Laureatka literackiego Nobla Olga Tokarczuk porównała dążenia Białorusinów do demokracji do walki Polaków z lat 80. Jeśli jej myśl kontynuować, to podobieństwo da się wykorzystać, żeby uniknęli błędów, które my popełniliśmy. Zaś w polityce wschodniej nie możemy realizować wyłącznie celów niemieckich czy amerykańskich kosztem własnych, a fakt, że tak liczne u nas wyspecjalizowane instytucje nie przewidziały nawet, że te wybory na Białorusi różnić się będą od poprzednich powinien skłonić rządzących do większej pokory. Ale też stanowczości i powrotu do pojęć zapomnianych jak racja stanu.    
Na razie jednak wizyta u nas Swietłany Cichanouskiej skończyła się dyplomatyczną porażką, bo Czechy oprotestowały zaproszenie jej przez Polskę bez konsultacji z nimi na szczyt Grupy Wyszehradzkiej. Warto wsłuchać się w głos samych Białorusinów, ale przede wszystkim Polaków na Wschodzie, bo to ważniejsze od kierunków polityki wschodniej Berlina lub Waszyngtonu.

Lider opozycji ale też dawny minister i ambasador Paweł Łatuszka, którego dopiero co gościliśmy w Polsce ostrzega, że pochopne zerwanie więzi jakie jego ojczyznę łączą z Rosją nie zyska poparcia w społeczeństwie białoruskim, wejście ubogiego kraju do Unii Europejskiej to miraż, a dla przyszłej demokratycznej Białorusi najlepsze byłoby odegranie roli pośrednika między Rosją a Zachodem.

Z całym szacunkiem dla przedstawionej już nawet przez byłego prezydenta Zjednoczonej Europy Donalda Tuska do pokojowej nagrody Nobla Swietłany Cichanowskiej, jej szczególna rola, którą stara się pełnić jak najlepiej, wynika z konieczności zastąpienia w polityce poddanego represjom męża: w tle pozostaje wymagająca wyjaśnień kwestia jego obecności na Krymie już po rosyjskiej akcji aneksyjnej. Nie chodzi o dyskredytowanie niedawnego gościa, ale głos zawodowego polityka i wytrawnego dyplomaty Łatuszki wydaje się bardziej miarodajny, a poza tym odzwierciedla poglądy i oczekiwania tych, którzy służyli białoruskiemu państwu i bez kłótni o flagę (opozycja posługuje się inną, w biało-czerwone pasy, niż oficjalna) uznawali je za własne, teraz zaś chcą pozbycia się Aleksandra Łukaszenki. Zaś Cichanouska i tak wróciła na Litwę, bo zaproszenie jej przez polskie władze bez konsultacji z partnerami na szczyt Grupy Wyszehradzkiej oprotestowali Czesi i wobec groźby zerwania rozmów przyszło ustąpić.

Noblistka ma rację, pójdźmy za jej myślą

Skoro o noblistach mowa: porównanie odwagi białoruskich demonstrantów na ulicach i strajkujących robotników mińskich fabryk do walki Polaków o wolność z lat 80, dokonane przez Olgę Tokarczuk pozostaje zasadne i nie wynika wyłącznie z odruchu moralnego. Warto jednak pójść o krok dalej, by rekomendować Białorusinom, byle dyskretnie, drogę skorygowaną o błędy, popełnione przez ich sąsiadów. Zresztą – niech sami wybiorą. Otwarte podpowiadanie może… odnieść odwrotny do zamierzonego skutek. Wrażliwi na punkcie własnej suwerenności odrzucą każdy dyktat.

Eksportowanie na Białoruś rodzimego wzorca transformacji ustrojowej i zachwalanie nadwiślańskiego modelu demokracji (jak czynią to Biełsat i inne ośrodki propagandy “na kierunku wschodnim”) mija się z celem. Białoruscy robotnicy strajkują przeciw fałszującej wybory władzy, ale nie będą tego robić dalej, jeśli zaoferuje się im perspektywę, że ktoś im w nagrodę ich fabryki potem pozamyka – a taki los spotkał pracowników wielkich zakładów, ówczesnych twierdz Solidarności, po rozstrzygającym 1988 roku kiedy to szalę przeważyły Nowa Huta, śląskie kopalnie, Ursus i Stocznia Gdańska.

