Chociaż na co dzień gra na niższym poziomie rozgrywek ligowych, piłkarski Puchar Polski wywalczyła Wisła Kraków, pokonując w finale Pogoń Szczecin z czołówki Ekstraklasy. Cudów wystarczy jak na jeden mecz: wyrównującego gola krakowianie strzelili w dziewiątej minucie doliczonego czasu gry, zaś już w trzeciej minucie dogrywki objęli prowadzenie i do końca taki wynik pozostał na świetlnej tablicy warszawskiego Stadionu Narodowego.
Za takie mecze kochamy piłkę – podsumowuje nie bez emfazy Stefan Szczepłek [1]. Prawdziwość tej opinii potwierdza odpowiedź napotkanych pod osiedlową żabką kibiców szczecińskiej Pogoni – w sumie na mecz do stolicy zjechało ich 20 tysięcy – na moje dziennikarskie pytanie (znałem już przecież rezultat): – Jaki wynik? Nie bluzgali ani nie skarżyli się na sędziego. Mówili tylko o serii wyjątkowo niekorzystnych dla zespołu zbiegów okoliczności na boisku. Nic nie ujmując szczecińskiej Pogoni, która od lat pozostaje w czołówce polskiej piłki, w tabeli wszech czasów Ekstraklasy zajmuje siódme miejsce, a w latach 80. rywalizowała jak równa z równymi w europejskich pucharach z niemieckim FC Koeln i włoskim Hellas Verona, ale tytułu mistrzowskiego ani pucharu wciąż nie udało się jej zdobyć – nie da się pominąć, że finałowy wynik to również zwycięstwo tradycji: kiedy zawodnicy założonych w 1906 roku Wisły i Cracovii rozgrywali na Błoniach swoje pierwsze mecze, tuż obok ćwiczyli swoje “padnij – powstań” Strzelcy Józefa Piłsudskiego. A w futbolu tradycja – to fundament marki. W tym wypadku można mówić wprost o jej skutecznej reanimacji.
To przede wszystkim wielki sukces prezesa krakowskiej Wisły ale i informatycznej firmy Synerise (mającej siedzibę w Krakowie a biura w Warszawie, Madrycie, San Francisco i Dubaju) Jarosława Królewskiego, 37-letniego zamożnego przedsiębiorcy z branży nowych technologii. Kiedyś grał również w futbol, ale na jeszcze niższym poziomie ligowym niż Wisła dzisiaj, w Gliniku Gorlice. Z czasem postanowił powrócić do dawnych ambicji. Wyglądem przypomina nieco filmowego Harry’ego Pottera. W magię wprawdzie nie wierzy, ale uchodzi za chętnie podejmującego wyzwania, a sam o sobie mówi, że ilekroć może mieć wrażenie, że własne dokonania przewróciły mu w głowie – żona Aleksandra przywraca go do rzeczywistości stanowczy, napomnieniem, że pora wynieść śmieci. Przed pięciu laty Jarosław Królewski podjął próbę ratowania Wisły, wspólnie z legendą klubu, wieloletnim czołowym jego zawodnikiem Jakubem Błaszczykowskim.
Dwunasty zawodnik czyli łańcuch ludzi dobrej woli z brzydkim chłopcem w tle
Zostań dwunastym zawodnikiem Wisły Kraków – zachęcał wtedy Królewski, nie tylko informatyk ale i absolwent socjologii. W wyniku jego apelu prawie dziesięć tysięcy kibiców Wisły wykupiło 5 proc jej akcji o łącznej wartości 4 mln zł. Reanimacji Wisły i my kibicowaliśmy wówczas na PNP 24.PL [2]. Operacja okazała się pierwszym w polskiej ekonomii skutecznym użyciem crowdfundingu – czyli powiedzmy jak najdosłowniej tłumnej czy masowej zbiórki przez internet dla ratowania marki. Jak ujmowała komentatorka “Pulsu Biznesu” Anna Bełcik była “to zbiórka sercem, ale może ono okazać się równie wielkie jak inwestorskie ryzyko” [3] Kogo nie przekonywał człowiek sukcesu Jarosław Królewski, którego firma zaraz po tym, jak ukończył trzydziestkę warta była sto milionów dolarów, temu do serca trafił Jakub Błaszczykowski kojarzony z największymi sukcesami klubu pod Wawelem 109-krotny reprezentant Polski i wielokrotny kapitan drużyny narodowej.
