Listonosz zawsze dzwonił dwa razy. Ale teraz już nie ma siły
Za narażanie własnego życia i zdrowia przy wyborach prezydenckich doręczyciele mają otrzymać dodatkowo 2800 zł i to brutto. Nie jest to kwota oszałamiająca, warto ją zestawić z premiami, które poprzedni rząd PiS sam sobie wypłacał. Rozmówcy z Poczty Polskiej uznają ją za upokarzającą.
W planach prezesa Jarosława Kaczyńskiego poczta odgrywa podobną rolę, jak niegdyś w zamierzeniach generała Wojciecha Jaruzelskiego wojsko. Najpierw ruszyły w teren, przeznaczone niby do zwalczania spekulantów i handlowców ukrywających towar, umundurowane inspekcje pod marką wojskowych grup operacyjnych, a gdy już go rozpoznały – po wprowadzeniu stanu wojennego swoich komisarzy wojskowych miały już nie tylko fabryki ale instytuty naukowe. Kaczyński, który jak pamiętamy 13 grudnia spał do południa i nie znalazł się wśród 10 tysięcy internowanych, bo za mało znaczył nie tylko zatrudnia wykonawców stanu wojennego (jego prokuratorowi Stanisławowi Piotrowiczowi znalazł już trzecią robotę – po Senacie i Sejmie w Trybunale Konstytucyjnym) ale wyraźnie się na nich wzoruje.
Odkąd wiadomo, że to poczta ma przeprowadzić prezesowskie wybory kopertowe oficjalnie nazwane korespondencyjnymi – nie zwalnia karuzela stanowisk. Sceptycznego wobec tych zamiarów Przemysława Sypniewskiego zastąpił w fotelu prezesa Poczty Polskiej entuzjasta planu Tomasz Zdzikot, ściągnięty – to znów wiadomy wzór – z Ministerstwa Obrony Narodowej, którego był wiceszefem. Jeszcze brzydszy rodowód ma nowy kadrowiec i były radny PiS Marek Makuch, który poprzednio pełnił tę samą funkcję w reżimowej telewizji.
Poczta Polska podobnie jak wojsko w czasach Jaruzelskiego (a także i dzisiaj) zachowała wysoki prestiż społeczny. Żeby to zrozumieć, nie trzeba sięgać do bohaterskiej tradycji obrońców Poczty Polskiej w Gdańsku – choć zawsze warto ją przypominać, podobnie jak utrwalony w serialu „Polskie drogi” wątek warszawskich pocztowców otwierających donosy adresowane do gestapo i ostrzegających osoby w nich wymienione. Teraz listonosze dostarczają co miesiąc do domu emerytury i renty czterem milionom rodaków. Dla wielu są powiernikami, dla niejednej samotnej a wiekowej osoby – taka wizyta to niemal jedyna forma kontaktu ze światem zewnętrznym. Listonosze, których jest 26 tys wprawdzie źle zarabiają (mediana 2750 zł i to znów brutto) ale są cenieni i lubiani.
Różnica pozostaje jedna i podstawowa: Ludowe Wojsko Polskie za Jaruzelskiego korzystało z licznych udogodnień, które łagodziły skutki szalejącego wtedy kryzysu. Mundurowi mieli własną służbę zdrowia i sądownictwo, zwykle mieszkali w osobnych wojskowych osiedlach, ich żony nie pracowały, co w PRL było wyjątkiem, zarobki wojsku gwarantowano godziwe, a talonów na samochody też nie żałowano. Nawet wojskowe kluby sportowe cieszyły się przywilejami, jeśli chodzi o ściąganie zawodników i z tego powodu pozostawały znienawidzone na stadionach i w halach całego kraju.
Za to zatrudniająca 80 tys osób Poczta Polska jako największy u nas pracodawca (przed Biedronką Jeronimo Martins) od lat pozostaje niedoinwestowana, a zarobki w niej symboliczne, okazuje się też trwałym zarzewiem społecznego konfiktu. Wielu listonoszy nie ukrywa, że żyją nie tyle z pensji, co końcówek kwot emerytury ofiarowanych zwykle przez wdzięcznych beneficjentów świadczeń. Ale już za doręczenie pozwu sądowego raczej nikt dowodu wdzięczności nie oferuje.
