Z bronią wystąpił wtedy tylko Gary Cooper na plakacie. Obserwując dramat za wschodnią granicą, doceniamy polską mądrość zbiorową.
Krwawa wojna na Ukrainie wzmacnia przekonanie o przełomowym znaczeniu wyborów w Polsce przez 33 laty. Słusznie symbolizują pokojowe odzyskiwanie niepodległości i demokracji. Nie rzutuje to jednak na ocenę całej transformacji ustrojowej, której końca wciąż nie ogłoszono. Ani nie tuszuje błędów popełnionych przez obóz Solidarności wcześniej (odmowa wpuszczenia KPN na listy) i później (pomoc w uzyskaniu prezydentury udzielona gen. Wojciechowi Jaruzelskiemu).
Głosowanie z 4 czerwca 1989 r. “drużyna Lecha Wałęsy” wygrała tak jednoznacznie jak żadna inna formacja w historii Polski, perfekcyjnie wykorzystując możliwości ordynacji, bo chociaż uzgodniono ją przy Okrągłym Stole (obradującym od 6 lutego do 5 kwietnia 1989), więc podobnie jak na sam termin rozstrzygający wpływ miała tu władza, PZPR przeliczyła się w ocenie swoich możliwości. Jak opisuje Janusz Majcherek: “Reprezentanci strony koalicyjno- rządowej z początku przyjmowali mobilizację i energiczną kampanię strony solidarnościowej ze spokojem, bo wybory miały przecież charakter “niekonfrontacyjny” jak to wówczas określano, czyli dawały z góry arytmetyczną przewagę obozowi rządzącemu, wykluczając możliwość odebrania mu władzy. Opozycja mogła zdobyć teoretycznie co najwyżej 35 proc mandatów poselskich i nieco ponad 46 proc miejsc w Zgromadzeniu Narodowym” [1], obejmującym obie izby parlamentu: Sejm i przywrócony po raz pierwszy po wojnie Senat. Ruszyła jednak lawina, której nie potrafiły powstrzymać żadne najstaranniej wyliczone współczynniki. Antoni Dudek wskazuje, że “W pierwszej połowie kwietnia, w sposób zaiste błyskawiczny, we wszystkich województwach powstały regionalne Komitety Obywatelskie. W następnych tygodniach proces budowy ruchu obywatelskiego uległ dalszemu rozszerzeniu: komitety zakłądano w małych miejscowościach, dzielnicach, a nawet w osiedlach położonych w większych miastach. Tworzyli je najczęściej działacze Solidarności oraz Solidarności Rolników Indywidualnych, ale także członkowie rozmaitych struktur opozycyjnych, w tym działajacych dotąd legalnie Klubów Inteligencji Katolickiej (..)”. Później zaś “kampania prowadzona przez Komitet Obywatelski odnaczała się dużą dynamiką.
Ulice polskich miast i miasteczek tonęły w plakatach, nawołujących do głosowania na kandydatów Solidarności. Powszechnie dostępne były też wydawnictwa propagandowe związku. Po wieloletniej nieobecności na forum życia publicznego, taka wizualna dominacja miała ogromne znaczenie dla pozyskania zdezorientowanej większości elektoratu” [2]. Zawiodła za to koncepcja członka biura politycznego KC PZPR psychologa prof. Janusza Reykowskiego, żeby przekaz partyjnej kampanii zintensyfikować w ostatnim tygodniu przed wyborami. Zaś jednej ze sterników tejże Zygmunt Czarzasty obawiał się nawet, że jeśli Solidarność uzyska niewielkie poparcie, Zachód nie uwierzy w demokratyczny przebieg głosowania.
