czyli o tekach i innych bagażach
Różnicę między zdymisjonowanym wytrawnym negocjatorem Konradem Szymańskim, a jego następcą na stanowisku ministra ds. Unii Europejskiej – bezbarwnym urzędnikiem Szymonem Szynkowskim vel Sękiem widać gołym okiem. Wywodzący się z dawnego Zjednoczenia Chrześcijańsko-Narodowego, gdzie przed trzydziestką z rekomendacji prezesa Mariana Piłki został skarbnikiem, Szymański zaliczał się do wąskiego kręgu wysokich urzędników, szanowanych nawet przez oponentów. Za to Szynkowski wylegitymować się może – bo przecież nie pochwalić – co najwyżej gładkim życiorysem biurokraty.
Pracował w biurach ówczesnych europosłów: Szymańskiego i Ryszarda Czarneckiego (ten drugi mandat brukselsko-strasburski wciąż sprawuje). Chociaż obu znam od lat 90, żaden z nich nie pochwalił się nigdy, acz mógł, że pracuje u niego zdolny adept o nazwisku Szynkowski-Sęk. Potem powołany teraz na ministra ds kontaktów z UE czterdziestolatek z Wielkopolski został posłem i wreszcie wiceministrem spraw zagranicznych. Wciąż jednak, jak się wydaje, znał swoje miejsce w szeregu.
Nie oznacza to, że w pisowskiej polityce kadrowej nadszedł czas ludzi bez właściwości. Dowodzi tego zarówno powołanie na szefa premierowskiej kancelarii Marka Kuchcińskiego jak zachowanie przez Michała Dworczyka po utracie tejże funkcji ministerialnego tytułu, tyle, że bez teki.
– A ja mam teczkę. O, jaka ładna – dowcipkował jeden z polityków PiS z drugiego szeregu, nagabywany w Sejmie, czy ministrów bez teki nie namnożyło się przypadkiem za dużo. I czy w dobie kryzysu są niezbędni. Podnosił przy tym z dumą teczkę własną, istne skórzane cudo.
Teka to rodzaj bagażu, jak wiadomo. Za Kuchcińskim i Dworczykiem ciągnie się jeszcze inny. Pierwszy z nich jako marszałek Sejmu zasłynął z licznych przelotów na koszt podatnika, udostępnianych również rodzinie i znajomym. Z tego powodu przezwano go nawet awiatorem. Wśród piętnastu marszałków Wysokiej Izby, jakich Polska miała począwszy od pierwszych wolnych wyborów w 1991 r, tylko dwóch odchodziło ze stanowiska w atmosferze skandalu. Radosław Sikorski, pogrzebany przez gorszące nagrania z warszawskich restauracji, ujawniających potworne wulgaryzmy i cyniczne pojmowanie polityki oraz właśnie Kuchciński.
Z kolei Dworczyk, który kiedyś rekomendowany przez Antoniego Macierewicza, odstąpił protektora po jego upadku, ale z kolei zamiast pilnować Mateusza Morawieckiego, nieźle się z nim dogadał, co też dowodzi jego pragmatyzmu – poległ jako szef kancelarii przy okazji afery mailowej. Stracił pozycję, chociaż urzędnicy wciąż zwracać się do niego będą: “panie ministrze”.
Uproszczeniem byłoby twierdzenie, że Jarosław Kaczyński lepszymi ludźmi nie dysponuje. Pewne okazuje się tylko, że stawia na tych, którzy się przeciwko niemu nie zbuntują. Krępują ich bowiem skutecznie albo służbowe zarękawki albo niedawne zaszłości, które prezes im darował, ale przecież o nich nie zapomniał.