Nie zapobiegli spadkowi z Ekstraklasy ani niezliczonym aferom z udziałem niesfornych – jeśli użyć rozbrajającego, słowo w tym wypadku na miejscu, eufemizmu – kiboli “Białej Gwiazdy”, których wyczyny stały się tematem demaskatorskiej książki Szymona Jadczaka [4] oraz inspiracją słynnego filmu “Bad Boy” Patryka Vegi (Krzemienieckiego). Przedstawione tam zadymy z użyciem maczet ale także przejmowanie klubu przez zorganizowane grupy przestępcze wcześniej sprowadziły go na skraj przepaści, pojawiali się też rozmaici szarlatani na czele z chętnym jakoby do zakupu Wisły kambodżańskim biznesmenem, co miał same zalety, a wadę tylko jedną… – zupełny brak pieniędzy.
Aż alternatywą stał się sojusz wizjonera od nowych technik i wiślackiej legendy, odmieniający los czternastrokrotnego mistrza Polski. Ściślej: formalnie Wisła ma 13 tytułów, ale i czternasty jej się należy, skoro w 1951 wygrała uczciwie ligę ale mistrzostwo kraju władze radzieckim wzorem przyznały triumfatorowi pucharu jako “imprezy dziesięciu tysięcy drużyn”, a był nim wtedy chorzowski Ruch, zespół dobry i nie jego wina, że na stalinowskim matactwie skorzystał, ale na boisku lepsza była wygrywająca w lidze Wisła. Paradoksalnie jak wtedy Puchar Polski stał się symbolem okradzenia klubu, tak teraz – jego odrodzenia.
Okazuje się, że wysiłek się opłacił i przyniósł satysfakcję. Przed Wisłą stoi otworem droga do Europy. Piłkarze Białej Gwiazdy nie wiedzą jeszcze, czy awansują do Ekstraklasy – zapewne czeka ich walka w barażach jak z tabeli niedokończonego jeszcze sezonu wynika – ale pewni są udziału w europejskich pucharach. W pierwszej rundzie Ligi Europy zmierzyć się mogą z szwedzkim Elfsborgiem lub słowackim Rużomberokiem i wcale nie stoją na straconej pozycji. Nie od rzeczy przypomnieć, że sam prezes z branży IT, Jarosław Królewski, który na sztucznej inteligencji nie tylko się zna ale sporo na niej zarabia – szanse własnej drużyny przed warszawskim finałem szacował na dokładnie… 3 proc. Na tym jednak polega całe piękno piłki nożnej i różnica między futbolem a informatyką, że podobne wyliczenia nie zawsze się sprawdzają.
Piękne wspomnienia odżywają
To nie pierwsza odsłona wiślackiego snu o Europie, który najbliższy spełnienia wydawał się w złotych dla naszego futbolu czasach, kiedy to Polska na mistrzostwach świata zdobywała kolejno: trzecie miejsce w 1974 r, piąte w 1978 oraz ponownie trzecie w 1982 r. a w szesnastce najlepszych była jeszcze i w Meksyku w 1986 r. Podobnie wielkie ambicje miały kluby. Przed 35 laty ówczesny mistrz Polski Wisła Kraków z Adamem Nawałką w składzie znalazł się w gronie ósemki czołowych drużyn Pucharu Europy (poprzednik obecnej Ligi Mistrzów). W Krakowie gospodarze wygrali ze szwedzkim Malmoe 2:1, a w rewanżu jeszcze na 20 minut przed końcem Wisła utrzymywała wynik gwarantujący jej udział w półfinale. Tam zaś czekała Austria Wiedeń, z pewnością od Malmoe ani… Wisły nie silniejsza.