Do końca prawie PZPR liczyła na sukcesy w “zielonych województwach”, rolniczych, gdzie nie było wielkich fabryk, zwykle twierdz Solidarności, a czasem nawet struktur opozycyjnych. Tam jednak najmocniejszym autorytetem cieszył się Kościół, co przyczyniło się do zwycięstwa opozycji. Pretendenci z PZPR i stronnictw sojuszniczych, do których dołączyli nieliczni celebryci (w tym prezenterzy), przy czym tych ostatnich Jerzy Urban pogardliwie choć w kuluarach nazywał “małpami” – rozbijali głosy sobie nawzajem. Za to stanowiący polityczną emanację Solidarności Komitet Obywatelski wystawił tylu kandydatów, ile miał mandatów do zdobycia. Tyle też uzyskał, z wyjątkiem jednego. Nieszczęśliwcem okazał się tylko Piotr Baumgart z “Solidarności” Rolników Indywidualnych, bo walkę o senatorski mandat z woj. pilskiego przegrał z przedsiębiorcą Henrykiem Stokłosą. Wybory do Senatu były całkiem wolne, a kandydaci KO “Solidarność” uzyskali w nich 99 spośród stu mandatów. Do Sejmu wolną konkurencją objęto 35 proc miejsc poselskich i to drużyna Lecha wszystkie zdobyła.
Tak ogromny sukces stał się możliwy pomimo faktu, że do parlamentu nie wystartował wtedy ani sam przewodniczący Związku i laureat Pokojowej Nagrody Nobla (1983 r.) Lech Wałęsa myślący już o przyszłej prezydenturze, ani wieloletni lider podziemnej Solidarności Zbigniew Bujak, który dziś tę decyzję uznaje za błąd, ale podkreśla, że wraz z Władysławem Frasyniukiem postanowili nie kandydować, bo wcześniej podobnie postanowił Wałęsa [3]. Nie wystartowali też w wyborach czerwcowych mec. Jan Olszewski ani Tadeusz Mazowiecki, protestując w ten sposób przeciwko odrzuceniu koncepcji szerokiej opozycyjnej koalicji przy układaniu listy: paradoksalnie drugiemu z nich już w nieco ponad dwa miesiące przyszło formować pierwszy solidarnościowy rząd. Nieobecnych polityków w gronie kandydatów zastąpili godnie aktorzy (Gustaw Holoubek), rektorzy (fizyk z Uniwersytetu Warszawskiego Grzegorz Białkowski) i sportowcy (szybowniczka Adela Dankowska), przekonując wielu wahajacych się czy słabiej w polityce zorientowanych. Jednak już po 4 czerwca nie rozstrzygały społeczne autorytety, lecz liderzy.
Sztandar wyprowadzili, zdobyli prezydenturę, resorty też zachowali
Przejmowanie władzy – w odróżnieniu od impetu samej kampanii – odbywało się już metodą prób i błędów. Mniejsze konsekwencje miało oddanie komunistom do ponownego rozdysponowania w okręgach (wybory przeprowadzano w dwóch turach, 4 i 18 czerwca) utraconych przez nich w pierwszym głosowaniu mandatów z listy krajowej, skupiającej 35 prominentów PZPR i stronnictw sojuszniczych. Chociaż nie mieli rywali, zaledwie dwóch z nich: seksuolog Mikołaj Kozakiewicz oraz sędzia Tadeusz Zieliński uzyskało wymagane 50 proc. Bardziej kosztowna prestiżowo, tak silnie, że wielu mówiło o kompromitacji, okazała się pomoc, udzielona autorowi stanu wojennego gen. Wojciechowi Jaruzelskiemu zaledwie w sześć tygodni po wyborach czerwcowych w zdobyciu prezydentury. Głowę państwa wyłaniali wtedy posłowie i senatorowie, a wobec rachunku głosów niektórzy przedstawiciele Solidarności specjalnie oddali głosy nieważne lub nie wzięli udziału po to, żeby zdobycie posady Jaruzelskiemu ułatwić. Za to skutecznie udaremniono próbę sformowania rządu przez innego wykonawcę stanu wojennego Czesława Kiszczaka. PZPR, czego nie brano pod uwagę przy przyjmowaniu ordynacji, opuścili bowiem jej wieloletni satelici: Zjednoczone Stronnictwo Ludowe i Stronnictwo Demokratyczne. Po spotkaniu z Lechem Wałęsą już w sierpniu 1989 r. w Pałacu Myślewickim w Łazienkach ich liderzy Roman Malinowski (ZSL) i Jerzy Jóźwiak (SD) ogłosili nową koalicję z Solidarnością, a ściślej zawiązanym przez jej posłów i senatorów Obywatelskim Klubem Parlamentarnym.
