czyli jak politycy godzą się przy kasie

Problemu niskiej jakości polityków w Polsce nie rozwiąże podwyżka ich pensji. Receptę stanowi raczej obniżenie tych uposażeń. Bo jaka praca, taka płaca. Wyprowadzenie kokosów z polityki sprawi, że trafią do niej ludzie z dorobkiem życiowym i wolą naprawy Rzeczypospolitej. Politykę jako działalność na rzecz dobra wspólnego definiował już Arystoteles, chociaż idealistą nie był.  

Oto mamy nowy PO-PiS: koalicję, zawartą wokół finansów, wcale nie państwowych lecz… własnych. Jej zawiązanie raczej podsyci niż zgasi realne konflikty, których w Polsce pandemii i kryzysu mnóstwo.      

Oś sporu nie dotyczy dziś praw kręgów LGBT, jak chcieliby – również całkiem zgodnie, co także zastanawia – sytuujący się niby na przeciwległych biegunach bracia Kurscy ani nawet niezależności sądów, wprawdzie nieodłącznej od demokracji, ale też, dopóki jeszcze istniała, nadużywanej przez kliki na szkodę zwykłego obywatela.

Problemy ogniskują się wokół bezpieczeństwa ludzi – za sprawą pandemii głównie w wymiarze medycznym (prawa do opieki, ochrony, prewencji i profilaktyki ze strony państwa) oraz ich możliwości zarobkowania w sytuacji wywołanego przez zarazę kryzysu, zwłaszcza jeśli zostały one ograniczone za sprawą podjętych przez państwo przesadnych środków zaradczych.

Prawie jak kibole czyli życie polityczne

Ustawka – to jedno z nie tyle nowych, co gwałtownie zyskujących popularność słów. W slangu tak określa się umówione porachunki kibolskie: na ustronnych parkingach, leśnych polanach, nie oddanych jeszcze odcinkach autostrad czy pasach startowych nieczynnych lotnisk. Stanowią próbę sił bez motywacji ideologicznej. Gdy politycy skrzykują się do walki – potrzebują publiczności.

To jedyna różnica. W świetle zgody polityków co do podwyżki własnych wynagrodzeń – ustawką okazały się wszystkie spory, którymi kazali żyć wyborcom w niedawnej kampanii. Od wydumanych jak o konwencję stambulską, po zasadne jak o zwolnienia podatkowe z powodu COVID. Zgoda bowiem i tak nastąpiła, przy kasie.

Do klasyki stosowanej nauki o polityce przejdą zapewne samobójcze słowa wicemarszałek Sejmu i niedawnej, choć nieudanej kandydatki na prezydenta Małgorzaty Kidawy-Błońskiej. Na pytanie, czy moment ogłoszenia podwyżek dla posłów jest właściwy (ogłoszono właśnie dane o spowodowanej pandemią recesji w gospodarce), marszałkini odpowiedziała, że każdy moment na podwyżki dla polityków jest niedobry. Może więc lepiej było w ogóle tego nie robić, skoro wiemy, że czas podjęcia decyzji pozostaje nieodłączną przesłanką jej oceny nie tylko w politologii, ale również w teorii zarządzania, także kryzysowego.

Zbytnio teoretyzować nie potrzeba. Politycy – w odbiorze powszechnym – są dziś jak bohaterowie włoskiego filmu z lat 70: odrażający, brudni, źli… I po ostatniej koalicji przy kasie będą oceniani jeszcze gorzej. 

Rządy PiS czyli powrót do poddaństwa

Ralf Dahrendorf w książce „Nowoczesny konflikt społeczny” charakteryzuje założycielski dla współczesnej demokracji czas rewolucji politycznej we Francji i przemysłowej w Anglii: „Żeby zrobić użytek z nowych możliwości techniki i podziału pracy pierwsi przedsiębiorcy musieli szukać sposobów zatrudnienia sprzecznych z tradycyjnymi wzorami poddaństwa. Potrzebna im była siła robocza wynagradzana na zasadach kontraktu między obiema stronami, co do których formalnie zakładano, że są wobec siebie równe. To z kolei implikowało elementarne prawa obywatelskie dla wszystkich. W tym samym czasie ci sami przedsiębiorcy oraz ci wokół nich żądali dla siebie miejsca pod słońcem lub, żeby wyrazić się bardziej prozaicznie, żądali społecznego uznania i politycznego współuczestnictwa” [1].   

