Demonstracja rolników przed siedzibą PiS to wyrazisty symbol, bo partia Jarosława Kaczyńskiego rządzi samodzielnie dlatego, że miażdżąco wygrała wybory na wsi.
To jednak również konkretny protest: zapowiadana przez PiS likwidacja farm zwierząt futerkowych zagraża również hodowcom drobiu, bo norki zjadały odpady organiczne z kurzych farm. Jeśli znikną – zamiast zarobić właściciele będą musieli zapłacić za utylizację. Przez to kurczaki staną się za drogie dla polskiego emeryta. I mało konkurencyjne na rynkach zagranicznych, dokąd dziś trafia połowa produkcji kurzych farm.
Hodowcy z różnych branż przyszli więc na Nowogrodzką upomnieć się o swoje. Na zrozumienie w Sejmie nie mają co liczyć, ale i tam poszli. Wśród transparentów mieli: “Dzisiaj norka, jutro świnia. I hodowli w Polsce ni ma”. Zapytywali też, czy kot Kaczyńskiego jest wegetarianinem. Przemarsz rozciągnął się na pół kilometra.
Dawno nie było takich tłumów protestujących na ulicach Warszawy. Ale rolnicy dużo wcześniej ostrzegali. Sekundowali im również eksperci oraz autorytety społeczne, którym los polskiej wsi nie jest obojętny…
Jeszcze w poprzedniej kadencji powołany z inicjatywy ekonomisty i przedsiębiorcy Dariusza Grabowskiego oraz admirała Marka Toczka Komitet Obrony Polskiego Rolnictwa i Hodowców Zwierząt poprowadził w lutym ub. r. pokojowy marsz hodowców na Sejm, torpedując skutecznie tzw. ustawę Czabańskiego. Sprzeciw wobec niej zjednoczył hodowców zwierząt futerkowych i gospodarskich a nawet psów i kotów bo oprócz likwidacji farm norek czy nutrii przewidywał możliwość odbierania zwierząt przez organizacje radykalnie ekologiczne w asyście policji na podstawie donosów sąsiedzkich, że stworzenia są źle traktowane. Ciężar dowodu, że jest inaczej, wbrew prawu rzymskiemu spoczywał na hodowcy. Wiedziano powszechnie, że projektowane zakazy wzmacniali jak mogli w debacie lobbyści konkurentów polskich farm.
Zanim Krzysztof Czabański zajął się obroną zwierząt hodowlanych, doprowadził do upaństwowienia mediów publicznych, w tym destrukcji Wiadomości TVP i kanału Info w wyniku upartyjnienia a także do zrujnowania reputacji kultowej Trójki.
Teraz w ustawę o ochronie zwierząt zaangażował się osobiście prezes PiS Jarosław Kaczyński. Sam hoduje tylko kota, a ekologiem nie okazał się lepszym niż prawnikiem… To jego słabość i problem, wyborcę i podatnika, nie tylko zamieszkałego na wsi interesuje za to, kto za prezesowskie fantazje zapłaci. Wszystko wskazuje na to, ze ten trybut uiszczą najsłabsi, których ochronę PiS obiecuje w każdej kampanii. Zielonym populistom można wskazać, że właściciele farm sobie poradzą, gdy wezmą odszkodowania i zmienią branżę, gorzej z ich pracownikami… Greenpeace ich nie zatrudni. Idący na Sejm rolnicy skandowali w środę “Kaczyński zdrajca wsi”. Ustawa bowiem bezpośrednio godzi w hodowców zwierząt futerkowych, ale pogorszy sytuację wszystkich innych branż rolniczych.
Kto dotuje dobre serce prezesa
Projekt przewiduje likwidację farm zwierząt futerkowych. Dają one ok. 15 tys miejsc pracy, również w regionach trapionych strukturalnym bezrobociem (okolice Białobrzegów na Mazowszu). Ponieważ to zajęcie nie wymaga kwalifikacji, innej roboty – poza sezonową w sadach – pracownicy branży zapewne nie znajdą.
