Jeszcze niedawno Jarosław Kaczyński blokował obywatelskie projekty zaostrzenia prawa aborcyjnego. Teraz nie tylko występuje jako entuzjasta zdelegalizowania przez Trybunał Konstytucyjny jednej z przesłanek dopuszczalności przerywania ciąży: gdy płód jest nieodwracalnie uszkodzony – ale zapowiada obronę kościołów i zagrzewa do niej pisowską młodzież. Ci, którzy poglądów na aborcję i Kościół nie zmieniają równie szybko jak prezes, nie nadążają za jego woltami.
Zdumienie widać na twarzach posłów Konfederacji. Przez pięć lat rządów PiS wiele razy występowali na konferencjach w towarzystwie Kai Godek, utyskując na bezduszność prezesa PiS, odsyłającego do zamrażarki kolejne zaostrzenia antyaborcyjne. Ich żalów słuchałem zwykle tylko ja i dziennikarz PAP, który relacjonuje wszystko, co się w Sejmie dzieje. Nie miały rezonansu.
Za to teraz z dnia na dzień sceptyczny wcześniej wobec “fundamentalistów” prezes przywdział kostium obrońcy polskiego katolicyzmu, chrześcijańskiej kultury i tradycji. Ale to wcale nie początek powikłanej historii podejścia najsprytniejszego z polskich polityków do kwestii religii i Kościoła. Na pewno nie wartości stały się kamieniami milowymi na tej drodze, tylko sondaże, stanowiące doraźny miernik skuteczności politycznej.
Jarosław Kaczyński na początku lat 90. nazwał Zjednoczenie Chrześcijańsko-Narodowe “najkrótszą drogą do dechrystianizacji Polski” za to, że ówczesna partia Ryszarda Czarneckiego, Stefana Niesiołowskiego oraz Jana Łopuszańskiego dosłownie traktowała wskazania biskupów dotyczące ochrony życia poczętego. Zaś obecny prezes PiS kierował wówczas Porozumieniem Centrum i marzył o wielkiej koalicji z Unią Demokratyczną, która miała na warszawskie salony wprowadzić “żoliborskiego inteligenta” z wiecznym kompleksem niedowartościowania. Paradoks historii sprawił, że UD Tadeusza Mazowieckiego, Jacka Kuronia i Bronisława Geremka rzeczywiście taką koalicję zawarła, ale… właśnie z ZChN, a Kaczyńskiego z jego partią wcale tam nie chciano. Wyłoniony w ten sposób rząd Hanny Suchockiej (1992-3) okazał się ostatnim gabinetem, nad którym Solidarność rozpostarła parasol ochronny, po nim nastąpiły cztery lata rządów postkomunistów.
Gdy kolejna partia Kaczyńskiego, Prawo i Sprawiedliwość, doszła w 2005 do władzy, marszałkiem Sejmu został Marek Jurek. Stracił jednak stanowisko za sprawą prezesa, gdy w 2007 opowiedział się za kategorycznym zakazem aborcji. Z PiS wypadli wówczas także Artur Zawisza i Marian Piłka. Wszyscy za wierność naukom biskupów. Nieoficjalnie wiadomo, że w bezpośredniej rozmowie Kaczyński uniósł się tak, że zarzucił Jurkowi agenturalność na rzecz Rosji. Całkiem jak we wtorek w Sejmie – chociaż nie z mównicy – opozycji. Wynika to z relacji przewodniczącego Cezarego Tomczyka. Tyle, że Marka Jurka prezes Jarosław Kaczyński pomawiał, że jest agenturą, bo forsuje bezwzględny zakaz aborcji, a opozycję teraz – z powodu, że temu zakazowi się sprzeciwia. I bądź tu mądry, mawia w takich sytuacjach często przywoływany w przekazach partii rządzącej suweren.
W starym radzieckim dowcipie aparatczyk dostaje ankietę do wypełnienia. Niewesoło. Jednym z jej punktów okazuje się pytanie o odchylenia. Tak, lub nie.- I co napisać? – gryzie skuwkę działacz. Jak tak, to powiedzą: rewizjonista. Wpisać nie? Będzie, że dogmatyk..W chwilę później ogarnięty iluminacją aparatczyk znajduje idealne rozwiązanie. I wypełnia rubrykę: “odchylałem się razem z partią”. Już zadowolony. Odbiorcy kwestionariusza również. Nic dodać, nic ująć. Jeśli nie sam Kaczyński bezpośrednio, to jego ludzie potrafili się nawet wtrącać do obsady stanowisk kościelnych, na co nigdy nie poważyła się bardziej liberalna Platforma Obywatelska. Gdy pod koniec 2006 r. papież Benedykt XVI powołał arcybiskupa Stanisława Wielgusa na metropolitę warszawskiego – jeden pisowskich tygodników opublikował materiały wskazujące, że nominat przez ponad 20 lat współpracował z komunistyczną służbą bezpieczeństwa. W obronę wzięło abpa Wielgusa Radio Maryja jak również wiele autorytetów ze środowiska Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. PiS sprawował wówczas władzę i zawiadywał archiwami, ale sprawa pozostawała wątpliwa. Znalazła też dramatyczny finał: Wielgus zrezygnował w dniu zaplanowanego ingresu w katedrze przy Świętojańskiej w Warszawie. Metropolitą został abp Kazimierz Nycz.