Rozdająca ludziom pieniądze odebrane wcześniej im samym lub sąsiadom w formie podatków i danin, a oczekująca w zamian za to posłuszeństwa i wdzięczności rządząca ekipa PiS cofa nas więc w rozwoju o ćwierć tysiąclecia. Obywatele stają się poddanymi, o których się państwo zatroszczy, w zamian zapewniając pewne minimum, sławetne 500 plus sprawiające, że wielu biorcom tego świadczenia praca… się nie opłaca. Nie przypadkiem w awangardzie niedawnych protestów społecznych znaleźli się przedsiębiorcy domagający się rekompensat za straty podczas pandemii i odłożenia płatności (tylko w stolicy siły porządku rozpraszały ich czterokrotnie zresztą pod pretekstem – ni mniej ni więcej – nie przestrzegania w trakcie demonstracji epidemiologicznych przepisów), klasa kreatywna pozbawiona wszelkich dochodów ale i państwowej osłony (m.in. branża koncertowa) a wreszcie ludzie najcięższej pracy: górnicy, słusznie zapowiadający pisowskiej władzy „czwarte i piąte powstanie śląskie równocześnie”, jeśli tylko rządzący zaczną likwidować kopalnie pod pretekstem COVID. Wiadomo, że przejściowo wieszano kłódkę tam, gdzie wydobywa się tańszy węgiel, a w miejscach skąd pochodzi droższy koksujący kazano pracować dalej, więc nie statystyka ani topografia zachorowań rozstrzygała. Śląska wojna akurat w 40’lecie Solidarności pokazuje niezbicie, co z niej pozostało.

Znamy bowiem różne odmiany najlepszego z ustrojów, to ostatnie piszę akurat bez ironii: kapitalizm kasynowy, opisany przez Susan Strange, również kapitalizm państwowy ujawniający się teraz w krajach, podejmujących systemową walkę z recesją spowodowaną COVID. Polska niestety się do nich nie zalicza. Rodzima wersja ustrojowa objawia się jako kapitalizm polityczny: zwykle powiązany z autorytaryzmem lub bardziej kruchymi typami demokracji, w których obywatel, chociaż dysponuje kartą wyborczą, nie odczuwa własnego wpływu na rzeczywistość wokół. W Polsce niewątpliwie mamy do czynienia z tą ostatnią wersją. Kto inny wytwarza produkt krajowy brutto, kto inny go dzieli. Stąd uzasadniony pomysł reaktywowania zniszczonego po wojnie powszechnego samorządu gospodarczego, żeby twórcy miejsc pracy i PKB wreszcie zyskali własną reprezentację.

Ta sama sprzeczność legła u podstaw fenomenu Sierpnia 1980, kiedy to robotnicy wielkich zakładów, świadomi, że utrzymują całą gospodarkę socjalistyczną, upomnieli się o prawa obywatelskie u zawłaszczającego nadwyżki partyjnego aparatu.  

Jak na ironię, dokładnie w 40 lat po tym, jak robotnik Jerzy Borowczak rozpoczął strajk w Stoczni Gdańskiej – posłowie po raz pierwszy od niepamiętnych czasów w zgodzie, jakiej nie uświadczono nawet przy okazji potępiania praktyk białoruskich władz, przykładnie zasiedli do pracy nad podwyżką własnych uposażeń. Zaś Borowczak, teraz zasiadający w Sejmie, drugiego protestu nie ogłosił. 

Działo się to również w przededniu stulecia Bitwy Warszawskiej. Obronione wtedy państwo – o czym pamiętać warto – reprezentowało przez krótki czas dwudziestolecia aż dwie tradycje obywatelskie. Konstytucja marcowa z 1921 r. na długo powód do uzasadnionej dumy, przyznawała wszystkim obywatelom równe prawa. Późnejsza kwietniowa z 1935 r, oddająca tendencje autorytarne przeważające u wszystkich poza Czechosłowacją sąsiadów, skłonna już była prawa obywatelskie uzależniać od zasług, wprowadzała też pompatyczne i prawniczo wątpliwe kategorie (osławiona odpowiedzialność prezydenta „przed Bogiem i historią”). Jednak nawet twórcy pokracznej i przywodzącej niekiedy  na myśl współczesne ustawy pisowskie konstytucji kwietniowej nie pozostawali głusi na głos ludu, skoro zmniejszyli liczebność Sejmu z 444 do 208 posłów – przy ówczesnym terytorium państwa liczącym 388 tys km kwadr a nie 312 tys km kwadr jak teraz, rozciągającym się przy tym od Helu po Huculszczyznę, od wielkopolskiego Leszna po poleski Pińsk oraz od śląskiego Bielska po Nowogródek, co wobec stanu infrastruktury związanego ze zniszczeniami I wojny światowej i koniecznością scalenia ziem trzech zaborów stanowiło realny problem logistyczny. Teraz posłów jest 460 i nikt nie postuluje ich redukcji.

