Zwykle powtarzano, że PiS ma krótką ławkę rezerwowych. Dziś widać, że ławka kadr rządzących jest spróchniała i z sękami. Kiedyś runie.

Bartłomiej Misiewicz stał się symbolem. Ale on do podejrzanych klubów tylko wpadał z ochroną, żeby obiecywać posady przypadkowym znajomym. A w kamienicy urlopowanego już prezesa Najwyższej Izby Kontroli Mariana Banasia stale wynajmowano pokoje na godziny. Na razie bohater jednej z najobrzydliwszych afer pisowskiej ekipy podaje do sądu dziennikarzy, którzy go zdemaskowali.

Łukasz Perzyna

publicysta pnp24

To prawdziwy i żałosny koniec moralnej rewolucji, głoszonej przez PiS jeszcze za pierwszych rządów. Charakterystyczne, że teraz tej formuły prawie się nie używa, zastąpiły ją okrągłe slogany o dobrej zmianie i dotrzymywaniu słowa. Ciężko świętoszkom z PiS przychodzi bronić kolegi, kumplującego się z obwieszonym złotymi łańcuchami i napakowanym na siłowni partnerem biznesowym, prowadzącym regularny zamtuz, w dodatku, o zgrozo – co pan na to, panie premierze – bez paragonów. Afera Banasia – wdzięczny, niemal seminaryjny przykład słynnego dylematu „kto kontroluje kontrolerów” (obecny prezes NIK jest drugim z kolei, który ma, że użyję eufemizmu, kłopoty z własną uczciwością) – skłania też do próby odpowiedzi na pytanie, czemu w Polsce przez trzy wolne dekady nie dało się zbudować profesjonalnej ekipy urzędniczej. I dlaczego się to powiodło gdzie indziej.

Kuźnia kadr po francusku i po polsku

We Francji kadr dla administracji publicznej dostarcza ENA (Ecole Nationale d’Administration). Powołał ją po wyzwoleniu sam generał Charles de Gaulle. Jak precyzuje „Financial Times”, ENA „została założona po drugiej wojnie światowej, aby umożliwić zwykłym Francuzom dostęp do wyższych stanowisk, zarezerwowanych wcześniej dla osób z pieniędzmi i wpływami” [1]. A także – dodajmy – pozwolić na zastąpienie dawnych kolaborantów proniemieckiego rządu Vichy chłopakami i dziewczynami z Resistance.

ENA to fenomen. Oczywiście nikt nie broni zatrudniać urzędników nie będących jej absolwentami, ale utarło się, że ci, którzy ją ukończyli respektują wysokie standardy – w tym wymaganej bezstronności. ENA stała się kuźnią kadr. Jej absolwenci zazdroszczą wprawdzie zarobków menedżerom z sektora prywatnego, za to ci drudzy ludziom ENY – prestiżu, który im nieodłącznie towarzyszy. Wprawdzie prezydent Emmanuel Macron, żeby się przypodobać populistycznym żółtym kamizelkom, rozważa teraz likwidację ENA jako zbyt elitarnej – choć sam jest jej absolwentem, podobnie jak jego poprzednik Francois Hollande i zmarły niedawno Jacques Chirac, który Francją rządził przez dwie kadencje – ale wydaje się, że renomowana grande ecole nie tylko przetrwa jego rządy, ale nawet przeżyje jego samego [2].

Polskim odpowiednikiem ENY próbowała stać się Krajowa Szkoła Administracji Publicznej. Jak tamta, powstała po czasach pogardy, których spuściznę miała przełamać, tyle, że u nas odpowiadał za nie komunizm. W tworzeniu jej formatu uczestniczyły osoby, działające dziś w PiS – w tym obecna posłanka prof. Józefa Hrynkiewicz. Paradoks polega na tym, że za rządów partii Jarosława Kaczyńskiego KSAP nadano wprawdzie imię Lecha Kaczyńskiego, ale równocześnie kompletnie zniszczono system służby cywilnej, w której budowie szkoła miała stać się filarem. Dokonało się to bez gromkich protestów opozycji, towarzyszącym przejmowaniu sądów przez rządzących, choć destrukcja urzędniczego systemu i etosu wydaje się bardziej złowroga. Zwykły obywatel, jeśli ma trochę szczęścia, może uniknąć zetknięcia z sądami, ale nie z urzędem…

Urzędnik – również ten ambitny, marzący o karierze ministerialnej – powinien na początku swojej drogi mieć się od kogo dowiedzieć, że minister po łacinie znaczy sługa. I że drugie znaczenie tego słowa – pomocnik – brzmi równie zobowiązująco. Sam tego nie wygoogluje. Gdyby go interesowała taka etymologia, zdawałby na filozofię, nie na prawo i administrację czy nauki polityczne.

