Upadek kolejnego celebryty
Co łączy noblistę z literatury Gabriela Garcię Marqueza z wybitnymi polskimi dziennikarzami: Karolem Małcużyńskim, którego kilka razy w tygodniu spotykam, idąc do Sejmu, bo mieszka przy Wiejskiej i z Piotrem Sławińskim, na którego z kolei niemal co dzień natykam się w samym gmachu, bo w parlamencie pracuje? Wszyscy byli w swoich krajach, Kolumbii czy Polsce szefami programów informacyjnych w telewizji państwowej.
Jeśli pisowski nominat na to stanowisko od początku nie pasował do tego nie byle jakiego grona z powodu nikłego formatu intelektualnego jak również odrażającej usłużności wobec władzy, każdej władzy (kiedyś przecież pracował w TVN i schlebiał PO) – to afera Michała Adamczyka, której drastyczne szczegóły kolejno poznajemy, potwierdza w całej rozciągłości tę pierwszą instynktowną ocenę.
I chociaż Adamczyk jako szef TAI nadskakuje PiS, zaś inny celebryta Tomasz Lis, któremu również zarzuca się krzywdzenie kobiet, sympatyzuje z obecną opozycją – afery ich obu łączy złowroga symetria. Adamczyk znęcał się fizycznie i moralnie nad partnerką, zastraszał ją też i nękał. Lis pastwić się miał nad podwładnymi: poniżał na różne sposoby, ośmieszał wygląd czy styl, obrażał i bluzgał z użyciem słów, charakterystycznych dla marginesu społecznego a nie studia telewizyjnego. Czasem warto zacząć od paradoksu, by bardziej przekonująco przejść do konkretów.
Celebryci obu obozów, znani z tego, że są znani, w sposób odrażający i krzywdzący innych poprzez stalking i mobbing demonstrowali swoją fałszywą wyższość i bezkarność.
Politycy tracą doskonałą okazję – w kampanii wyborczej mogliby zyskać na tym parę punktów procentowych – żeby publicznie i bez namysłu stanąć po stronie ofiar obu gagatków.
Zmarnował taką szansę przewodniczący klubu KO Borys Budka, gdy go o sprawę Michała Adamczyka spytałem w środę w Sejmie. A wcześniej marszałek Senatu Tomasz Grodzki, który nie tylko oprotestował określenie “afera Tomasza Lisa” ale jeszcze jej bohatera nazwał… wybitnym dziennikarzem. To nie żart. Lecz smutna prawda.
Ile wytrzyma klawiatura czyli podwładny Sorosa broni damskiego boksera
Klawiatura też wiele wytrzyma, czego dowodzi komentarz żurnalisty “Rzeczpospolitej” – dziennikarzem go nie nazwę, bo na to nie zasługuje, jednak pismakiem też nie, bo zostałem dobrze wychowany przez ojca profesora i pedagogów z Liceum Batorego niedaleko Sejmu – gorszącego się całkiem poważnie, że Adamczykowi wywleka się sprawy sprzed dwudziestu paru lat. Niech to powie poszkodowanej. Najlepiej prosto w oczy. Ciekawe, czy tak żarliwego obrońcę damskiego boksera wyrzuci za to z roboty lub chociaż premii pozbawi nowy jego pryncypał George Soros, przedstawiający się jako obrońca demokracji pod każdą szerokością i długością geograficzną.
Równie nieśmiesznym żartem byłoby publiczne wyrażenie nadziei, że na nieprawości red. Adamczyka zareaguje pryncypialnie prezes propisowskiego Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich Krzysztof Skowroński. Albo że w obronę weźmie ofiarę szefa TAI, choćby w imię kobiecej solidarności i empatii, dyrektorka Centrum Monitoringu Wolności Prasy Jolanta Hajdasz, niegdyś protegowana Grzegorza Miecugowa a po radykalnej zmianie własnych przekonań zwolenniczka kandydatury znanego wroga kobiet posła PiS Bartłomieja Wróblewskiego na Rzecznika Praw Obywatelskich, zresztą nieudanej, bo funkcję tę objął ostatecznie umiarkowany i bardziej obliczalny prof. Marcin Wiącek.