Ponad podziałami we własnej sprawie

Gorsząca koalicja ponad podziałami na rzecz wzrostu uposażeń wszystkich co w Polsce żyją z polityki (parlamentarzystów i członków rządu a także zatrudnionych w aparacie partyjnym, bo temu służy w istocie podniesienie subwencji) czyni nieaktualnymi przekazy z niedawnej kampanii wyborczej, kiedy to wszyscy konkurenci Andrzeja Dudy zarzucali obozowi, z któremu się wywodzi zawłaszczanie państwa. Wszyscy nagle dostroili się do PiS. Władza okazała się nie taka zła, gdy tylko dopuściła oponentów do podziału łupów.

W sytuacji, gdy pandemia nie ustępuje (liczba ofiar śmiertelnych wirusa z Wuhan zbliża się do 2 tys, zaś zachorowań dziennie do tysiąca) a jej efektem w gospodarce staje się recesja, pierwsza od czasu gdy rząd Jana Olszewskiego z ministrem finansów Andrzejem Olechowskim osiągnął  w kwietniu 1992 r. wzrost gospodarczy, z którego ścieżki Polska nie zeszła przez 28 kolejnych lat – skupienie polityków na własnych dochodach i wymaganie wyrzeczeń od innych znamionuje największą od początku zmiany ustrojowej ich kompromitację.

Zwłaszcza, że realnych problemów kraju nie potrafią rozwiązać. Świadczą o tym protesty służby zdrowia, pozostającej na pierwszej linii walki z zarazą.

Ratownik z radomskiego pogotowia Wojciech Kraszewski zapadł na COVID-19 z ciężkimi powikłaniami, w następstwie wykonywania obowiązków. Nie uznano mu jednak tego za chorobę zawodową i pozostawiono samemu sobie.

Położna z Nowego Targu Renata Piżanowska straciła pracę, gdy ujawniła brak sprzętu ochronnego. W lepiej funkcjonujących demokracjach w czasie pandemii takie osoby nazywa się sygnalistami i nagradza zamiast karać.

Do pliku regulacji antycovidowych resort sprawiedliwości włączył nowelizację art. 37a kodeksu karnego, zakładającą bezwzględne więzienie za błąd lekarski, pod który podciągnąć można zastosowanie nowatorskiej terapii. Wiadomo, że minister Zbigniew Ziobro pod wpływem rodzinnych przeżyć prowadzi prywatną wojnę z medykami. Równocześnie jednak wprowadza się regulacje, uwalniające urzędników od odpowiedzialności za decyzje, związane z pandemią. Resort zdrowia wystawił się na publiczną krytykę, zamawiając bez przetargów sprzęt, którego nie dostał lub otrzymał niepełnowartościowy – już w dobie COVID.

Przedstawiciele zawodów medycznych demonstrowali więc w poprzedni weekend w Warszawie pod hasłem „Medycy do leczenia, politycy do więzienia” oraz z taczkami, przygotowanymi dla ministrów Ziobry i Łukasza Szumowskiego, zastępcy tego drugiego w resorcie zdrowia Waldemara Kraski a także byłego marszałka Senatu Stanisława Karczewskiego. Nowy slogan dołączył do rozlegającego się już przy poprzednich protestach: „Chcemy leczyć w Polsce”. Jak wiadomo, wtedy w odpowiedzi jedna z posłanek PiS doradzała niezadowolonym lekarzom wyjazd z kraju. Responsem bardziej spektakularnym stał się jednak wystawiony palec Joanny Lichockiej, nie w piwnej knajpie, tylko w sali obrad Sejmu, gdy opozycja bezskutecznie domagała się środków dla służby zdrowia zamiast dla reżimowej telewizji.

Świeżą jakością protestów zawodów medycznych okazują się wspólne i zgodne wystąpienia lekarzy, ratowników, pielęgniarek i laborantów. Każdy, kto zna przywiązanie tych środowisk do hierarchii wie, jak sporej determinacji to dowodzi. Zwłaszcza ze strony lekarzy, kolejnego zawodu, który – akurat w czasie pandemii – stał się celem ataków propagandy PiS i dyskryminacyjnych posunięć ekipy rządzącej. Ponad rok temu władza w nieugięty sposób odniosła się do postulatów nauczycieli, innej szanowanej społecznie grupy.

Opozycja, zajmując się teraz własnymi dochodami, postawiła się ponad realnymi społecznymi konfliktami, którymi żyje społeczeństwo. Przed rokiem przegapiła – dotyczy to zwłaszcza Platformy Obywatelskiej – szansę przeprowadzenia akcji społecznej również z użyciem współczesnych środków techniki (crowdfunding) zrekompensowania nauczycielom strat, które ponieśli w wyniku protestu. Chociaż z pomocą pospieszyli wtedy artyści i samorządowcy.