Zaś to, jakie znaczenie przypisuje się tam ideologii za obecnej ekipy rządzącej, obrazują pocztowe stoiska z książkami. Pod względem procentowej obecności propagandy przypominają gabloty w instytucjach wojskowych z lat 80 skoro już tego porównania się trzymamy. Na pocztach większych i mniejszych można kupić książki historyka Ryszarda Terleckiego bardziej znanego jako wicemarszałek Sejmu i szef tamtejszego klubu PiS oraz dzieła prezesa IPN Szarka i jego małżonki. Zalagają też na półkach pocztowych kiosków liczne gadzinówki, finansowane z ogłoszeń spółek Skarbu Państwa. Politrucy pocztowi skrupulatnością nie ustępują wojskowym sprzed trzydziestu lat. Feler jeden i ten sam: nikt tego nawet nie przegląda, nie wspominajmy już o kupowaniu.
Pocztę Polską – jako się rzekło – czekają nowe zadania. W pandemii pozostaje jedną z instytucji, której załogi walczą dzielnie o utrzymanie normalności. Ale też nawet z dotychczasowymi zadaniami radziła sobie – pomimo ofiarności listonoszy i urzędniczek w okienkach – ledwo albo wcale. Warto o tym pamiętać, gdy nowe się na nią nakłada.
Poczta Główna czynna przedtem całodobowo, w pandemii pracuje już tylko od ósmej do ósmej. Kolejka na zewnątrz liczy czasem prawie sto osób i z zachowaniem przepisowych dwumetrowych odstępów nawet jak trochę zakręca to sięga do McDonalda.
W kolejce przed mniejszą pocztą przy pl. Trzech Krzyży spotykam dwóch wybitnych adwokatów, nie przyszli razem, każdy z osobna, swoje sprawy załatwić. Czasu na to mniej. Przed pandemią ta z kolei poczta funkcjonowała od 8 do 20, teraz w poniedziałki, wtorki, czwartki i piątki od 8 do 14, ale jeśli ma się poniżej 65 lat trzeba od tego odliczyć czas zarezerwowany dla seniorów między 10 a 12. Oznacza to, że inni swoje sprawy załatwią tylko między 8 a 10 oraz 12 a 14. W środy ta poczta czynna jest tylko po południu od 14 do 20. Kolejki na zewnątrz są wszędzie, nie tylko w wielkich miastach.
Termin odbioru awizowanych przesyłek nie został wydłużony. Wiele osób skarży się, że na przykład okazje związane z Allegro przez to czasem przepadają.
Utrzymuje się nierówny poziom obsługi, czasem profesjonalizm pań z okienka wzbudza uznanie, czasem trudno cokolwiek wytłumaczyć. Doskonale pracuje mój listonosz, ale już jego urlopowy zmiennik nawet nie korzysta z domofonu ani dzwonka do drzwi tylko od razu zostawia w skrzynce awizo, uznaje bowiem, że poza swoim rewirem na napiwek nie ma co liczyć, więc po co ma się starać.
Listonosze i wszyscy pracownicy poczty wykonują pracę wyjątkowo użyteczną i zasugującą na szacunek, ale każdemu z nas zdarzyło się znaleźć we własnej skrzynce nie swoją przesyłkę czy awizo albo usłyszeć od uczynnej sąsiadki: to chyba do pana, ale do mnie wrzucił… Pamięć o takich błędach rzutuje na przewidywania dotyczące wyborów. Nawet jeśli założyć powszechną dobrą wolę. O co przy tej ekipie rządzącej trudno. Gdy PiS w 2014 r rozpętał kampanię, w której zarzucał komisjom wyborczym fałszowanie wyników głosowania do samorządów, a oskarżenia się nie potwierdziły, nie brakowało uwag, że robi to dlatego, żeby sobie stworzyć alibi dla podobnego postępowania w przyszłości.
W warunkach korespondencyjnych wybory nie będą – co stanowi winę nie pocztowców lecz rządzących – jak nakazuje konstytucja powszechne, tajne, równe i bezpośrednie. Nie każdy ma skrzynkę pocztową, przy przyjętych a ściślej przyjmowanych zasadach (nad ustawą Senat będzie dopiero pracował, w świetle prawa jeszcze jej nie ma) trudno zapobiec głosowaniu rodzinnemu, czyli wypełnieniu przez jednego z domowników kart wszystkich pozostałych, ale też i bez porównania gorszym zjawiskom.
Już teraz samorządowcy w nocy dostali mailami anonimowe – bo w oficjalnym spisie polskich imion „Poczta” nie figuruje „Polska” zaś jest wprawdzie nazwą własną, ale nie nazwiskiem – prośby o przekazanie nie później niż po dwóch dniach roboczych danych ze spisów wyborców.
