SONY DSC

Dał Polakom poczucie dumy

Pożegnanie Ryszarda Szurkowskiego (1946-2021)

Nie tylko był wielkim kolarzem, ale prawdziwym bohaterem narodowym. Cztery razy wygrał w pięknym stylu Wyścig Pokoju, dla Polaków najważniejsze pozostawało, że pokonywał znakomitych szosowców radzieckich i cyborgów z Niemieckiej Republiki Demokratycznej. W czasach, gdy do Konstytucji wprowadzano zapis o sojuszu z ZSRR, jego zwycięstwa podtrzymywały poczucie dumy, że jesteśmy lepsi.

Żadna zapewne wielka impreza nie tylko sportowa za sprawą odczuć społecznych nie zamieniła się tak bardzo we własne propagandowe przeciwieństwo, jak kolarski Wyścig Pokoju. Organizowany co roku w maju na trasie Berlin-Praga-Warszawa przez trzy redakcje organów partii komunistycznych: “Neues Deustchland”, “Rudeho Prava” i “Trybuny Ludu” miał promować socjalizm i współpracę bratnich narodów, a przekształcił się, zgodnie z duchem sportu w prawdziwą rywalizację, gdzie kibice oklaskiwali swoich za piękne zwycięstwa nad “ruskimi” i “enerdowcami”. Tuszowało to kompleksy, wynikające z deficytów suwerenności. Sukcesy polskiej szkoły filmowej (Srebrna Palma w Cannes za “Kanał” dla Andrzeja Wajdy) przemawiały bardziej do elit, zaś masy każdego roku gromadziły się przed telewizorami, by począwszy od lotnych premii śledzić przebieg kolejnych etapów. Finisze odbywały się wtedy na szczelnie wypełnionych stadionach, widzowie gryźli palce, czekając, kto pierwszy wyłoni się z tunelu, by rozpocząć walkę o podium. Wygrany stawał się bohaterem wyobraźni zbiorowej. 

Pierwszym legendarnym polskim zwycięzcą dokładnie w przełomowym 1956 r. co miało wymiar symbolu został Stanisław Królak, ale dopiero Ryszard Szurkowski wygrał Wyścig Pokoju czterokrotnie (1970, 1971, 1973 i 1975 r.). Zresztą mieliśmy wtedy wielkie szczęście do znakomitych kolarzy, bo imprezę trzech partyjnych redakcji wygrał również Stanisław Szozda (1974 r.). Zaś Szurkowski w 1973 r. w Barcelonie zdobył dwie tęczowe koszulki za mistrzostwo świata, w wyścigu indywidualnym i drużynowym. Rok później w Meksyku lepszy od niego okazał się tylko rodak Janusz Kowalski. W 1975 r. znowu w jeździe drużynowej mistrzostwo świata wywalczył dream team w składzie: Szurkowski, Szozda, Tadeusz Mytnik i Mieczysław Nowicki. Lepszego zespołu nigdy wcześniej ani później nie mieliśmy.

Polscy kolarze mieli wtedy markę i renomę, pozostawali symbolem wielkiego serca i sukcesu. Przy szosach oklaskiwały ich całe wsie, szkolne klasy zwalniano z zajęć, żeby mogły obejrzeć przejeżdżającą wyścigową kawalkadę. Pod Hotelem Warszawa, gdzie w stolicy kwaterowali kolarze, gromadzili się łowcy autografów. Dziennikarze wykorzystywali do relacji najnowsze cuda techniki, a prezes Radiokomitetu Maciej Szczepański nie szczędził grosza, żeby im to ułatwić. Telewidzowie i radiosłuchacze zapamiętali na zawsze charakterystyczny sygnał relacji z Wyścigu Pokoju, nucony też w trakcie osiedlowych wyścigów przez dzieci z podstawówki oraz charakterystyczny głos Bohdana Tuszyńskiego a później Krzysztofa Wyrzykowskiego: “Halo, tu helikopter”. Zmagania relacjonowano bowiem z powietrza. Na okalających szkolne posesje murkach dzieciaki grały w kapsle, wklejając do nich flagi i nazwiska zawodników: Szurkowski pozostawał zawsze najbardziej poważany również w takich wyścigach.
Szanowano go nie tylko za miejsca na podium, chociaż w żółtej koszulce lidera Wyścigu Pokoju dane mu było przejechać aż 52 etapy.

Jeszcze zanim odniósł swoje największe sukcesy, wsławił się szlachetnym gestem oddania rywalowi w trakcie mistrzostw Polski, Zygmuntowi Hanusikowi, rezerwowego roweru, bo chciał wygrać z nim w sportowej walce a nie w wyniku pecha konkurenta. Przyniosło mu to nagrodę fair play.