Zagrożona czuje się branża drobiarska. Zarabiała na dostarczaniu tego, czego nie zje człowiek, na farmy norek i nutrii: po ich likwidacji hodowcy będą musieli jeszcze dopłacić do kosztownej utylizacji odpadów organicznych według wymagających procedur unijnych. Nie jest to proces obojętny dla środowiska, jak podkreśla wiceprzewodniczący sejmowej komisji rolnictwa Jarosław Sachajko, wymieniany nawet – chociaż nie jest z PiS lecz z Koalicji Polskiej – jako kandydat na ministra. Zwraca uwagę, że norki na farmach zabija się w możliwie humanitarny sposób: do klatki podjeżdża zasobnik z dwutlenkiem węgla, zwierzę jest usypiane.
– Kiedy byłem mały zobaczyłem na wsi zabijanie kury, potem świniobicie. Za każdym razem bardzo płakałem. Ale dziadziuś spytał mnie wtedy: “Jarek, ale lubisz mięso?” – opowiedział mi przewodniczący Sachajko. Uważa on, że obywatele muszą wiedzieć, ile zmiany będą kosztować, jak wtedy podrożeje mięso i drób.
Zresztą również obecny szef resortu rolnictwa Jan Krzysztof Ardanowski przeciwny jest ustawie w obecnym kształcie. Co znaczące – antenę Radia Maryja ojciec dyrektor Tadeusz Rydzyk udostępnił obrońcom polskich hodowli zwierząt futerkowych. Szczepan Wójcik ostrzegł, że PiS “wbija nóż” właścicielom farm. Nie tylko futrzarskich.
Z kolei Koalicja Obywatelska lansuje własny projekt ustawy o ochronie zwierząt autorstwa Katarzyny Piekarskiej i wstydzi się poprzeć pisowskie przedłożenie. Nawet wchodzące w skład Zjednoczonej Prawicy i klubu PiS Porozumienie Jarosława Gowina zaznacza, że w tej kwestii PiS może uchwalać dyscyplinę, ale wyłącznie partyjną dla własnych członków, a nie klubową dla koalicjanta wewnętrznego. W umowie koalicyjnej nic o tym nie ma – zaznacza jeden z posłów Porozumienia.
Reperkusje budżetowe pozostają ewidentne: – Trzeba będzie wypłacić miliardy odszkodowań nie tylko dla właścicieli farm ale dla innych branż i całego przemysłu mięsnego – ostrzega Jarosław Sachajko.
Katolicy nie rozumieją, dlaczego ludzi zrównuje się ustawą ze zwierzętami – zauważa z kolei parlamentarzysta PiS zastrzegający sobie anonimowość. Nie ukrywa się wcale, że projektem partia uderza we własne zaplecze.
Szczepan Wójcik przed wyborami poparł PiS. To na farmie jego brata Wojciecha dokonano nagrania, które miało skłonić Kaczyńskiego do przyspieszenia działań na rzecz likwidacji branży. Nagrał potajemnie ukraiński pracownik, film reklamuje niemiecki bo springerowski Onet. Zero przypadków – mówią obrońcy polskiej wytwórczości. W zarzynaniu branży futerkowej i rzucaniu kłód pod nogi właścicielom kurzych farm widzą efekt działań lobbystów nieuczciwej międzynarodowej konkurencji. Niektórzy drwią, że tylko czekać, aż szefem PiS zostanie Bodnar…
Pozornie “prozwierzęce” rozwiązania godzą w polskiego rolnika, ale co dziwniejsze, także w zaplecze partii…Cedrob, najmocniejsza firma drobiarska z północnego Mazowsza ma właściciela zaliczanego do domeny PiS. Jego prezes Andrzej Goździkowski pośredniczył nawet niedawno w rozmowie Sachajki z Mateuszem Morawieckim, a ściślej – po prostu wiceprzewodniczącego komisji rolnictwa… własnym samochodem do premiera zawiózł. To wtedy pojawiła się propozycja pracy Sachajki “dla Polski na wysokim stanowisku w Ministerstwie Rolnictwa”. Teraz PiS wydaje się podcinać gałąź, na której siedzi.