Chociaż Państwowa Komisja Wyborcza nie podjęła w tej sprawie żadnej uchwały, jej przewodniczący Sylwester Marciniak w piśmie do komisarzy wyborczych zwrócił się, żeby polecili samorządowcom wydanie Poczcie Polskiej spisów wyborców, jakimi dysponują. Szymon Hołownia zaskarżył to do Sądu Najwyższego a samo złożenie tej skargi powinno wstrzymać wykonanie tego postanowienia przez wójtów, burmistrzów i prezydentów miast do czasu jej rozpoznania przez Sąd Najwyższy, który ma na to siedem dni.
Ustawy o wyborach korespondencyjnych jeszcze nie ma. Prace się nie zakończyły, Senat dopiero o niej zdecyduje, zapewne w maju. Zarządzenie premiera Mateusza Morawieckiego, żeby Poczta Polska szykowała się do wyborów prezydenckich, choć wydane, nie ma podstawy prawnej. Powinna bowiem ona zawierać konkretny artykuł ustawy, tyle, że ta ostatnia, jak już była o tym mowa, jeszcze nie została uchwalona.
Całe to spiętrzenie prawnych wątpliwości i sprzeczności przypomina trochę rysunek pochodzący z „Polityki” z lat 1980-81: urzędnik staje przed szefem z nowym pomysłem.
– Kartki na kartki? Przegięliście pałę, Kowalski – podsumowuje zwierzchnik.
Zatroskani tak o własne zdrowie jak możliwość uwikłania w politykę listonosze rozważają strajk włoski, jak powiadamia przewodniczący Wolnego Związku Zawodowego Pracowników Poczty Piotr Moniuszko. Pracować będą wtedy wolno, skrupulatnie, a efekt okaże się nikły. Dlaczego nie zwyczajny strajk? Bo na spełnienie biurokratycznych warunków związanych z jego ogłoszeniem brak już czasu [1].
Liderka Forum Związków Zawodowych Dorota Gardias, ta sama, która za rządów PiS kierowała słynnym strajkiem pielęgniarek alarmuje, że pracownicy Poczty Polskiej muszą na własną rękę zdobywać środki indywidualnej ochrony przed wirusem. Listonoszom nawet „zarekomendowano, aby podarte, zużyte rękawiczki zaklejali przezroczystą taśmą klejącą”. W tej sytuacji Gardias w liście do premiera Mateusza Morawieckiego pyta, jak władza wyobraża sobie dostarczenie pakietów wyborczych do szpitali zakaźnych, Domów Pomocy Społecznej i miejsc odbywania kwarantanny. Przewiduje, że wybory radykalnie zwiększą ryzyko zakażeń [2]. Tylko szef NSZZ „Solidarność” Poczty Polskiej Bogumił Nowicki pozostaje przekonany, że pracownicy poradzą sobie z nowymi zadaniami [3].
Pomysł ograniczenia wyborów do głosowania korespondencyjnego zamieniłby święto demokracji w ponury akt biurokratyczny, którego dopełniliby tylko najmniej krytyczni zwolennicy władzy. Nie eliminuje ryzyka. Przerzuca je tylko po części z komisji wyborczych na Pocztę Polską, której pracownicy i tak mają co robić w dniach pandemii – choćby wypłacać jak należy emerytury i renty.
Wielu pocztowców głosowało wcześniej na PiS przekonanych, że zapobiegnie dalszym zwolnieniom (jeszcze niedawno Poczta zatrudniała 100 tys osób) i stanowić będzie gwarancję, że nie powróci faworyzowanie konkurencji w postaci firm-krzaków doklejających metalowe płytki do przesyłek by więcej ważyły, przez co rwały się koperty i całość dochodziła uszkodzona. Teraz Poczta Polska znów faktycznie jest monopolistą, ale to jej pracownicy za wybory, których we wszystkich szczegółach nikt jeszcze sobie nie wyobraża, zapłacić mają cenę ryzyka w zamian za śmieszne pieniądze. W dodatku skoro Poczta Polska na czas realizacji zadań wyborczych ma praktycznie zawiesić wszelką inną działalność, to na jej pracowników spadnie odium za niedostarczone na czas emerytury i przesyłki.
[1] por. Jakub Stasiak. Listonosze w służbie wielkiej polityki. Strajk włoski może skomplikować przeprowadzenie głosowania. Money.pl z 18 kwietnia 2020
[2] „Tragiczna sytuacja” pracowników Poczty Polskiej. Związek zawodowy apeluje do premiera ws. wyborów. Business Insider Polska businessinsider.com.pl z 20 kwietnia 2020
[3] por. Ela Glapiak. Miotła w Poczcie Polskiej i zastrzeżenia przed karkołomną akcją „wybory” businessinsider.com.pl z 23 kwietnia 2020