Nie brak tradycji, do której warto nawiązywać. Nie trzeba przy tym sięgać do postaci fikcyjnych, jak głoszący idealistyczną pracę dla Polski Szymon Gajowiec z „Przedwiośnia” Stefana Żeromskiego. Pamiętajmy, że w międzywojniu sekretarką Marszałka Józefa Piłsudskiego była wielka poetka Kazimiera Iłłakowiczówna, która tę współpracę upamiętniła nawet w książce „Ścieżka obok drogi”, zaś sejmowym stenografom szefował wtedy znakomity krytyk i literat Karol Irzykowski. W służbie państwowej pozostawał również Jarosław Iwaszkiewicz, najpierw sekretarz marszałka Sejmu Macieja Rataja, potem dyplomata w Kopenhadze i Brukseli. Jerzy Giedroyć sam tak podsumował własną karierę sanacyjnego urzędnika [3]:

Jeśli ktoś uzna tę samoocenę za gołosłowną, przytoczmy konkrety, relacjonowane przez Giedroycia [4]:

Zrekapitulujmy: urzędnik Giedroyc wykorzystuje protekcję, żeby pomóc rybakom, a nie sobie i jeszcze za własne pieniądze wydaje im folder reklamowy.

Etos pracy państwowej rodził się z marzeń i debat środowisk, opisanych później w „Rodowodach niepokornych” Bohdana Cywińskiego i „Budowaniu niepodległej” Wojciecha Giełżyńskiego, z tradycji Legionów Piłsudskiego i wojny bolszewickiej w trakcie której poeci skamandryci służyli w biurze prasowym Piłsudskiego, a nastoletni Giedroyc jako telefonista.

Zestawmy listę urzędników z międzywojnia z dzisiejszymi kadrami. Nominowana niedawno na panią wiceminister inwestycji i rozwoju Anna Gembicka tak ofiarnie działała w NZS, że nie zdążyła studiów skończyć, co wcale jej szefom nie przeszkadza, choć odporna na wiedzę urzędniczka liczy sobie już 28 wiosen, więc czasu na uzupełnienie wykształcenia nie brakowało. Zaś Bartłomiej Misiewicz na posadę w MON trafił prosto zza lady apteki. Gdyby nie zbędna ostentacja, która go zgubiła (rozdawał posady przypadkowym znajomym z nocnych klubów, pojawiając się tam z ochroną) – ten subiekt dobrej zmiany pełniłby swoją rolę do dzisiaj.

Misiewicz stał się symbolem. Ale o powszechnej demoralizacji rządzących świadczą enuncjacje posłanek i posłów, którzy nie wahali się go bronić. Stała bywalczyni sejmowego bufetu Joanna Lichocka wykazywała dobrotliwie, jak na ciotkę rewolucji przystało, że młodzi ludzie ciężko pracowali dla PiS za darmo. Stąd później woda sodowa, co im do głów uderzyła. W tych wyborach ma jedynkę na jednej z list PiS więc zapewne podobne bezeceństwa będzie wygadywać jeszcze przez co najmniej jedną kadencję.

Za nasze pieniądze – przypomnijmy, Państwu internautom i zarazem podatnikom: 7600 miesięcznie na rękę nawet po symbolicznych obniżkach przegłosowanych w celu propagandowym przez PiS. A przysługuje jej jeszcze dodatek za zasiadanie w fasadowej Radzie Mediów Narodowych, gdzie przepracowuje się głównie przy reasumpcji własnych głosowań, jak w sprawie odwołania Jacka Kurskiego z prezesury TVP.

Łapówka? Nie, to tylko książka

Zbigniew Ziobro nie tak dawno pozował na Katona względnie pisowskiego Robespierre’a (jak wiadomo głównego współtwórcę rewolucyjnej sprawiedliwości we Francji nazywano Nieprzekupnym, póki sam nie padł jej ofiarą). Pod koniec jego pierwszej kadencji spotkałem go w sejmowym korytarzu. Chciałem mu dać książkę, którą właśnie mi wydano, jeden z rozdziałów był jego portretem na podstawie aktywności w komisji, badającej aferę Lwa Rywina. Zatrzymałem go więc gestem.

