Jedni liczą demonstrantów na ulicach, inni świeże zachorowania na koronawirusa.
W sobotę znów zakomunikowano o rekordowej liczbie tych ostatnich: ponad 20 tys dziennie. Odpowiedzialności za to nie da się przerzucić na organizatorów protestów, chociaż pisowskie media próbują, ale wiadomo, że chorzy zarazili się wcześniej.
Jarosławowi Kaczyńskiemu udało się po części odwrócić uwagę od niesprawności aparatu państwa w walce z pandemią, jednak dotyczy to bardziej środków masowego przekazu, niż zwyczajnych Polaków, zatroskanych o zdrowie własne i najbliższych. Zaś ubocznym skutkiem manewru prezesa z wykładnią Trybunału Konstytucyjnego, która manifestacje sprowokowała, okazuje się sojusz Andrzeja Dudy z wicepremierem Jarosławem Gowinem: jeśli się utrwali, prezes znajdzie się w kłopocie, bo wobec rozpoczynającego drugą kadencję prezydenta pisowski system nagród i kar nie zadziała.
W znanym amerykańskim filmie “Fakty i akty” z 1997 r. prezydent wywołuje wojnę z Albanią, żeby odwrócić uwagę od skandalu obyczajowego, który uprzednio sam wywołał.
– Dlaczego z Albanią? – pyta go podwładny.
– A dlaczego nie… – odpowiada filmowy prezydent.
Wybór aborcji jako przedmiotu sporu, maskującego nieudolność władzy w walce z COVID-19, w której przecież tuż po wakacjach odtrąbiono już zwycięstwo – wydaje się wątpliwy, jeśli uwzględnić fakt, że przez 27 lat w Polsce, a więc przed czas jednego pokolenia, panował wokół tej kwestii względny pokój społeczny. Otwierający go kompromis aborcyjny polegał na równoczesnej delegalizacji ale i depenalizacji (przynajmniej jeśli o kobietę chodzi, lekarzy ona nie dotyczy) przerywania ciąży, formalnie dozwolonego w Polsce w latach 1956-93 ale już pod koniec okresu komunistycznego posłowie PAX i konserwy PZPR forsowali zmieniające to projekty z karami więzienia dla kobiety.
Gdy kompromis obowiązywał, sam Jarosław Kaczyński ostro pacyfikował podwładnych, gdy poruszali temat aborcji, Marka Jurka forsowanie zaostrzenia zakazu kosztowało w 2007 r, za pierwszych rządów PiS fotel marszałka Sejmu.
Polacy w kwestii przerywania ciąży pozostawali podzieleni, ale o wyborze tematu zastępczego zdolnego przesłonić niepowodzenia władzy w obronie zdrowia publicznego przesądził dokonany przez Kaczyńskiego i jego doradców rachunek działań na własnym elektoracie i sił w podległym mu obozie.
Długo by szukać innej kwestii, która nie różnicuje grup interesu w samym PiS oraz kanapowych koalicjantów. A jeszcze niedawno buntowali się oni wszyscy w kwestii nowelizacji ustawy o ochronie zwierząt (15 posłów i 7 senatorów w samym PiS było przeciw podobnie jak Solidarna Polska Zbigniewa Ziobry, wstrzymało się Porozumienie Jarosława Gowina), którą trzeba było odesłać do zamrażarki oraz bulwersującego przedłożenia o bezkarności urzędniczej, z którego w ogóle przyszło zrezygnować, bo oprotestowali je Gowin i Ziobro, a nie kwapili się pomóc parlamentarzyści opozycji, którzy pomimo nazwy piątki Kaczyńskiego przy głosowaniu wystąpili w roli leninowskich pożytecznych idiotów, aż za ich sprawą przeszła przez Sejm i Senat zanim nie została zdjęta z agendy po tym jak Ryszard Terlecki przekonał do tego rozwiązania Jarosława Kaczyńskiego.
Kaczyński liczy, że ponieważ polska wieś pozostaje obyczajowo konserwatywna oraz tradycyjnie związana z Kościołem – werdykt Trybunału Konstytucyjnego Julii Przyłębskiej co do którego samodzielności nikt nie ma złudzeń zatrze fatalne wrażenie, wywołane przez niedokończoną piątkę. Jeszcze nie wiadomo, czy tak się stanie. Na razie 71 proc badanych przez SW Research negatywnie ocenia wyrok TK w sprawie aborcji (sondaż z 27-28 października 2020).
