Już po eurowyborach w Sejmie pojawiła się na konferencji Małgorzata Rozenek-Majdan, wcześniej do Brukseli zabrali się wraz z politykami: piłkarz Tomasz Frankowski i działaczka charytatywna Janina Ochojska. Przysporzyli głosów swoim listom. Przykład Ukrainy, gdzie prezydentem został komik, oddziałuje na wyobraźnię. Ale polityki nie zmieni.
Łukasz Perzyna
Już jako prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski w trakcie gospodarskiej wizyty w jednym z miast w czasie wielkich upałów przed kamerami telewizyjnymi ochoczo przebiegł w garniturze i krawacie przez kurtynę wodną, ciesząc się przy tym jak dziecko, otrząsając i parskając jak półroczny psiak.
Chleba i igrzysk
Pewnie mieszkańcy woleliby, żeby dostarczono im za darmo wodę do picia, niezbędną w upały, ale takiego prezydenta sąsiedzi ze wschodu sobie wybrali. Inaczej zareagowali telewidzowie: od razu widać, że swój chłop. Wyobrażacie sobie Państwo Wiktora Juszczenkę jak się publicznie kąpie? Albo nawet piękną Julię Tymoszenko? Wcześniej Zełenski zagrał w popularnym serialu wiejskiego nauczyciela, który jest tak przyzwoity, aż zostaje w końcu głową państwa. Ukraińcy jak się okazało kupili ten scenariusz również w realu.
Malkontenci z instytutów i redakcji twierdzą wprawdzie, że za Zełenskim stoi oligarcha Igor Kołomojski, ale tyle razy już się mylili i tak gorsząco z dnia na dzień zmieniali przekonania, że zwykły wyborca od dawna im nie wierzy. Nowy prezydent na dzień dobry rozwiązał parlament, ale fatalna jakość życia Ukraińców ani trochę się od tego nie poprawiła. Chleba nie przybędzie, za to igrzyska mają zapewnione. Trudno mieć do nich pretensję, że wolą aktorów sitcomów od zawodowych polityków czyli – najkrócej rzecz ujmijmy – błaznów zawodowych od amatorskich.
W zacnej sprawie, szczytnym celu
SMS-y, zapraszające na sejmowy briefing wyglądały inaczej, niż zwykle. Wysłano je wprawdzie z klubu Platformy Obywatelskiej, ale w nagłówku zamiast nazwy ugrupowania miały tylko zagadkowe „info”. Powód wyjaśnił się wkrótce: na temat in vitro wypowiedziała się Małgorzata Rozenek-Majdan, mając u boku posłów: Marzenę Okłę-Drewnowicz i Piotra Misiłę.
Perfekcyjna pani domu boskim krokiem polskiej Claudii Schiffer wkroczyła więc dostojnie na teren, na którym dotychczas nie była obecna. Nie odstępowała jej dwójka fotoreporterów, dokumentujących każdy jej ruch. Za to żadna z posłanek wygrywających internetowe plebiscyty na najładniejszą czy najelegantszą nie wychyliła się wtedy nawet na korytarz.
Komunikat sformułowała Rozenek jasny i poukładany: zaapelowała o finansowanie programu in vitro z budżetu państwa, jak miało to miejsce w latach 2013-16. Wskazała, że problem dotyczy 1,5 mln par. W żadne inne kwestie gwiazda prywatnej telewizji i żona znakomitego niegdyś piłkarza w ogóle się nie wdawała.
Skoro Rozenek-Majdan raz dała się namówić – pewnie w Sejmie będziemy ją oglądać częściej, od jesieni może nie tylko w roli gościa…
Kukiz czyli alternatywa jednorazowego użytku
Rockman Paweł Kukiz na statusie celebryty zbudował trzeci wynik w wyborach prezydenckich, który przekuł jeszcze na kolejne podium – również trzeci w kolejności rezultat swojej listy do Sejmu w tym samym 2015 roku. W krótkim czasie, kombinując z PiS, doszczętnie niemal poparcie roztrwonił – bo naiwni wyborcy głosowali na niego, żeby stał się alternatywą dla polityków głównego nurtu, a nie ich podnóżkiem.
Inny bohater wyobraźni zbiorowej raper Piotr Liroy-Marzec, chociaż dziś jako polityk Konfederacji ma równie nikłe szanse na reelekcję jak sam Kukiz, z którego listy wszedł przed czterema laty do Sejmu – wyróżnił się tam przynajmniej pracowitością i zaangażowaniem.
Ale pomysł z piosenkarzami w Sejmie okazał się skuteczny tylko raz, choć wielu wiązało z nim nadzieje, nie tylko populistycznie, bo z poparciem Kukiza zgodziło się wystartować do parlamentu wiele mocnych osobowości, wśród których warto wymienić choćby Janusza Sanockiego, zwolennika uchwalenia nowej Konstytucji. Został posłem, ale Kukiz go w klubie nie chciał.
Lider okazał się nie lada spryciarzem, bo kandydujące do Senatu społeczne autorytety pozwalały na akwizycję głosów do Sejmu, zapewniając mandaty jego ludziom – część wyborców ma bowiem zwyczaj wskazywania do obu izb kandydatów tej samej formacji. Szybko okazało się jednak, że błaznujący Kukiz Stańczykiem nie zostanie, a w Sejmie nic go nie wyróżnia z wyjątkiem skórzanej kurtki, noszonej zamiast marynarki.