Mam coś dla pana – sięgnąłem do nesesera.

Co mianowicie? – mój rozmówca natychmiast przybrał minę groźną czy nieufną, jakbym miał z tej teczki jakiś gift wyciągnąć albo inny bakszysz. Nawet jeśli była to inscenizacja – żoną Ziobry jest była dziennikarka telewizyjna, a on sam ma spory talent medialny – wszystko to pokazuje, jak długą drogę przeszedł w kilkanaście lat polityk, który teraz w trakcie swojego drugiego ministrowania wyhodował w resorcie takiego zastępcę jak oberhejter Łukasz Piebiak, znany z gorszących kontaktów z muzą dobrej zmiany Małą Emi.

Do wynaturzeń doprowadziło zastąpienie kryterium kompetencji przez kategorię partyjnej zasługi. Często również konformizmu. Widać to po państwowej telewizji, w której wysokie stanowiska objęły osoby, wyśmiewane przez lata przez kolegów z mediów bynajmniej nie z powodu przekonań lecz rażącej indolencji zawodowej. Kurski postawił nie na zdolnych lecz na posłusznych, w tym kadry postkomunistyczne od Magdaleny Ogórek po dyżurnego komentatora TVP byłego sekretarza KC PZPR Marka Króla.

Przegięliście pałę, Kwiatkowski…

Jednego nie brakuje rodzimym biurokratom nie tylko czasów dobrej zmiany: wysokiej samooceny i znakomitego samopoczucia. Poprzednik Banasia w fotelu prezesa NIK, zresztą też wplątany w korupcyjną aferę Krzysztof Kwiatkowski (zarzucono mu ustawienie konkursu na jedno ze stanowisk w Izbie) jeszcze gdy nosił komórkę za premierem Jerzym Buzkiem, żądając jakiegoś durnego sprostowania nadymał się jak purchawka i powtarzał: – Jestem urzędnikiem państwowym.

Miarę biurokracji już za tamtych rządów stanowił fakt, że Kwiatkowski – wtedy sekretarz premiera, sam też… miał jeszcze sekretarkę. Ciekawe jak ją tytułowali: sekretarka sekretarza? Przypomina się dowcip rysunkowy z marksistowskiej „Polityki” w czasach poprzedniego ustroju. Dwóch urzędasów, przełożony czyta notatkę z pomysłem wyprężonego przed jego biurkiem podwładnego: – Kartki na kartki? Przegięliście pałę, Kowalski…

Za ekscesy nielicznych płacą uczciwi w służbie państwa

Za arogancję nielicznych płacą ci, którzy w służbie państwowej dobrze wykonują swoją pracę. Rozmawiam z kolegą ze szkoły, zatrudnionym w ważnym ministerstwie, cenionym fachowcem od spraw konkretnych. Przeżył już niejedną zmianę. Podwyżki nie dostał od lat. Żadna władza nie zaryzykuje, bo urzędnicy nie cieszą się dobrą opinią. A poza tym nie pójdą przecież do opozycji.

[1] „Finacial Times” 17 kwietnia 2019
[2] por. Maciej Nowicki. Koniec francuskiej fabryki prezydentów. Newsweek.pl z 18 kwietnia 2019
[3] Jerzy Giedroyć. Autobiografia na cztery ręce. Czytelnik, Warszawa 1994, s. 40
[4] ibidem, s. 45

Jak sądzisz?

[democracy id=”90″]

Czytaj teksty Łukasza Perzyny:

Jak oceniasz?

kliknij na gwiazdkę, aby ocenić

średnia ocen 5 / 5. ilość głosów 9

jeszcze nie oceniano

jeśli uznałeś, że to dobre...

... polub nas w mediach społecznościowych

Nie spodobało się? Przykro nam...

Pomóż nam publikować lepsze teksty

Powiedz nam, jakie wolałbyś teksty na pnp24.pl?

Łukasz Perzyna (ur. 1965) jest dziennikarzem „Opinii”, Polityczni.pl i „Samorządności”, autorem filmu o Aleksandrze Kwaśniewskim (emisja TVP1 w 2006 r.) oraz dziewięciu książek, w tym. „Uwaga, idą wyborcy…” i „Jak z Pierwszej Brygady”. Pracował m.in. w „Wiadomościach TVP” i „Życiu”, kierował działem krajowym „Obserwatora Codziennego”. W latach 80 był działaczem Konfederacji Polski Niepodległej i redaktorem prasy podziemnej.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here