Jacek Czaputowicz odszedł z funkcji ministra spraw zagranicznych akurat w trakcie dramatycznego zawirowania za wschodnią granicą. Jego dymisja została zapowiedziana wcześniej i nie ma związku z sytuacją na Białorusi, więc tym bardziej dziwi, że nastąpiła akurat teraz.

Mówi się nawet o pełzającej rekonstrukcji. Ale zmiany stają się symbolem, skoro dotyczą resortów bez przesady frontowych: najpierw w trakcie pandemii zrezygnował minister zdrowia Łukasz Szumowski, teraz w czasie białoruskiego kryzysu – szef resortu dyplomacji. 

Nie świadczy to o zimnej krwi rządzących. Właśnie dlatego, że Czaputowicz był ministrem spoza twardego zasobu kadr rządzącej formacji, intelektualistą wśród ludzi aparatu a przy tym posiadaczem bohaterskiej biografii opozycjonisty na tle urzędników bez życiorysu – jego dymisja osłabia nie tylko pozycję sterującej krajem ekipy, ale międzynarodowy prestiż Polski. Nikt teraz nie uwierzy, że w ogóle mamy jeszcze własną politykę wschodnią.
A znajdujemy się w centrum wydarzeń, a przynajmniej w ten sposób w świecie pozostajemy postrzegani. Słabnący wobec gromadnych protestów ale dzierżący nadal władzę twardą ręką prezydent Białorusi Aleksandr Łukaszenka widzi już w Grodnie polskie flagi. Szuka kozła ofiarnego, oby nie znalazł go w polskiej mniejszości, i tak dyskryminowanej (przypomnę odyseję liderki tamtejszych Polaków Andżeliki Borys). Chętnie czytany przez rosyjską klasę średnią (zarówno tych o demokratycznych przekonaniach jak technokratów wspierających Władimira Putina) dziennik “Kommiersant” artykuł o Białorusi ilustruje zdjęciem z demonstracji na krakowskim rynku, z możliwym do odczytania po polsku transparentem: “Prosimy UE o pomoc” [1]. Nic dodać, nic ująć.

Znane powiedzenie głosi, że nie zmienia się koni w trakcie przeprawy przez rzekę. Zaniedbano tę regułę. Jarosław Kaczyński zaznaczał, że nominacja profesora Czaputowicza jest eksperymentem. Pamiętamy też z okresu pierwszych rządów PiS powołanie przez Kazimierza Marcinkiewicza na szefa dyplomacji charyzmatycznego historyka rewolucji francuskiej prof. Stefana Mellera mówiącego w języku Moliera i Racine’a jak po polsku. Też z czasem ustąpił miejsca wywodzącej się z “zakonu” pisowskiego Annie Fotydze, ale o prestiż międzynarodowy Polski zdążył zadbać. Zresztą sytuacja nie przypominała obecnej, kiedy to – choć nikt rodaków o słuszność takiego pozycjonowania nie zapytał – staliśmy się faktycznie państwem frontowym w kolejnej prowadzonej przez USA i najsilniejsze kraje Unii Europejskiej zimnej wojnie na Wschodzie, drugiej już po ukraińskiej, która nie przyniosła nam żadnych korzyści, bo wspierani z Warszawy ale głównie Berlina i Waszyngtonu politycy poprzegrywali demokratyczne wybory. Ukrainą rządzi dziś dawny aktor z seriali Wołodymyr Zełenski. I pamięta, że Polska do końca wzmacniała jak mogła jego konkurentów.

Przez odejściem Czaputowicz zdążył się jeszcze spotkać z jedną z liderek opozycji białoruskiej Weroniką Capkałą, która znalazła schronienie w Polsce. Czy jego następca będzie musiał przyjąć ją ponownie, aby wspólne ustalenia – które bez wątpienia zapadły – zaktualizować? Capkała odwiedziła też marszałka Senatu Tomasza Grodzkiego w parlamencie a przy okazji telewizja rządowa – chociaż porównywana chętnie do białoruskiej – przeprowadziła z nią ekskluzywny wywiad. Ten ostatni paradoks pokazuje słabość polityki obecnej ekipy wobec Wschodu: rządzący wraz ze swoimi mediami nie są wiarygodni dla najmocniejszych państw unijnych gdy próbują rzecznikować białoruskim demokratom ponieważ poziom przestrzegania standardów praworządności u nas w kraju nie upoważnia do takiej postawy. Za rządów PiS państwo ma zbyt marną reputację, żeby mogło ujmować się za innymi. Na eksportera demokracji ekipa Jarosława Kaczyńskiego, Mateusza Morawieckiego i Andrzeja Dudy zupełnie się nie nadaje, w tej roli Zachód nas nie chce. Za to korzysta z logistyki i propagandy u nas lokowanej, żeby – we własnym mniemaniu – osłabiać rosyjską strefę wpływów. Białystok jest dla Amerykanów tym, czym za czasów istnienia RFN i ZSRR było dla nich Monachium z nadającą stamtąd Wolną Europą. Jednak Niemcy zdobyli się – choć dopiero w ćwierć wieku po wojnie i zachęceni przez polskich biskupów – na suwerenną Ostpolitik.   
W tej sytuacji zamiast wyciągać dla innych kasztany z ognia, dyplomacja powinna skupić się na obronie interesów polskiej mniejszości na Białorusi oraz utrzymaniu możliwości działania naszych przedsiębiorców, inwestujących i handlujących za wschodnią granicą. Ani Polacy zza kordonu ani biznesmeni ryzykujący pieniądze i przyszłość swoich firm na Wschodzie nie mogą płacić za misjonarskie koncepcje rodzimej, a tym bardziej niemieckiej czy amerykańskiej dyplomacji.

Właśnie ogłoszono dane o recesji, nawiedzającej Polskę po raz pierwszy odkąd w kwietniu 1992 r. rząd Jana Olszewskiego przywrócił nam wzrost gospodarczy. W tym roku spadek produktu krajowego brutto sięgnie 4,6 proc, co wynika z rządowych danych urealniających założenia ustawy budżetowej. Pomimo powagi sytuacji chciałoby się więc spytać, czy kolejnym odchodzącym szefem resortu stanie się minister finansów? Logika – jeśli tego słowa wolno jeszcze użyć – dotychczasowych zmian wydaje się na to wskazywać.
A rządzeni mogą się tylko dowiadywać, czy leci z nimi pilot.   

[1] “Kommiersant” z 20 sierpnia 2020

Jak oceniasz?

kliknij na gwiazdkę, aby ocenić

średnia ocen 5 / 5. ilość głosów 1

jeszcze nie oceniano

jeśli uznałeś, że to dobre...

... polub nas w mediach społecznościowych

Nie spodobało się? Przykro nam...

Pomóż nam publikować lepsze teksty

Powiedz nam, jakie wolałbyś teksty na pnp24.pl?

Łukasz Perzyna (ur. 1965) jest dziennikarzem „Opinii”, Polityczni.pl i „Samorządności”, autorem filmu o Aleksandrze Kwaśniewskim (emisja TVP1 w 2006 r.) oraz dziewięciu książek, w tym. „Uwaga, idą wyborcy…” i „Jak z Pierwszej Brygady”. Pracował m.in. w „Wiadomościach TVP” i „Życiu”, kierował działem krajowym „Obserwatora Codziennego”. W latach 80 był działaczem Konfederacji Polski Niepodległej i redaktorem prasy podziemnej.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here