Zaś udział w finale z Nottingham Forest oznaczałby największy sukces w historii polskiej klubowej piłki, bo wprawdzie w czasach Włodzimierza Lubańskiego na tym poziomie zagrał raz Górnik Zabrze (też z Anglikami ale z Manchesteru City) ale był to cieszący się mniejszym prestiżem Puchar Zdobywców Pucharów. Niestety sny o potędze rozwiane zostały przez serię fatalnych błędów bramkarza Stanisława Goneta, w wyniku których Szwedzi wygrali 4:1 i to oni w półfinale wyeliminowali wiedeńczyków a w walce o trofeum ulegli Nottingham. Wokół kiksów Goneta narosło wiele legend, zapewne krzywdzących. Złamały mu karierę. Nie stał się następcą Jana Tomaszewskiego w reprezentacji, chociaż go do tej roli typowano. Demon Malmoe okazał się silniejszy, podobno ktoś z krakowian był później w Szwecji i usłyszał od gospodarzy, żeby sprawcę tamtego wyniku pozdrowić…
Wystarczyło, chociaż nikt niczego mu nie udowodnił. A futbol to przecież gra dla odpornych, często przez życie nie rozpieszczanych, czego dowodzi dramatyczna historia Jakuba Błaszczykowskiego. Gdy był dzieckiem, jego ojciec zabił jego matkę. Chłopaka to tym tragicznym przeżyciu wziął na wychowanie wujek: słynny piłkarz a potem trener Jerzy Brzęczek. Kuba nie tylko pozbył się traumy i wyszedł na ludzi ale został wybitnym zawodnikiem i ulubieńcem kibiców. Teraz zaś wraz z Królewskim uratował dla nich Wisłę. Dla nas też, bo to część historii polskiego futbolu. W słynnej reprezentacji Kazimierza Górskiego w 1974 r. grali przecież krakowianie Antoni Szymanowski i Adam Musiał a w sumie wraz z rezerwowymi wiślaków było na turnieju w NRF aż pięciu, najwięcej z polskiej ligi.
W Argentynie w 1978 r. u Jacka Gmocha podporą obrony został Henryk Maculewicz a pomocnik Adam Nawałka zaliczony został do grona najbardziej obiecujących młodych zawodników w całym turnieju. Zaś do Hiszpanii w ekipą Antoniego Piechniczka pojechali w 1982 r. Jan Jałocha, Piotr Skrobowski i ponownie (bo był jako najmłodszy w zespole na turnieju argentyńskim) Andrzej Iwan.
Marzenia potrzebowały sponsora
Jeśli w pierwszej rundzie Ligi Europy Wisła wylosuje szwedzki Elfsborg, trafi się nie dosłowna może ale symboliczna okazja do rewanżu za tamten historyczny mecz w Malmoe o miejsce w czwórce najlepszych klubowych drużyn kontynentu. Kibicowskie marzenia się spełniają, ale nie od razu i tylko wówczas, kiedy znajdują roztropnego sponsora. Mowa oczywiście o Jarosławie Królewskim. W logistyce towarzyszącej wyprowadzaniu klubu z zapaści specjalista od sztucznej inteligencji wykazał się tą rzeczywistą i emocjonalną.
Od wczoraj kibicowskie “Jak długo na Wawelu”, bo ta historyczna pieśń Konstantego Krumłowskiego śpiewana m.in. przed plebiscytem na Śląsku w 1921 r. (ale też po latach… w kampanii prezydenckiej Jana Olszewskiego w 1995 r.) pozostaje hymnem Wisły Kraków, nie kojarzy się już z ponurym Bad Boyem z thrillera Vegi i jego niewiele lepszymi kompanami od dragów i bankietów, lecz znowu – jak powinna – z pięknem futbolu i świeżo zdobytym Pucharem Polski.
[1] Stefan Szczepłek: Wisła zdobyła Puchar Polski… “Rzeczpospolita” rp.pl z 2 maja 2024
[2] por. Łukasz Perzyna. Wisła znów płynie. PNP 24.PL z 19 marca 2019
[3] Anna Bełcik. Wisła Kraków idzie na rekord crowdfundingu. “Puls Biznesu” z 5 lutego 2019
[4] por. Szymon Jadczak. Wisła w ogniu. Jak bandyci ukradli Wisłę Kraków. Wydawnictwo Otwarte. Kraków 2019