W rządzie Tadeusza Mazowieckiego ministerstwa siłowe i strategiczne objęli przedstawiciele PZPR, chociaż przegrana w czerwcowych wyborach partia formalnie koalicjantem się nie stała, wkrótce zresztą – bo już w styczniu 1990 r. nadszedł czas jej rozwiązania. Wtedy to w Sali Kongresowej warszawskiego Pałacu Kultury i Nauki ostatni sekretarz Mieczysław F. Rakowski dał pamiętną komendę: sztandar Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej wyprowadzić
Jednak Rubikon
4 czerwca 1989 r. skończył się w Polsce komunizm – ogłosiła parę miesięcy później w telewizji aktorka Joanna Szczepkowska. Jak się wydaje, tak jak nie podważyli tej cezury politologowie, tak nie zniosą jej żadne ustalenie historyków. To termin wyborów czerwcowych nadaje się najlepiej na kamień milowy “między dawnymi a nowymi laty”.
W wyborach czerwcowych bowiem jeśli nawet nie wzięło udziału całe społeczeństwo – frekwencję 62 proc trudno było uznać za imponującą – to przynajmniej zyskało taką możliwość.
Po raz pierwszy w Polsce od 1928 r. przeprowadzono wybory wprawdzie objęte kontraktem, ale takie, w których oddane głosy liczono uczciwie (również za sprawą społecznej kontroli). Wcześniej wszystkie rezutaty fałszowała z początku sanacja a następnie komuniści. “Wybory brzeskie” w 1930 r. pułkownicy przeprowadzali po rozwiązaniu poprzedniego parlamentu i uwięzieniu posłów opozycji. W 1947 r. komuniści, zamiast zrealizować zobowiązanie jałtańskiej konferencji mocarstw do zorganizowania wolnych wyborów w Polsce, przeprowadzili “cud nad urną”, aż o tej ostatniej lud ułożył wierszowaną zagadkę: “co to za szkatułka. Wrzucasz: Mikołajczyk. Wychodzi: Gomułka”. Na październikowej fali w wyborach w styczniu 1957 r. pojawiło się wielu kandydatów, wśród nich tylko formalnie akceptujący socjalizm, ale wspomniany już sekretarz Władysław Gomułka wykorzystał psychozę zagrożenia radzieckiego spowodowaną wcześniejszą inwazją na Węgry do apelu o “głosowanie bez skreśleń”. Tym samym więc zdecydowali układający listy a nie sami obywatele. Potem już odbywano wybory, o których poeta Stanisław Barańczak napisał, że “kartkę wrzuca, nawet na nią nie patrząc, 99 proc narodu”. Za to 4 czerwca 1989 r. Polacy mogli wybrać rzeczywiście chociaż dotyczyło to 261 spośród 560 miejsc w obu izbach parlamentu.
Na symbol zmiany ustrojowej nie nadaje się Okrągły Stół, bo na jego ustalenia Polacy nie mieli bezpośedniego wpływu – a jego uczestnicy, nawet wywodzący się ze strony opozycyjnej, nie legitymowali się żadnym mandatem społecznym. Co więcej, Lech Wałęsa nie zwołał Komisji Krajowej w składzie 1981 r, co uzasadniał faktem, że wielu działaczy udało się emigrację. Komitet Obywatelski – początkowo “przy przewodniczącym NSZZ Solidarność” pochodził… z jego nominacji. Legitymację uzyskał dopiero za sprawą wyniku z 4 czerwca.
Powołanie rządu Mazowieckiego trudno uznać za symbol zmiany, skoro chociaż premiera przedstawiano słusznie jako pierwszego niekomunistycznego, to kluczowe resorty objęli wykonawcy logistyki stanu wojennego sprzed niespełna ośmiu lat: wicepremier i minister spraw wewnętrznych Czesław Kiszczak oraz minister obrony Florian Siwicki.
Zmiana nazwy państwa z PRL na RP i przywrócenie orłowi z godła korony dokonały się na przełomie 1989/90 r. decyzją parlamentu. Polaków bardziej wtedy jednak interesował równie pospiesznie przyjmowany plan Leszka Balcerowicza, a ściślej następstwa jego założeń dla ich kieszeni.
Pierwszymi wyborami wolnymi w tym sensie, że nie tylko nikt ich nie fałszował ale podziału mandatów nie ograniczył żaden kontrakt polityczny, okazały się samorządowe z maja 1990 r. Oznaczały powrót demokracji lokalnej ale z powodu nikłej frekwencji (42 proc) na symbol zmiany się nie nadają.
