Przez półtora roku, jakie minęły od wyborów partia rządząca straciła co trzeciego zwolennika.
Dowodzi tego najnowszy sondaż IBRIS, w którym pomimo to PiS wciąż prowadzi z 30 proc poparcia przed Koalicją Obywatelską (niespełna 20 proc) oraz Ruchem Polska 2050 Szymona Hołowni (17,5 proc). Oznacza to, że Jarosław Kaczyński powinien stracić możliwość starszenia wyborami przed terminem. Jednak wcale tak nie jest, bo stara opozycja nie tyle znajduje się w totalnej rozsypce co stwarza takie wrażenie (odejście Joanny Muchy z PO przyjęto jakby odszedł sam Donald Tusk), a nowa do przejęcia władzy jeszcze nie dorosła.
Polska scena polityczna zwłaszcza w jej demokratycznej części płynie i faluje, ale kluczem do przyszłego zwycięstwa może okazać się przejęcie rozczarowanych wyborców PiS. Tych jest już kilkanaście procent, niewiele mniej niż popiera Ruch Polska 2050 Szymona Hołowni, więcej niż Lewicę lub Konfederację.
Ćwiczenia z liczenia…
…przydałyby się obecnej opozycji, bo sondaż IBRIS okazuje się kolejnym, z którego wyprowadzić można wizję całkiem realnej niepisowskiej większości.
Co na to demokratyczni politycy? Ich reakcje da się podsumować słowami z “Wesela” Stanisława Wyspiańskiego “żeby im się chciało chcieć”. To oczywiście upiększenie tylko, bo nawet najbardziej miłujący wolność posłowie porozumiewają się między sobą nie w języku literatury młodopolskiej, lecz przemawiają slangiem w którym szkaradna konstrukcja “na opozycji” okazuje się normą nie aberacją.
Teraz jednak powinni odczytać z badań opinii przesłanie ich samych dyscyplinujące.
IBRIS z 23 stycznia br. to bowiem kolejny sondaż po badaniu CBOS (z 4-14 stycznia 2021 r.), w którym łączne elektoraty obu partii wojny plemiennej, PiS i PO pozostają w mniejszości. Ponad 50 proc badanych nie zamierza głosować na żadną z nich.
Czerwony alert… nie dla daltonistów
Dla polityków to już nie sygnał alarmowy. To czerwony alert. Ale tylko w wypadku, jeśli potrafią odczytywać sondaże nie tylko w najbardziej doraźnym ich aspekcie: kto wejdzie do Sejmu.
Tym bardziej, że z najnowszego przybliżenia IBRIS wynika, że… ci, którzy już w nim zasiadają plus Ruch Hołowni, głównego – pomimo trzeciego miejsca, zwycięzcy wyborów prezydenckich z ub. r, bo jak pamiętamy ci, co przeszli do drugiej tury swoich celów nie zrealizowali: Andrzej Duda miał wygrać w pierwszej a Rafał Trzaskowski, odkąd wszedł do walki po wycofaniu przez PO-KO Małgorzaty Kidawy-Błońskiej, też miał apetyt na zwycięstwo.
Gdyby wynik wyborów okazał się taki, jak sondażu IBRIS do Sejmu weszłyby: PiS (35 proc), Koalicja Obywatelska (niecałe 20 proc), Ruch Polska 2050 Szymona Hołowni (17,5 proc), Lewica (9,5 proc), Konfederacja (7,5 proc) oraz PSL (5 proc). Rewolucji to nie zapowiada, ale PiS nie miałby już samodzielnej większości, jak w tej i poprzedniej kadencji.
Tyle, że mógłby ją stracić również za sprawą umiejętnego politycznego manewru oponentów i części dotychczasowego własnego zaplecza już w obecnym Sejmie. Zwłaszcza, że w Senacie większość demokratyczna jest z woli wyborów faktem już od półtora roku.
Klucz do zmiany trzyma w ręku Jarosław Gowin. Ale jej powodzenie nie tylko od niego zależy. Wyłonienie rządu technicznego nie przekracza jednak możliwości Porozumienia (prawie 20 posłów), kanapowej – powiedzmy to bez ogródek – partii Gowina, jeśli przyłączą się do tego zamiaru partie opozycyjne. Jeśli jednak uwzględnić specyfikę sejmowych głosowań, ewentualną absencję i dekompletowanie się klubów (to raczej PiS niż jego oponenci słynął z dyscypliny, przynajmniej do momentu procedowania szkodliwej dla wsi nowelizacji ustawy o ochronie zwierząt) – Gowina jako kandydata na premiera musiałyby przy wniosku o konstruktywne wotum nieufności poprzeć zgodnie Koalicja Obywatelska, Lewica, PSL a także Konfederacja (bez niej nie ma nowej większości), resztówka Kukiz’15 i budująca się reprezentacja Hołowni oraz oczywiście jego własne Porozumienie. Wymagałoby to przejścia do porządku dziennego nad wszelkimi licznymi różnicami ich programów i elektoratów. Dałoby sie za to uzasadnić historyczną misją odsunięcia od władzy – i to drogą parlamentarną – szkodników z PiS.
Oznaczałoby to jednak wzięcie władzy przez nieprzygotowaną do tego, trawioną kryzysem opozycję (PO-KO również trapi spadek notowań, a odejście Joanny Muchy do Hołowni media przyjęły fatalnie), z perspektywą przyjęcia odpowiedzialności za walkę z pandemią i niezliczone trupy w szafie PiS.
Chociaż więc Jarosław Kaczyński wyborami przed terminem może już straszyć wyłącznie swoich, że po nich nie zostaną posłami, ale nie opozycję, bo przyspieszone głosowanie nie wyłoniłoby pisowskiej większości – to demokratyczni politycy wcale do podjęcia ryzyka się nie kwapią.
Pierwszym beneficjentem takiej operacji stałby się sam Gowin jako nowy premier. Pozostali jednak mogą liczyć na konkurencyjne warianty. Z pójściem na wybory wtedy, kiedy ich notowania wzrosną.
Tyle, że nie przybędzie im poparcia od biernego wysiadywania w poselskich fotelach.
Jarosław Gowin jako człowiek doskonale zorganizowany zapewne szlifuje już pierwsze wersje swojego premierowskiego expose. Tyle, że raczej nie będzie mu dane wygłosić tego przemówienia w najbliższej przyszłości.
Tym bardziej warto więc monitorować, do kogo odpłyną zawiedzeni wyborcy PiS, skoro zmiana władzy raczej dokona się za sprawą głosowania powszechnego niż przy pomocy przycisków do głosowania w sejmowej sali.