Manewr podpowiedzenia Trybunałowi tematu, co do którego brak różnic opinii w samym PiS powiódł się natomiast w nikłym stopniu. Jarosław Gowin, który przedtem w trakcie sporów o in vitro wyznawał, że słyszy krzyk likwidowanych zarodków, tym razem zamiast poprzeć “lex Przyłębska” zgłosił propozycje kompromisowe, co gorsza – z punktu widzenia prezesa PiS – pokrywające się z późniejszym stanowiskiem prezydenta Andrzeja Dudy, czego nie mający większego pojęcia o religii i jej subtelnościach Kaczyński nie przewidział. Wicepremier Gowin oraz głowa państwa zgodni są co do potrzeby prawnego rozwiązania kwestii płodów z wadami letalnymi, zapewne w formie zawężającej decyzję Trybunału ustawy. Nie ulega wątpliwości, że się porozumiewają bez pośrednictwa prezesa, co nie oznacza jeszcze trwałego sojuszu, ale dla Kaczyńskiego już spory kłopot.
Sprowokowanie protestów ulicznych pozwoli natomiast PiS zmobilizować zwolenników związanych z Kościołem i oburzonych teraz przerywaniem nabożeństw czy sprayowaniem po murach katedr i bazylik przez radykalną młodzież. Zniesmaczonych skandowaniem brzydkich słów albo hasłami na transparentach napisanymi po angielsku. Nie rozumiejących – jeśli rzec sentencjonalnie – kodu tego nowego KOD-u. Na razie jednak w sondażach świeżego urobku nie widać.
Za to skrzykiwanie bojówek do pilnowania plebanii wzbudziło sprzeciw nawet wśród funkcjonariuszy policji nie mówiąc już o mniej związanym z siłowymi branżami elektoracie. Pamięta się, co przed dekadą wyprawiali samozwańczy obrońcy krzyża z Krakowskiego Przedmieścia. Ich wyczyny wzbudziły wówczas troskę i niesmak u sporej części duchowieństwa, bo nikt nie lubi być instrumentalnie traktowany.
Zarówno w wystąpieniu sejmowym, kiedy nazwał oponentów przestępcami (skoro organizują demonstracje podczas pandemii) jak w nagraniu sieciowym, wzywającym do obrony miejsc kultu, Kaczyński pokazał twarz polityka w złym tego słowa znaczeniu zachowawczego i skupionego nie na wartościach, lecz na prostym utrzymaniu władzy. Większy sens niż zestawienia go z gen. Wojciechem Jaruzelskim mają porównania z Leonidem Breżniewem, zwłaszcza z okresu, kiedy w jednym i tym samym wystąpieniu zapowiadał, że “wejdziemy” a po chwili, że “nie wejdziemy” do bratniej Polski, co poświadczają protokoły posiedzenia biura politycznego. To również klimat “Jesieni patriarchy” Gabriela Garcii Marqueza.
Pisarz Szczepan Twardoch, autor kultowego “Króla” uznaje, że “Jarosław Kaczyński jest jak pogrążający się w demencji starzec, który traci wszystko, nie tracąc jednocześnie podstaw fachu, na którym spędził całe życie, zjadł zęby, osiągnął mistrzostwo”. Znakomity prozaik być może nie docenia prezesa, podobnie jak większość sceptycznych wobec niego intelektualistów.
Awantura sprowokowana z poduszczenia prezesa przez Przyłębską i jej sędziów-dublerów wiele kosztuje PiS w sondażach, ale Kaczyński to przełknie: nie musi robić wyborów teraz, może za trzy lata, pracuje też nad scenariuszem, w którym jeszcze skorzysta.