Tym bardziej nie staną się nim kolejne wolne wybory: prezydenckie, z listopada i grudnia 1990 r. kiedy to następcę Jaruzelskiego na urzędzie wyłonił już ogół Polaków. Głową państwa został Wałęsa, który w drugiej turze pokonał zagadkowego reemigranta Stanisława Tymińskiego po tym, jak ten wcześniej wyeliminował z gry urzędującego premiera Mazowieckiego, co oddawało stosunek Polaków do społecznych kosztów planu Balcerowicza.
Wolne czyli nie objęte żadnym przyjętym z góry podziałem mandatów wybory do Sejmu odbyły się dopiero jesienią 1991 r, przy niewielkim jednak zainteresowaniu społeczeństwa, pochłoniętego trudnościami życia codziennego. Izba choć demokratycznie wyłoniona, okazała się rozdrobniona jak nigdy: wystarczy przypomnieć, że zwycięska wtedy Unia Demokratyczna uzyskała 12,2 proc głosów zaś drugi w wyborach Sojusz Lewicy Demokratycznej 12 procent. Przy okazji społeczeństwo naprawiło krzywdę wyrządoną dwa i pół roku wcześniej KPN przez Komitet Obywatelski, który wówczas oferował najstarszej w bloku radzieckim partii antykomunistycznej trzy “miejsca biorące” a teraz Konfederacja Polski Niepodległej wprowadziła do Sejmu aż 51 posłów. Znacznie więcej niż Solidarność.
Z “doktryny Szczepkowskiej” można więc żartować, ale paradoksalnie właśnie aktorka trafnie wskazała Rubikon polskiej wolności, niepodległości i demokracji. Zaś znaczenie aktu wyborów czerwcowych przez laty podkreślano, konfrontując je z dokonaną tego samego dnia przez władze chińskie masakrą studentów, protestujących na pekińskim placu Tienanmen.
Teraz fakt, że symbolem zmiany w Polsce stały się kartka i urna wyborcza, dawna melodyjka radia podziemnego jako symbol Studia wyborczego Solidarność i budzik z hasłem “Nie śpij, bo Cię przegłosują”, zaś jedynym uzbrojony mężczyzna w tym gronie znajdował się na plakacie, a był nim Gary Cooper (“W samo południe”) – nabiera szczególnej rangi w konktekście sekwencji wydarzeń na Ukrainie, gdzie niepodległe państwo płaci wojną za wskazany przez obywateli wybór orientacji geopolitycznej.
Gdy głosowano w wyborach czerwcowych, w Polsce stacjonowało wciąż 70 tys żołnierzy radzieckich. Pozostali – acz w mniejszej już liczbie – aż do 1993 r. kiedy to sukces ich wyprowadzenia ogłosił Wałęsa, chociaż wcześniej bardziej stanowcze stanowisko zajmował w tej sprawie mec. Jan Olszewski, nie godząc się m,in. na tworzenie spółek komercyjnych w rosyjskich już bazach (ZSRR rozwiązano w grudniu 1991 r, co dopiero po latach Władimir Putin nazwie największą katastrofą geopolityczną).
Wprawdzie podczas pobytu w Polsce sekretarza generalnego KPZR Michaiła Gorbaczowa latem 1988 r. w trakcie spotkania na Zamku Królewskim radziecki gość w odpowiedzi na pytanie historyka idei Marcina Króla czy nadal obowiązuje doktryna Leonida Breżniewa o ograniczonej suwerenności państw socjalistycznych, dająca ZSRR prawo do interwencji, wcale tego nie potwierdził – ale w kontaktach z mocarstwami trudno się opierać na ustnych zapewnieniach. Zachowanie Gorbaczowa odebrano jako wskazówkę, że polscy towarzysze muszą teraz sobie radzić sami.
Przebieg wydarzeń w Rumunii, gdzie dyktaturę Nicolae Ceausescu obalono w grudniu 1989 r. w wyniku krwawych walk pokazuje, że zmiana ustroju nie wszędzie musiała dokonywać się drogą pokojową. Z kolei ofiary poniesione przez Litwinów w obronie wieży telewizyjnej w Wilnie 13 stycznia 1991 r. w starciu z oddziałami radzieckim pozostają dowodem, że bierność armii ze Wschodu nie stanowiła wtedy reguły bez wyjątku. W trakcie szturmu zginęło wówczas 14 cywilnych obrońców, w tym kobieta, najmłodsze z ofiar miały 17 lat, wielu było studentów, padł także radziecki żołnierz w chaosie zastrzelony przez własnych kolegów.