Dziś nawet reanimacja marki ursuskiej okazała się nieudana, bo wysiłki ofiarnego biznesmena Andrzeja Zarajczyka udaremniło państwo, zaś gdańska stocznia znana jest bardziej ze sporów gdzie mają wisieć tablice z historycznymi postulatami (ile z nich trwale spełniono? Jeden, dotyczący mszy w radiu) niż z produkcji statków. W świecie globalnej informacji to się nie ukryje. Białoruś musi dziś – zamiast obłudnych obietnic – uzyskać gwarancje poszanowania tożsamości i odrębności. Brutalnie rzecz ujmując: taką, że w Mińsku ani Bobrujsku nie powtórzy się błędów, popełnionych w Gdańsku czy Radomiu, wymuszonych w znacznej mierze przez międzynarodowe organizacje finansowe, kiedy to odstąpiono od dorobku ekonomicznej i społecznej myśli pierwszej Solidarności (zawartego w koncepcjach Tadeusza Kowalika, Ryszarda Bugaja czy Stefana Kurowskiego) na rzecz modnego wówczas consensusu waszyngtońskiego i chicagowskiej szkoły liberalnej. Białorusini – w odróżnieniu od nas z lat początku transformacji – wciąż mają przed sobą geopolityczny wybór. Kto spróbuje testować w Mińsku rozwiązania, sprawdzone wcześniej w Boliwii, ten przegra.       

Racja stanu i racje demokracji

Racja stanu i racje demokracji nie są ze sobą sprzeczne. Rozumiał to przed stuleciem Józef Piłsudski, odmawiając poparcia Białej Rosji przeciw bolszewikom, ponieważ Wrangel, Judenicz, Kołczak i Denikin nie godzili się na świeżą niepodległość Polski i dążyli do restytucji imperium. Bez żalu porzucił też w traktacie ryskim kłopotliwych ukraińskich sojuszników, którym opinię na Zachodzie zepsuły pogromy, organizowane przez sotnie Petlury.

Dziś kryteria wsparcia powinny być dwa: to demokratyczny charakter formacji, które się o nie ubiegają oraz ich życzliwość wobec Polaków – tak zamieszkałych za kordonem jak przyjeżdżających tam robić interesy. Tożsame zasady powinny obowiązywać wobec Białorusi i Ukrainy.

Czasem też trzeba wybierać. W litewskim Sejmasie przedstawiciele polskiej społeczności nie poparli wyraziście antyrosyjskiej rezolucja w sprawie Białorusi. W takich sytuacjach mawia się: będąc na miejscu, wiedzą więcej. W ogóle nie zagłosowali, bo Waldemar Tomaszewski z Akcji Wyborczej Polaków na Litwie – Związku Chrześcijańskich Rodzin i jego koledzy z parlamentu spostrzegli, że forsowana przez konserwatystów rezolucja skupia się na potępieniu Rosji a nie obronie demokracji u sąsiadów. 

 Poparcie blankietowe, bez gwarancji, jakiego polska dyplomacja udzieliła na Ukrainie najpierw Pomarańczowej Rewolucji potem zaś Euromajdanowi nie tylko nie poprawiło sytuacji tamtejszych Polaków, ale przyczyniło się do wzrostu nacjonalistycznych resentymentów przeciwko nim skierowanych, aż po rehabilitację Bandery i UPA. Zaś postulaty godnego upamiętnienia ofiar rzezi wołyńskiej i bohaterstwa Orląt lwowskich pozostają wciąż nie spełnione. Podobnie jak oczekiwania środowisk kresowych, dotyczące nie tylko polityki historycznej i godnościowej.

Uczyć się od silnych zamiast im nadskakiwać

Jednak pojęcie racji stanu nie jest dziś w Polsce popularne, po raz ostatni w życiu politycznym używał go jako nazwy formacji Dariusz Grabowski przed 20 laty. Warto do tego wrócić. W tym sensie, że każdy, kogo wspieramy, zobowiąże się najpierw do respektowania praw człowieka i obywatela polskich mniejszości oraz reguł wolnej konkurencji wobec polskich przedsiębiorstw i biznesmenów, ryzykujących swoje kapitały i tworzone we własnych firmach miejsca pracy na Wschodzie. Tylko tyle i aż tyle. Na początek pewne zdroworozsądkowe minimum stać się powinno metrem sewrskim polityki wschodniej. Naszej własnej, a nie kalkowanej z koncepcji Waszyngtonu czy Berlina, sojuszników wprawdzie, ale mających cele niezupełnie tożsame z naszymi. I dalej niż my na Białoruś…