Polityków prawo do błędu

czyli jak cofnąć podwyżki ale i tak stracić twarz Nasza wdzięczność wobec polityków, co najpierw uchwalili podwyżki dla siebie a potem się z nich wycofali – zresztą wcale nie ostatecznie – dorównuje tej, którą żywi się wobec gości, którzy najpierw naśmiecili, a później posprzątali po sobie, jak umieli. W słynnym wierszu Zbigniewa Herberta Senat obraduje, […]

Read more

Ignorując główny nurt polskiego sporu na rzecz partykularyzmów partyjnych opozycja mimowolnie przekazuje opinii publicznej komunikat, że jest dokładnie taka sama jak PiS. To właściwa  intencja rządzących, gotowych podzielić się nie władzą, ale wyłącznie wspólnictwem przy dalszym zawłaszczaniu tego, co od podatnika – obywatela pochodzi, a nie z wygranej w kasynie. Przed podobnym przebiegiem zdarzeń ostrzegali zresztą co bystrzejsi analitycy jak niedawno Wojciech Czuchnowski.  Korumpowanie w wymiarze politycznym staje się formą kooptacji.

Dlatego część parlamentarzystów zreflektowała się z opóźnieniem i zaczęła tłumaczyć się lub nawet przepraszać, chociaż w chwili próby – głosowania na temat zawartości własnych portfeli – sprawiedliwych było stosunkowo niewielu, m.in. Cezary Grabarczyk, Michał Szczerba, Paweł Kukiz czy Agnieszka Ścigaj, jeśli wymieniać tych najbardziej znanych, chociaż pozytywnie zaskoczyła nas również Klaudia Jachira i były wicemarszałek Stanisław Tyszka. Reszta jednak zasklepiła się w egoizmie, czyniąc z poselskiej misji dodatek do pobieranej za nią gratyfikacji. Alibi, jakim się posługują obraża inteligencję ich wyborców: Barbara Nowacka cieszyła się, że ustawa ureguluje wreszcie status pierwszej damy a Jan Grabiec radował się z kolei z przyrostu zarobków samorządowców, chociaż wszyscy wiedzą, że nie o to chodzi.  Chciwość okazała się silniejsza niż wzajemne resentymenty klasy politycznej. Niedawny wróg z kampanii okazał się sprawnym i – nie bójmy się tego słowa – obliczalnym partnerem przy kasie.   

Myśliciel Slavoj Zizek ostrzega w książce „Pandemia! Covid-19 trzęsie światem”: „(..) wirus zburzy fundamenty naszego życia, powodując nie tylko ogromną ilość cierpienia, ale też spustoszenie gospodarcze, potencjalnie gorsze niż Wielka Recesja. Nie ma powrotu do normalności, nową normalność trzeba będzie zbudować na ruinach naszego starego życia, albo znajdziemy się w epoce nowego barbarzyństwa, której oznaki już teraz są wyrażnie widoczne”

[2]. Głosowanie polskich posłów w sprawie własnych zarobków okazuje się niewątpliwie jedną z nich…            
[1] Ralf Dahrendorf. Nowoczesny konflikt społeczny. Esej o polityce wolności. Warszawa, Czytelnik 1993, tł. Stefan Bratkowski i in., s. 29
[2] Slavoj Zizek. Pandemia! COVID-19 trzęsie światem. Wyd. Relacja, Warszawa 2020, s. 13   

Jak oceniasz?

kliknij na gwiazdkę, aby ocenić

średnia ocen 5 / 5. ilość głosów 3

jeszcze nie oceniano

jeśli uznałeś, że to dobre...

... polub nas w mediach społecznościowych

Nie spodobało się? Przykro nam...

Pomóż nam publikować lepsze teksty

Powiedz nam, jakie wolałbyś teksty na pnp24.pl?

Łukasz Perzyna (ur. 1965) jest dziennikarzem „Opinii”, Polityczni.pl i „Samorządności”, autorem filmu o Aleksandrze Kwaśniewskim (emisja TVP1 w 2006 r.) oraz dziewięciu książek, w tym. „Uwaga, idą wyborcy…” i „Jak z Pierwszej Brygady”. Pracował m.in. w „Wiadomościach TVP” i „Życiu”, kierował działem krajowym „Obserwatora Codziennego”. W latach 80 był działaczem Konfederacji Polski Niepodległej i redaktorem prasy podziemnej.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here