Polacy 4 czerwca 1989 r. opowiedzieli się jednoznacznie za pokojową zmianą ustroju. Ich determinacja przyczyniła się do porzucenia planów “siłowego rozwiązania” zarówno przez rodzimy beton partyjny jak podobne elementy w kraju sąsiednim (o ich aktywności świadczy niezbicie późniejsza próba puczu Giennadija Janajewa w dniach 19-21 sierpnia 1991 r. wymierzona przeciw internowanemu przez spiskowców Gorbaczowowi a stlumiona przez prezydenta Rosji Borysa Jelcyna). Polskie wybory pozostawały wprawdzie kontraktowe, przeważyła w nich jednak milcząca wcześniej przez sześć i pół roku antykomunistyczna większość, której kartki wyborcze przesądziły o odwróceniu następstw wprowadzenia stanu wojennego z 13 grudnia 1981 r.
Polacy zagłosowali wtedy za wolnością, niepodległością i demokracją. Za zmianą władzy, na co szansę dawała Solidarność: dlatego też poparcia nie zyskali nie tylko działacze PZPR ale nawet konkurenci wybrańców Komitetu Obywatelskiego pomimo bezsprzecznych zasług i osobistych przymiotów, jak w Krakowie przewodniczący Konfederacji Polski Niepodległej Leszek Moczulski czy na warszawskim Żoliborzu dawny więzień stalinizmu a później obrońca w procesach politycznych mec. Władysław Siła-Nowicki. Bo to drużyna Wałęsy symbolizowała zmianę, nawet jeśli reguły jej skrzykiwania nie budziły zachwytu. Gdy już w lipcu 1989 r. Adam Michnik opublikował słynny artykuł “Wasz prezydent, nasz premier” nie okazał się kreatorem ani wizjonerem, lecz trafnie odczytał nastroje społeczne [4]. Miarą paradoksu stał się fakt, że właśnie Tadeuszowi Mazowieckiemu, który rychło odpowiedział mu mitygującym tekstem “Spiesz się powoli” przyszło zaledwie w parę tygodni później wziąć na siebie tworzenie solidarnościowego rządu [5]. Nieprawda, że dziś to już nikogo nie interesuje. Najnowsze doświadczenie skłania nas raczej do starannego badania realiów pokojowego wyprowadzenia Polski z bloku radzieckiego. Nie na zasadzie budowania historii alternatywnych lecz bilansu zysków i strat. Liczne późniejsze niepowodzenia transformacji ustrojowej (utrzymujące się długo trzymilionowe bezrobocie, likwidacja zakładów pracy w tym twierdz ruchu Solidarności i całych nowoczesnych branż jak polska elektronika i motoryzacja) nie przesłaniają faktu, że werdykt wyborców z 4 czerwca 1989 r. zapoczątkował pokojowe oddawanie władzy przez komunistów, dokończone już w roku następnym (Kiszczak był wicepremierem do czerwca 1990 r. zaś Jaruzelski prezydentem do grudnia też ’90).
Obywatele roztropniejsi od polityków
Zgoda na czerwcowe wybory i uznanie ich następstw przez władzę nie stanowiło jednak efektu liberalnych zamiłowań sterników PZPR. Do podjęcia rozmów, z których wyłoniła się później wybocza formuła, przymusiły rządzących dwie wielkie fale protestów społecznych. Pierwszą z nich zapoczątkowali w kwietniu 1988 r. robotnicy z Bydgoszczy i Nowej Huty.