Wiele lat później okazało się, że w kwestii współpracy z tajnymi służbami PRL Kaczyński nie jest równie rygorystyczny, jeśli chodzi o najbliższe otoczenie. Mężem prezeski Trybunału Konstytucyjnego Julii Przyłębskiej, która stała się twarzą niedawnego zaostrzenia przepisów antyaborcyjnych, a wcześniej przez samego Kaczyńskiego ogłoszona została “odkryciem towarzyskim” pozostaje Andrzej Przyłębski, który w latach 70 pod kryptonimem Wolfgang został zarejestrowany jako tajny współpracownik komunistycznej służby bezpieczeństwa. Nie wszędzie w świecie za błędy współmałżonków się odpowiada, ale nie tylko o prezeskę tu chodzi: niegdysiejszy Wolfgang sprawuje aktualnie funkcję ambasadora RP w Berlinie, co kontrastuje z wcześniejszymi zapowiedziami PiS oczyszczenia resortu z byłych konfidentów.
Przez ponad trzy dekady intensywnej obecności w polityce Kaczyński opublikował sporo książek i wywiadów, żaden z nich nie zawiera pogłębionej refleksji religijnej, jak się wydaje ta sfera nie ma dla prezesa partii rządzącej większego znaczenia poza wykorzystaniem jej w polityce.
W swoim najbliższym otoczeniu prezes tolerował rozmaite skandale obyczajowe, a dwóch z grona jego najbliższych współpracowników regularnie nie płaciło alimentów. Nie przeszkadzało to pisowskim mediom atakować dokładnie za to samo dawnego lidera Komitetu Obrony Demokracji Mateusza Kijowskiego. Po katastrofie smoleńskiej w kwietniu 2010 r,. w której zginął jego brat Lech, prezydent RP, prezes Jarosław Kaczyński wykorzystywał symbolikę religijną do inkrustacji kolejnych miesięcznic. Sprowokowany w pierwszym posmoleńskim czasie spór o krzyż na Krakowskim Przedmieściu wprawił w niemałą konfuzję znaczną część duchowieństwa. Stopniowo rytuały z Krakowskiego nabierały coraz bardziej sekciarskiego charakteru, a zdenerwowanie rosło, przy czym – podobnie jak teraz pod kościołami – pokrzykiwali tam na siebie z odległości zwolennicy i przeciwnicy teorii spisku smoleńskiego. Obie strony wykształciły też specyficzny folklor. Już za rządów PiS jego zwolennicy… zagłosowali nogami i przestali na miesięcznice przychodzić, co przesądziło o ich losie, z czego najbardziej ucieszył się Kościół.
Napięcie na ulicach po wyroku Trybunału Konstytucyjnego w sprawie aborcji udzieliło się również posłom. W trakcie wtorkowego posiedzenia Sejmu wicemarszałek Ryszard Terlecki wykluczył z obrad Klaudię Jachirę i Sławomira Nitrasa oraz wezwał Straż Marszałkowską, żeby chroniła Jarosława Kaczyńskiego, którego obstąpiły opozycyjne posłanki.
Jarosław Kaczyński liczy dziś na kiepską znajomość historii, która pozwoli upowszechnić jego wizerunek obrońcy Kościoła. Znane polskie powiedzenie głosi jednak: diabeł ubrał się w ornat i ogonem na mszę wydzwania. W świeże nawrócenie lidera nie uwierzy jak się wydaje przede wszystkim sam Kościół, również zaskoczony wydarzeniami ostatnich dni. Raz już przecież Kaczyński, jak zwykle pragmatyczny i nie wyróżniający się osobistą odwagą – demonstranci co rok skandują mu pod willą “13 grudnia spałeś do południa” pamiętając, że w 1981 r. nie znalazł się nawet wśród 10 tys internowanych – sprawując władzę wycofał się z planowanego zaostrzenia zakazu aborcji, bo uląkł się rozmachu ówczesnego protestu “czarnych parasolek”. Ci którzy za nim pójdą nie mają dziś żadnej gwarancji, że powtórnie tak nie postąpi.