Ogórek jako dobro ogólnonarodowe
Z Magdaleną Ogórek było jeszcze inaczej – wydawało się, że zaczynała mało poważnie, gdy nie tylko sejmowe dziennikarki natrząsały się z prezydenckiej kandydatki Leszka Millera – by wreszcie już bez żadnych zahamowań ani nawet ludowego poczucia „obciachu” (skoro chętnie podkreśla, ze jest córką górnika, powinna je mieć) stać się pacynką pisowskiej TVP.
W obu rolach okazało się, że doktorat ani książka o odzyskiwaniu dzieł sztuki zaginionych podczas wojny nie dają patentu na to, żeby mieć cokolwiek własnego do powiedzenia na konwencji wyborczej czy w studiu propagandowego programu. Za to prokuratorzy uznali celebrytkę Ogórek za wymagające szczególnej ochrony dobro ogólnonarodowe, skoro manifestującym niechęć do niej pikieciarzom sprzed siedziby TVP postawiono zarzuty.
Ochrona ta nie rozciąga się jednak na luksusowy samochód propagandystki, bo po szczegółowym zbadaniu okazało się, że naklejki „kłamczucha” nie wyrządziły żadnego uszczerbku drogocennemu lakierowi, co zapewne ucieszy zaopatrujący się na niemieckich szrotach elektorat 500+. W każdym razie podstaw do zarzutów o zniszczenie wozu nie było.
Milicjanci od wyobraźni zbiorowej
Już w wyborach 1989 r. po stronie Solidarności wystartowały postaci powszechnie rozpoznawalne – wielki aktor Gustaw Holoubek zdobył 76 proc głosów do Senatu, posłem ze stolicy został Andrzej Łapicki, do Sejmu weszła mistrzyni sportu szybowcowego Adela Dankowska. Władza przeciwstawiła im… takich celebrytów, jakich miała. Łatwo przepadli redaktorzy z dzienników: telewizyjnego (Andrzej Bilik) i radiowego (Tadeusz Sznuk).
Więcej zamieszania za to narobił znany z magazynu kryminalnego „997” płk. Jan Płócienniczak. Milicjant i laureat „Wiktora” dla osobowości telewizyjnej zasłużył na miano pierwszego resortowego celebryty. W Łodzi przeszedł do drugiej tury, gdzie przegrał z prospołecznym ekonomistą z „Solidarności” Cezarym Józefiakiem, posługującym się hasłem „Profesor w Senacie, milicjant w komisariacie”. Potem prof. Józefiak odmówił Tadeuszowi Mazowieckiemu objęcia funkcji wicepremiera do spraw gospodarczych, co zaważyło na powołaniu na to stanowisko Leszka Balcerowicza i – jeśli powiązać przyczyny ze skutkami – otworzyło dalszym celebrytom, w tym także milicyjnym, drogę do polityki.
Chociaż niejeden z księży żegnał się ze zgrozą na samą nazwę, w wyborach 1991 r, pierwszych w pełni wolnych, miejsce w Sejmie wywalczyła obok m.in. Wyborczej Akcji Katolickiej również Polska Partia Przyjaciół Piwa. Pierwsza polska partia celebrycka miała 10. wynik i 16 posłów, w tym 25-letniego wtedy Krzysztofa Ibisza.
W jej barwach wywalczył mandat znacznie skuteczniejszy od Płócienniczaka kolejny milicjant – antyterrorysta Jerzy Dziewulski. Jeden z liderów piwnej partii satyryk Janusz Rewiński był przez kadencję posłem, a po latach poczuł moralne wzmożenie i stał się wraz z Magdaleną Ogórek maskotką pisowskich mediów. Zaś Dziewulski w następnej kadencji porzucił piwny kamuflaż i dał się wybrać z listy SLD.
W jeszcze kolejnej dołączył do niego inny celebryta, dla którego jednak milicyjny mundur nie był kombinezonem pracowniczym, lecz aktorskim kostiumem – Bronisław Cieślak, odtwórca roli porucznika Borewicza w serialu „07 zgłoś się”.
Znani z tego, że są znani
Znani z tego że są znani – celebryci, bohaterowie wyobraźni zbiorowej – wydają się ostatnią instancją polityków. Raczej nie powstanie ich osobna partia, jak kiedyś PPPP, która zresztą zaraz – jak w komedii z Rewińskim, ale działo się to serio i w realu – podzieliła się na duże i małe piwo. Pojawią się na różnych listach.
Politycy wiedzą bowiem, że uprawiany przez nich zawód wymieniany jest przez Polaków jako jeden z ostatnich, których życzyliby sobie dla własnego dziecka. W tej sytuacji pozostaje ogrzać się w blasku popularności innych. I liczyć, że nawet jeśli wyborca nie uwierzy, że bohaterowie telewizji śniadaniowej napiszą dobre ustawy, uzna, że przynajmniej będzie zabawnie i ciekawie… Ale wypada też pamiętać o znanym powiedzeniu, że ten się śmieje, kto się śmieje ostatni… Dotychczas zwykle z wykorzystanych jednorazowo celebrytów i ich zawiedzionych potem wyborców śmiali się selekcjonerzy z aparatów partyjnych.
Czytaj więcej tekstów Łukasza Perzyny:
[Total_Soft_Poll id=”51″]
cała dzisiejsza polityka to celebryctwo, gwiazdorstwo. Najpierw małpy z siebie robią, żeby się sprzedać jak proszek do prania, a potem, jak już się dostaną, to robią cyrk zamiast polityki. Małpiarnia.