Wielki sportowiec, szcześcia jednak nie miał, ani do końca w zmaganiach – co brzmi może paradoksalnie przy jego obfitej kolekcji tytułów – ani w polityce, ani w życiu osobistym. 
Podczas jednego z Wyścigów Pokoju na skrzyżowaniu już w mieście na kilometr przed finiszem wadliwie oznakowano trasę i odrywający się właśnie od peletonu Szurowski pojechał w niewłaściwą stronę. Następnego dnia mniej zasadnicze od “Trybuny…” “Życie Warszawy” relację opatrzyło pełnym gorzkiej ironii tytułem: “Gdyby Szurkowski znał Kalisz”. Nic dodać, nic ująć. 

Podobnie mylnego wyboru dokonał już u schyłku PRL, gdy zgodził się zostać posłem w Sejmie 1985-89 jako bezpartyjny ale z listy krajowej układanej przez zmierzającą do rychłego upadku władzę.

Socjalistyczny ustrój ograniczył jego sportowe możliwości, bo w kolarstwie miarą prestiżu pozostają wielkie wyścigi zawodowców: Tour de France, Giro d’Italia czy Vuelta Espagna. W Tourze nie było mu dane wystartować. Kibice wyobrażali sobie wtedy, że ich idol w bezośredniej konfrontacji pokonałby profesjonalistów, w tym kultowego belgijskiego kolarza Eddy’ego Merckxa. Nie dowiemy się nigdy czy mieli rację, ale jedyna próba wcale tego nie potwierdza: gdy Polacy wystartowali raz w Paryż – Nicea zwanym “wyścigiem ku słońcu”, w formule “open” (dzięki niej amatorzy startujący wraz z zawodowcami nie tracili praw tych pierwszych) – Ryszardowi Szurkowskiemu udało się wyłącznie na jednym z etapów wywalczyć drugie miejsce, o pół koła za mistrzem Merckxem właśnie. Porządku klasyfikacji nie przewrócił. Zawodowcy ścigali się wówczas na dystansach czasem dwa razy dłuższych niż w Wyścigu Pokoju. Ich Toury miały nawet po 24 etapy, impreza trzech redakcji – kilkanaście. Nie umniejsza to w niczym sukcesów Szurkowskiego jako wieloletniego króla amatorskiego peletonu.

W kolekcji trofeów zabrakło mu złotego medalu olimpijskiego, w wyścigu drużynowym w Monachium (1972 r.) i Montrealu (1976 r.) przyszło Polakom zadowolić się srebrem, za ekipą radziecką. Zaś na drugiej z tych olimpiad brązowy medal indywidualnie wywalczył wprawdzie Polak, ale nie był nim Szurkowski lecz Mieczysław Nowicki, późniejszy minister sportu w wolnej Polsce.

Dwa razy – w 1971 r. i 1973 r. – Szurkowski wybrany został najlepszym sportowcem Polski w plebiscycie “Przeglądu Sportowego”, a wtedy sukcesów nam nie brakowało od rekordów świata płotkarki Teresy Sukniewicz-Kleiberowej po zwycięski remis piłkarzy z Anglikami na Wembley, dający im w pięknym stylu pierwszy po wojnie awans do finałów Mistrzostw Świata.

Schyłek życia mistrza szos przyniósł mu wiele cierpień, aż zdumiewa, że wielki sportowiec, który tyle radości dostarczył milionom nieznanych sobie ludzi, musiał znieść tak wiele. Ukochany syn Ryszarda Szurkowskiego stał się jedną ze śmiertelnych ofiar zamachu terrorystów na nowojorskie World Trade Center 11 września 2001r. Po latach sam mistrz w seniorskim wyścigu potłukł się strasznie i wymagał stałej opieki. Wielki kolarz niczym nie zasłużył sobie na tak koszmarny finisz.

Zapamiętamy go ze wspaniałych zwycięstw i niezłomnie sportowej postawy. Od lat nie ma już Wyścigu Pokoju, bo próba reanimacji kultowej imprezy przez czeskiego przedsiębiorcę w zmienionych warunkach ustrojowych powiodła się tylko jednorazowo: jednak legenda Ryszarda Szurkowskiego pozostanie i kojarzyć się będzie ze wszystkim, co w sporcie najlepsze.    

Jak oceniasz?

kliknij na gwiazdkę, aby ocenić

średnia ocen 5 / 5. ilość głosów 10

jeszcze nie oceniano

jeśli uznałeś, że to dobre...

... polub nas w mediach społecznościowych

Nie spodobało się? Przykro nam...

Pomóż nam publikować lepsze teksty

Powiedz nam, jakie wolałbyś teksty na pnp24.pl?

Łukasz Perzyna (ur. 1965) jest dziennikarzem „Opinii”, Polityczni.pl i „Samorządności”, autorem filmu o Aleksandrze Kwaśniewskim (emisja TVP1 w 2006 r.) oraz dziewięciu książek, w tym. „Uwaga, idą wyborcy…” i „Jak z Pierwszej Brygady”. Pracował m.in. w „Wiadomościach TVP” i „Życiu”, kierował działem krajowym „Obserwatora Codziennego”. W latach 80 był działaczem Konfederacji Polski Niepodległej i redaktorem prasy podziemnej.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here