Nie wiemy jeszcze, kto wygra mundial w Katarze, ani jaki wynik odnotuje tam polska reprezentacja. Jedno jednak wydaje się już pewne. Pięknego futbolu tam nie brakuje. Wbrew rozlicznym obawom zwycięża sport.
Na długo przed spotkaniem inauguracyjnym rozliczni eksperci wydawali się z góry znać jego wynik. Podejrzewano, że zamożni, chociaż piłkarsko słabsi gospodarze kupią mecz od Ekwadorczyków. Przebieg rzeczywistych wydarzeń na boisku ponurych przewidywań nie potwierdził. Katar przegrał z Ekwadorem 0:2, obie bramki strzelił Enner Valencia, stając się od razu liderem klasyfikacji najlepszych strzelców. Nieuzasadnione posądzenia wywołały być może pożądany efekt sportowej złości. Zamiast skandalu obejrzeliśmy niezłą grę.
Dominuje ona w Katarze. I bardziej interesuje telewidzów i internautów niż fakt, że jedni zakładają tam opaski na rzecz poparcia dla sprawy palestyńskiej inni zaś w obronie praw społeczności LGBTQ+. Po raz kolejny mundial – pomimo nietypowej, bo zimowej pory rozgrywania i faktu, że dzieje się w pozbawionym piłkarskich tradycji kraju – wygrywa konkurencję z zagrażającymi mu negatywnymi emocjami. W odróżnieniu od Igrzysk Olimpijskich, które odbywały się już w cieniu swastyki jak w 1936 r. w Berlinie lub sierpa i młota jak w 1980 r. w Moskwie, zaś w 1972 r. stały się w Monachium scenerią krwawego ataku terrorystycznego. Jeśli chodzi o mundiale, to mieliśmy wprawdzie w 1969 r. wojnę futbolową Hondurasu z Salwadorem, po wirtuozersku opisaną przez naszego Ryszarda Kapuścińskiego, ale działo się to jeszcze w trakcie eliminacji, a potem konflikt udało się zażegnać. Piłka nożna okazała się zresztą w tym wypadku katalizatorem tylko, a nie przyczyną gwałtownego sporu między państwami.
O pięknie futbolu stanowią nie tylko akrobatyczne bramkarskie parady, efektowne główki, precyzyjne dobitki i koronkowo rozgrywane akcje. Składają się na nie również niespodzianki. Wyniki, za których trafne obstawienie da się zarobić duże pieniądze u bukmacherów. W Katarze Arabia Saudyjska pokonała zaliczaną do faworytów turnieju Argentynę 2:1, przy czym broniła się rozważnie w ostatnich minutach, tak że wyniku nie zmieniło nawet przedłużenie meczu o piętnaście minut. Podobnie doliczenie ośmiu do regulaminowego czasu meczu nie uratowało Niemców od porażki z Japonią, również 1:2.
Wszystko da się oczywiście racjonalnie wytłumaczyć: Arabia Saudyjska od dawna inwestowała w futbol, sprowadzając za ogromne pieniądze niemieckich trenerów oraz brazylijskich zawodników do swojej ligi, od których uczyli się kunsztu piłkarskiego miejscowi zawodnicy. Jeśli zaś o Japonię chodzi, to chociaż sportem narodowym pozostaje tam judo, stały niemal udział w mistrzostwach świata oraz zorganizowanie ich przez dwudziestu laty przyczyniło się tam do wzrostu popularności futbolu i podniesienia jakości gry. Łatwo uzasadniać po fakcie już wynik, ale nikt z góry przewidzieć nie mógł, że jedno i drugie zaprocentuje akurat w danym momencie.
Futbol pozostaje najbardziej demokratycznym ze sportów. Nie potrzeba kosztownego sprzętu. Liczy się talent i duch zespołowy. Dlatego również zespół z Maroka, gdzie żadnych wielkich inwestycji w piłkę nożną nie było, dzielnie wytrzymał 90 minut i uzyskał bezbramkowy remis z wicemistrzem świata Chorwacją. Podobny wynik wywalczyła Tunezja z wyżej notowaną i wielokrotnie bogatszą Danią.
Polscy piłkarze zdobywali przecież sympatię świata w 1974 r., wygrywając w pięknym stylu z tylekroć od nas zasobniejszymi Włochami i Szwecją, a także z czarodziejami futbolu z Argentyny i Brazylii, chociaż poprzednio w finałach Polska wystąpiła w 1938 r, przed nieszczącą dla nas wojną ale też przed datą przyjścia na świat najstarszego z naszych reprezentantów na turnieju w Niemczech, który zakończyliśmy z trzecim miejscem. Podobnie jak w 1982 r, kiedy to pokonaliśmy Belgię i Francję, ale ponieważ w kraju trwał stan wojenny, największe znaczenie miał nie tylko dla piłkarzy “zwycięski remis” ze Związkiem Radzieckim w meczu z transparentami Solidarności, wywieszonymi przez emigrantów na trybunach.
Nie wszystko też jednak na mundialu, również tym obecnym, zasługuje na umoralniający komentarz albo da się ująć w kategoriach happy endu w hollywoodzkim stylu. Czasem trudno się dopatrzyć innych niż sportowe kategorii. Niekiedy – jak przekonaliśmy się i w Katarze – zamiast niespodzianki mamy wysokie zwycięstwo faworyta. Pokusili się o nie Hiszpanie – 7:0 ze zwykle twardą Kostaryką oraz Anglicy w wygranym 6:2 meczu z Iranem.
Na tym tle nasze rozterki z powodu rzutu karnego, który zmarnował Robert Lewandowski i jego całkiem zbędne przeprosiny – bo przecież chciał strzelić i nawet w bramkę trafił, a po prostu jak to w sporcie bywa, meksykański bramkarz Guillermo Ochoa tym razem okazał się lepszy – prezentują się tylko jako epizod. I rodzą pytanie, czy nie lepiej cieszyć się z remisu z wysoko przecież notowanym rywalem. Z wyniku, który dopiero na czwartym z rzędu mundialu przełamał serię porażek reprezentacji Polski na inaugurację, z przeciwnikami dużo niżej niż Meksyk notowanymi, jak Senegal cztery lata temu w Rosji.
Patrzmy więc jak radują się inni, z każdego punktu zdobytego na mundialu, bo przecież przez 16 długich lat po okresie największych sukcesów (1974-86) furtka na mistrzostwa świata pozostawała przed Polską zamknięta. Po prostu pozostawaliśmy za słabi, żeby przejść eliminacje. Nawet wtedy, gdy mieliśmy zawodników takich jak Roman Kosecki. W piłkę gra jednak jedenastu. Warto o tym pamiętać, gdy rozdziera się szaty nad karnym, z którego nie zdobył bramki Robert Lewandowski.
A także dla prestiżu lepiej być obecnym w Katarze na boisku – nawet jeśli jakość wykonywanych przez asa jedenastek pozostawia wiele do życzenia – niż w kraju przed telewizorem patrzeć na zmagania innych.