Na razie jednak zarysowała się w badaniu Kantaru demokratyczna większość sejmowa, pierwszy raz od dawna, tyle, że w istniejącej sytuacji na wskroś wirtualna. Kaczyński liczy bowiem, że oponentów przeczeka, aż się wypstrykają w przemówieniach na demonstracjach i protestach w sali obrad Sejmu. Zdarzyło się tak już raz po grudniu 2016 r. (opozycja okupowała wtedy salę obrad a władza budżet uchwaliła w bocznej Kolumnowej) również za sprawą niefrasobliwości Ryszarda Petru, który zamiast stanąć na czele ruchu demokratycznego udał się wówczas z kochanką do Portugalii, lub też jak tłumaczyła go ówczesna podwładna Katarzyna Lubnauer – odbył tam spotkania z miejscowymi socjaldemokratami. Teraz opozycja nie jest wiele mądrzejsza, jak świadczy wspólne z PiS głosowanie sejmowe za gorszącą podwyżką uposażeń poselskich, dotacji i subwencji, do którego Terlecki namówił lidera Platformy Obywatelskiej – Koalicji Obywatelskiej Borysa Budkę (sprawę zastopowano później w Senacie) czy postawa wobec piątki Kaczyńskiego, ale też nie święci garnki lepią.
W najnowszym sondażu Kantaru (z 26-27 października) PiS ma już tylko 28 proc poparcia, podczas gdy Platforma Obywatelska – Koalicja Obywatelska 26 proc. To przewaga podobna, jaką partia Kaczyńskiego utrzymała nad głównym konkurentem w 2005 r, kiedy to najpierw utworzyła rząd mniejszościowy Kazimierza Marcinkiewicza a dopiero potem dokooptowała do koalicji Samoobronę i Ligę Polskich Rodzin. Nie przypomina ten dystans wyników wyborów z 2015 r. i 2019 r, po których PiS był w stanie rządzić samodzielnie. Co więcej, trzecie miejsce w rankingu Kantaru zajmuje Ruch Polska 2050 Szymona Hołowni z rekordowym poparciem 18 proc. Do Sejmu weszłyby jeszcze Lewica i Konfederacja – po 8 proc, kosztem Koalicji Polskiej PSL – Kukiz ’15 dla którego zabrakłoby tam miejsca. Rzut oka na te wyniki wystarczy, by zauważyć, że PO-KO, Polska 2050 Hołowni oraz Lewica byłyby w stanie zbudować demokratyczną koalicję z poparciem większości Polaków nawet bez Konfederacji, która – przy założeniu, że stosunek do zaostrzenia przepisów antyaborcyjnych pozostanie głównym kryterium, choć tak być nie musi – zachowywała by się raczej jak PiS, chociaż teraz manifestuje opozycyjność wobec jego rządów. Jednak na 460 mandatów w przyszłym Sejmie PiS i Konfederacja razem miałyby 188, podczas gdy PO-KO oraz Polska 2050 Hołowni – 240, co wystarczy im do utworzenia rządu nawet bez Lewicy. Poparcie dla PiS okazuje się najniższe od sześciu lat.
Rządzący wykorzystują pandemię do wprowadzania korzystnych dla siebie ale budzących społeczne konflikty rozwiązań. Zaś regulacje przewidziane jako środki bezpieczeństwa przeciw COVID-19 służą władzy jako alibi do tłumienia siłą protestów.
Nietrudno wyobrazić sobie scenariusz, w którym – jeśli wynik wyborów okaże się taki jak badania Kantaru – prezydent Andrzej Duda powierza misję utworzenia nowego rządu przedstawicielowi ugrupowania, które uzyskało najwięcej głosów. Ale jest nim Jarosław Gowin. W tym wypadku albo gabinet nie powstaje i w następnym kroku tworzą go formacje demokratyczne, albo nowe rozdanie przecina dotychczasowe lojalności partyjne, co prawdopodobne staje się również dlatego, że Hołownia światopoglądowo, biograficznie i wizerunkowo bliższy pozostaje Gowinowi niż ten ostatni Kaczyńskiemu.
Nie jest to wcale słodki sen prezesa. Pozostaje mu wierzyć, że przeczeka, aż rankingi się zmienią.
Kaczyński nie proponuje lekarstwa na klęskę pandemii, co najwyżej placebo. Nie poczujemy się bardziej bezpieczni przed wirusem tylko z tego powodu, że zaczniemy mniej o nim mówić.