Już w maju okazało się, że protestów nie da się stłumić, bo gdy władze siłą spacyfikowały strajk w Nowej Hucie, to następnego dnia od rana podjął go Uniwersytet Warszawski. Kolejna fala w sierpniu 1988 r. objęła na masową skalę także śląskie kopalnie pomimo tak brutalnej pacyfikacji regionu w stanie wojennym (strzały w katowickim “Wujku” 16 stycznia 1981 r. i dziewięciu zabitych). Wreszcie władza przystała na rozmowy. Dokładnie w ósmą rocznicę Porozumień Gdańskich dzięki pośrednictwu Kościoła Kiszczak spotkał się 31 sierpnia 1988 r. z Wałęsą, co oznaczało odejście przez rządzących od traktowania przewodniczącego Solidarności jako “osoby prywatnej”, jak rzecz ujmował Jerzy Urban. Od września toczyły się zakulisowe negocjacje w należącym do MSW ośrodku w Magdalence, gdzie aktywni byli po stronie solidarnościowej m.in. Lech Kaczyński i Adam Michnik zaś po koalicyjno-rządowej Stanisław Ciosek i Janusz Reykowski.
Gdy w telewizji rządowej dopuszczono do debaty szefów związków zawodowych: Lecha Wałęsy z jeszcze nie zalegalizowanej ponownie Solidarności oraz Alfreda Miodowicza z oficjalnego Ogólnopolskiego Porozumienia Związków Zawodowych (zasiadał też w kierownictwie partyjnym), w ostatnim dniu listopada 1988 r. wyraźnie wygrał ją pokojowy noblista przedtem nieobecny przez siedem lat w oficjalnych środkach przekazu, jeśli pominąć propagandowe zaczepki. Dla Polaków, ich ocen i sympatii pozostawało istotne, że były to lata chude: czas utrzymywania kartkowego systemu reglamentacji towarów oraz powszechnych niedoborów, uzupełnianych dzięki zarobkowym wyjazdom na Zachód oraz przedsiębiorczości właścicieli form polonijnych, torującej szlak polskiemu kapitalizmowi i przyszłej gospodarce rynkowej, chociaż już po wprowadzeniu planu Balcerowicza okazało się, że kto produkuje, ten na tym traci. Z góry jednak nie dało się tego przewidzieć, bo zręby planu – wtedy, wkrótce po wyboracg czerwocywch, spisane na kompterach “Gazety Wyborczej” pod dyktando amerykańskiego liberalnego ekonomisty Jeffery’a Sachsa pojawiły się po wyborach czerwcowych. Gdy zestawiający skład rządu Mazowiecki szukał kandydata do realizacji tego zadania, kolejno odmawiali mu główny ekspert Solidarności prof. Witold Trzeciakowski, ceniony ekonomista Cezary Józefiak z Łodzi oraz publicysta gospodarczy Waldemar Kuczyński. Leszek Balcerowicz, jeszcze do grudnia 1981 r. członek PZPR, wcześniej nawet pracujący w Instutucie Podstawowych Problemów Marksizmu-Leninizmu okazał się czwartym, ale też pierwszym, który propozycję przyjął. Do wyborów czerwcowych obowiązywała jednak zasada, że Solidarność pozostanie wierna prospołecznemu programowi Związku z 1981 r. Jeszcze przy Okrągłym Stole, gdy nie spierano się o ordynację, obie strony przystawały na niezbędną indeksację płac.
Nie z powodu ekonomii jednak przeszedł do historii od lutego do kwietnia 1989 r. obradujący Okrągły Stół, przygotowujący zasady wyborów, wyznaczonych tam na 4 czerwca. Częścią porozumień stała się ponowna legalizacja NSZZ “Solidarność”. Rychło okazało się jednak, że Polakom to nie wystarczy. Przy urnach już 4 czerwca 1989 r. obywatele, pomimo braku doświadczeń z demokratycznymi wyborami, okazali się bardziej stanowczy od polityków i trafniej ocenili sytuację. Za ich sprawą powiedzenie, że Polska nigdy już nie będzie taka jak przedtem, stało się nie frazesem lecz prawdą historii.
[1] Janusz A. Majcherek. Pierwsza dekada III Rzeczypospolitej 1989-1999. Presspublica, Warszawa 1999, s. 28
[2] Antoni Dudek. Pierwsze lata III Rzeczypospolitej Wyd. GEO, Kraków 1997, s. 37-39
[3] Rozmowa ze Zbigniewem Bujakiem, wio.waw.pl z 29 maja 2022
[4] Adam Michnik. Wasz prezydent, nasz premier. “Gazeta Wyborcza” z 3 lipca 1989
[5] Tadeusz Mazowiecki. Spiesz się powoli. “Tygodnik Solidarność” z 14 lipca 1989