Z Niemców warto brać przykład, ale w aspekcie, w jakim zwykli bronić swoich mniejszości za granicą. A także hołubić wypędzonych, którzy – chociaż dziś już działają ich dzieci i wnuki – słuchani są nad Szprewą i Renem z uwagą, na którą nie mają co niestety liczyć polscy Kresowianie, choć reprezentują bez porównania bardziej chlubne tradycje.
Na Amerykanach też warto się wzorować, ale w kwestii wspierania za granicą swojego biznesu (mamy przykład w postaci zabiegów ambasador Georgette Mosbacher w obronie koncernów medialnych z kapitałem zza Oceanu). Uczmy się od silnych, ale to nie znaczy, że musimy im we wszystkim ulegać.

Rosja czyli czas na reset, a Białoruś to wspólna szansa

Również kontakty z Rosją, dziś za sprawą wzajemnych uprzedzeń gorsze niż kiedykolwiek, wymagają resetu podobnego, jaki ze strony amerykańskiej przeprowadził kiedyś wobec Kremla Barack Obama choć w żadnym wypadku podobnej zagadkowej uległości, jaką przejawia administracja Donalda Trumpa, który w aspekcie wyborczym wiele Władimirowi Putinowi zawdzięcza. Polityka sankcji po przyłączeniu Krymu zawiodła, bo okazała się nieskuteczna, silniejsi od nas chyłkiem się z niej wycofują. Rosji nie da się wyłączyć z międzynarodowej gry, toczonej wokół Białorusi. Paradoksalnie więc – pozorna sprzeczność wzajemnych interesów stanowi szansę dla Polski. Co zresztą ryzykujemy w sytuacji gdy kontakty dyplomatyczne są fatalne, a gorąca wojna nam nie grozi? Zwykle w podobnych sytuacjach szansę dawały rozwiązania nieszablonowe, jak przed ponad półwieczem list polskich biskupów do niemieckich, który przecież zaszokował nie tylko Władysława Gomułkę ale otworzył drogę do uznania granic na Odrze i Nysie i przynależności do nas ziem zachodnich i północnych oraz normalizacji kontaktów między obydwoma krajami, chociaż na sygnatariuszy początkowo spadły gromy.

Gdyby na Białorusi zaczął realizować się scenariusz siłowego obalenia Aleksandra Łukaszenki, przypominający wydarzenia w Rumunii sprzed 31 lat – Warszawa stałaby się naturalnym miejscem konferencji międzynarodowej w tej kwestii. Niedawno pod naciskiem amerykańskim wdaliśmy się w organizację podobnej imprezy w sprawie Iranu, ale bez udziału jego przedstawicieli. Gdybyśmy teraz stali się gospodarzami szczytu w sprawie Białorusi – oprócz samych Białorusinów musiałoby się znaleźć przy konferencyjnym stole miejsce najlepiej dla Polaków stamtąd albo przynajmniej godnych reprezentantów ich spraw. Także dla Kresowian, Uczmy się na błędach, żeby nie popełniać ich po raz wtóry, a polityka zagraniczna dostarcza nam pod tym względem wyjątkowo obfitego materiału. Ale też zmienność sytuacji na Wschodzie daje dyplomatom drugą szansę, nawet jeśli mogłoby się wydawać, że wcale na nią nie zasłużyli.     

Jak oceniasz?

kliknij na gwiazdkę, aby ocenić

średnia ocen 5 / 5. ilość głosów 5

jeszcze nie oceniano

jeśli uznałeś, że to dobre...

... polub nas w mediach społecznościowych

Nie spodobało się? Przykro nam...

Pomóż nam publikować lepsze teksty

Powiedz nam, jakie wolałbyś teksty na pnp24.pl?

Łukasz Perzyna (ur. 1965) jest dziennikarzem „Opinii”, Polityczni.pl i „Samorządności”, autorem filmu o Aleksandrze Kwaśniewskim (emisja TVP1 w 2006 r.) oraz dziewięciu książek, w tym. „Uwaga, idą wyborcy…” i „Jak z Pierwszej Brygady”. Pracował m.in. w „Wiadomościach TVP” i „Życiu”, kierował działem krajowym „Obserwatora Codziennego”. W latach 80 był działaczem Konfederacji Polski Niepodległej i redaktorem prasy podziemnej.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here