Jeszcze bardziej naiwna stałaby się prognoza, że odrażająca opowieść o znęcaniu się Adamczyka nad życiową partnerką – a szczegóły naprawdę budzą grozę – nauczy czegoś polskie media, ich politycznych lub biznesowych dysponentów.
Parę straconych ku temu okazji mamy już za sobą i nie chodzi wyłącznie o bliźniaczo podobną aferę Lisa, męskiego odpowiednika lalki Barbie, wylansowanego przez media – a jakże – liberalne i demokratyczne. Bez refleksji i wniosków. Niedawno mieliśmy sprawę Pawła Siennickiego, tak jak Adamczyk medialnego ulubieńca PiS, też pastwiącego się na rozmaite wymyślne sposoby nad partnerką. I wyczyny piratów drogowych; Piotra Najsztuba i Piotra Kraśki. Ten drugi podatków nie płacił ale państwowa skarbówka z torbami go nie puściła, jak czyni to zwykle z przedsiębiorcami, których obciążają tylko zaległości a nie cwaniackie kombinacje jak w wypadku gwiazdora z TVN.
Spłynęło to wszystko jak woda… po gęsi lub kaczce, dobierzmy wedle przekonań politycznych zakończenie tego popularnego powiedzenia.
Woda przydałaby się zapewne, herkulesowym obyczajem, do oczyszczenia stajni Augiasza jaką stały się krajowe media, zdominowane przez celebrytów, silnych za sprawą nadskakiwania politykom i cieszących się faktycznym immunitetem. Lisowi też przecież nikt krzywdy nie zrobił, nawet mniejszej, niż on wyrządził podwładnym. Adamczyk zapewne nawet jeśli “na wizję” rychło nie wróci, nie trafi z pewnością “pod celę” z recydywą, co spotkałoby bez wątpienia każdego dopuszczającego się podobnych praktyk zwykłego śmiertelnika. A już na pewno obwinionego o molestowanie brygadzistę “na zakładzie”.
Na czele i na wierzchu
Celebrytów dzielą ich medialni protektorzy i barwy polityczne ale łączy doskonała bezkarność. Czy z jej poczucia wyrastają patologie czy odwrotnie – nie ma większego znaczenia.
Nie przypadkiem natomiast opisujący “po bandzie” przemilczane przez media głównego nurtu celebryckie łajdactwa Piotr Krysiak sprzedał ponad dwa razy więcej egzemplarzy pierwszej części swoich “Dziewczyn z Dubaju” (44O tys) niż noblistka Olga Tokarczuk swojej najnowszej książki (200 tys). Świadczy to jednoznacznie, co Polacy naprawdę myślą o cieszących się nieformalnym immunitetem “znanych z tego, że są znani”. A których już wieszcz Adam Mickiewicz określił, że stoją “na wierzchu” a nie na czele narodu w niezapomnianej scenie Balu u Senatora. Jeśli zbyt wzniosła to dygresja, warto raczej zauważyć, że bal bez umiaru zwykle kończy się kacem. Tak zapewne da się określić samopoczucie polskich mediów po symetrycznych politycznie aferach Adamczyka i Lisa. W wolę odnowy czy naprawy uwierzę dopiero, gdy środki masowego przekazu zajmą się jak należy cierpieniami ofiar obu celebrytów. A nie wylewaniem krokodylich nawet łez nad sprawcami krzywd, wprawdzie upadłymi ale niezmiennie pewnymi bezkarności.
Kto więc nie lubi słowa wstyd, bo uznaje je za anachroniczne lub niewystarczająco ponowoczesne – niech przypomni sobie sposoby leczenia kaca. Na początek wystarczy. A potem… O wodzie już było. Wszystko płynie, jak zauważył Heraklit, o którym zapewne Lis ani Adamczyk nie słyszeli, ale to ich strata tylko. Niejeden już raz odbiorcy mediów w Polsce okazali się mądrzejsi od ich dysponentów. Podobnie jak wyborcy od polityków. Tej jesieni naszą bronią pozostaje zarówno kartka wyborcza jak pilot od telewizora. Kto da więcej, chciałoby się zapytać…