Polscy drobiarze wielkim wysiłkiem zdobyli właśnie rynki arabskie i dalekowschodnie. Mogą je stracić jeśli ich produkty podrożeją, co niechybnie nastąpi jeśli zamiast zarabiać na odpadach z farm będą zmuszeni za ich spalenie zapłacić. W PiS mówi się więc nawet o kanibalizmie decydentów.
Regulacja propagowana przez PiS dla odwrócenia uwagi zawiera też zapisy zacne (zakaz udziału zwierząt w pokazach cyrkowych czy trzymania psów gospodarskich stale na krótkim łańcuchu) ale również absurdalne, bo literalnie pojmowana wykluczy wykorzystanie koni w rekonstrukcjach historycznych, w których lubują się rządzący. Kpi się, że przy odtwarzaniu Grunwaldu konie zmuszeni będą zastąpić najbardziej ofiarni przedstawiciele partyjnej młodzieżówki. Jednak nie zawsze to, co śmieszy, okazuje się niegroźne, bywa inaczej, co pamiętamy z poprzedniego ustroju…
Jak projekt Kaczyńskiego rolników zjednoczył
Niespodziewanie likwidacja branży futerkowej i osłabienie drobiarskiej wzbudziły szeroki opór społeczny. Na demonstracjach w obronie hodowców spotkali się: młody lider AgroUnii Michał Kołodziejczak, były senator Sławomir Izdebski (teraz jest szefem jednego z rolniczych związków zawodowych) oraz Renata Beger, która przed laty przyczyniła się do ujawnienia “niemoralnych propozycji” jakie wiceprezes PiS Adam Lipiński składał jej środowisku politycznemu: chodziło o płacenie stanowiskami za poparcie. To zły projekt PiS zjednoczył ich wszystkich. Kołodziejczak stwierdza otwarcie, że Kaczyński oszukał rolników.
Za masowe poparcie udzielone PiS w wyborach polska wieś zapłacić ma zubożeniem i utratą cennych dla niej miejsc pracy. Zyskają za to konkurencyjne wobec polskiego hodowcy koncerny zagraniczne. Triumf odtrąbią też radykalni ekologowie, znani z ostrych metod. Lansuje to PiS, oficjalnie przecież “lewactwu” niechętny, a chwalący konserwatyzm polskiego rolnika oraz jego przywiązanie do wartości i własności.
Posłowie PiS na spotkaniach czy dożynkach w terenie muszą odpowiadać na liczne pytania, dlaczego zajmują się ochroną zwierząt zamiast życia poczętego. Jak wiadomo Kaczyński wbrew biskupom ale pod wrażeniem protestu czarnych parasolek wycofał się z zakazu aborcji eugenicznej.
Ustawa i ustawka
Nie słychać natomiast, aby pomysł likwidacji całej branży gospodarki porwał młodzież, do której – jak zaręczali spin doktorzy PiS – był jakoby adresowany. Kiedyś modna była dyplomacja kanonierek, teraz propaganda tik-tokowa. W czasach poprzedniego ustroju socjolog Jakub Karpiński znajdował dla takich praktyk osobne określenie: mowa do chińskiego ludu przez zamknięty lufcik. Jednak w środę lud jak w starym wierszu naprawdę wkroczył do śródmieścia, upomniał się o swoje pod siedzibą rządzących i Sejmem. Z ustawki zrobił się nagle najpoważniejszy od początku tej kadencji konflikt społeczny. Jeśli rządzący zachowali instynkt samozachowawczy, pozostaje im od likwidacji farm odstąpić i zyskać święty spokój, bo na drugiej szali znajduje się wyłącznie fałszywie pojmowany prestiż, nawet od członków PiS słyszy się przecież w kuluarach, że to ustawa wyjątkowo niedobra. Ktoś w sejmowych kuluarach wyraził się nawet, że cuchnie ona gorzej niż klatka na farmie norek…