Dlaczego przegraliśmy?

0
5567

Piszę ,,przegraliśmy” bo przegrana Bezpartyjnych Samorządowców w wyborach do Sejmu i Senatu jest także moją porażką, gdyż z Mazowiecką Wspólnotą Samorządową związany jestem od 20 lat i dzięki niej poznałem osoby, które zaliczam do swoich przyjaciół.

Stąd też moje spostrzeżenia dotyczące przegranej w wyborach parlamentarnych nie są wynikiem frustracji, ale próbą znalezienia odpowiedzi na pytanie, dlaczego słusznie podjęta próba rozbicia duopolu jakim jest PiS i Platforma, tego przeklętego wyboru między ,,zjednoczoną łże prawicą” a ,,obozem zdrady i zaprzaństwa”, się nie powiodła. Chociaż nie do końca. Istotnego wyłomu w rozbiciu dotychczasowego betonu partyjnego udało się uczynić Polsce 2050 Szymona Hołowni. Na ile pojawienie się nowej siły politycznej zmieni polską politykę, pokaże najbliższa przyszłość.

Hołownia świętuje sukces, Bezpartyjnym Samorządowcom na pocieszenie pozostaje gra w niższej lidze jaką są, też ważne, wybory samorządowe.

Dlaczego kolejna próba – pierwsza miała miejsce 4 lata temu – startu w wyborach parlamentarnych się nie powiodła? Oto odpowiedź.

1. Nazwa partii

Już po nieudanym starcie w wyborach w 2019 r. – Bezpartyjni Samorządowcy brali w nich udział jako komitet – rozpoczęła się dyskusja nad nazwą partii. Po czterech latach debatowania zwyciężył pogląd, iż po pierwsze, do wyborów powinniśmy iść jako partia, co uprawniało do wielomilionowych dotacji w przypadku przekroczenia progu 3%, a po drugie, pod nazwą Bezpartyjni Samorządowcy. Pojawiały się wprawdzie opinie, że startowanie w wyborach jako partia, która ma w nazwie ,,bezpartyjni” to swoista kwadratura koła i delikatnie mówiąc jest na bakier ze zdrowym rozsądkiem, ale ostatecznie nie zostały one wzięte pod uwagę.

Kompromisowym wyjściem dla zwolenników i przeciwników nazwy Bezpartyjni Samorządowcy był start w wyborach jako komitet wyborczy, a nie partia polityczna, bądź też niewielka, ale jakże istotna zmiana nazwy partii z Bezpartyjni Samorządowcy na Bezpartyjni i Samorządowcy. Ta jedna literka ,,i” spowodowałaby, że kandydaci startujący w wyborach nie musieliby uprawiać swoistej ekwilibrystyki tłumacząc się dziennikarzom i wyborcom z udawania bezpartyjnych startując z …partii. Kolejny raz okazało się, że ,,ciemny lud” nie wszystko kupi.

2.  Kandydaci do Sejmu i Senatu

Nie jest to żadną tajemnicą, że zasięg działania Bezpartyjnych Samorządowców nie ma charakteru ogólnopolskiego. Jest ograniczony do kilku województw: mazowieckiego, dolnośląskiego, lubuskiego, świętokrzyskiego, łódzkiego, opolskiego. W tych tylko okręgach – i to też z niemałym trudem – istniała realna możliwość wystawienia kandydatów w wyborach. Logicznym więc było otwarcie się na nowe środowiska i ich liderów.

Zgłaszana przez niektórych członków Mazowieckiej Wspólnoty Samorządowej propozycja współpracy przy tworzeniu list wyborczych z partią Hołowni, do której Bezpartyjnym Samorządowcom było najbliżej, spotkała się z brakiem aprobaty.

Odrzucono także propozycję dr Dariusza Grabowskiego i środowiska przedsiębiorców, którego jest reprezentantem, kandydowania z list Bezpartyjnych Samorządowców.

Chęć startowania wyrażał także dr Andrzej Anusz i bliskie mu środowisko piłsudczyków. Także prezydent Stalowej Woli Marek Materek, osoba popularna i lubiana w środowisku samorządowców, brał pod uwagę kandydowanie z list Bezpartyjnych Samorządowców. Wyrażał jedynie obawę, jak się później okazało słuszną, co do wiarygodności przyszłych koalicjantów. Numer jaki wykręcił prezydent Lubina Robert Raczyński, kreujący się na lidera Bezpartyjnych Samorządowców, rezygnując w ostatnim dniu wyborów ze startu do Sejmu,  na długo jeszcze utwierdzi Materka co do słuszności podjętej decyzji nie wiązania się z Bezpartyjnymi Samorządowcami.

Przyjęta strategia pójścia samodzielnie w wyborach doprowadziła do sytuacji, w której w wielu okręgach zabrakło chętnych do startu z list Bezpartyjnych Samorządowców. Tak było na przykład w województwie szczecińskim, białostockim, podkarpackim, gdzie na listach wyborczych można było zobaczyć głównie osoby z województwa … dolnośląskiego, w tym wielu urzędników urzędu marszałkowskiego.

Jestem pełen podziwu dla ich poświecenia, bo pokonanie prawie 600 km z Wrocławia do Białegostoku jest nie byle wyczynem (jedynka kandydująca ze Szczecina jako prezes kolei dolnośląskich zapewne miała zniżkę), a prowadzenie kampanii, oczywiście w czasie urlopu, bo przecież nie w godzinach pracy, także wymagało sporego wysiłku.

W sytuacji braku zainteresowania kandydowania z list Bezpartyjnych Samorządowców błędem było także wystawianie kandydatów do Senatu kosztem Sejmu. Niektórzy z nich, pomimo że była to ich pierwsza  przygoda z prawdziwą polityką, jak mec. Zbigniew Widelski, Urszula Krawczyk, czy też Katarzyna Suchańska, ujawnili autentyczne talenty polityczne, jednakże w wypaczonych z winy PiS jak i Platformy wyborach do Senatu, przy dwóch blokach wyborczych, także oni skazani byli na porażkę.

Jak się okazało, nawet przy dwóch kandydatach startujących do Senatu mec. Widelskiemu, pomimo różnicy tylko 2 % głosów, nie udało się pokonać kandydata PiS-u, gdyż został kandydatem opozycji niejako z przypadku, gdyż faktyczny jej reprezentant  nie zdołał zebrać wymaganych podpisów poparcia.

3. Listy wyborcze

Słabość list wyborczych polegała na tym, iż poza osobami kandydującymi z pierwszego miejsca na liście, pozostałe osoby w niewielkim stopniu przyczyniły się do uzyskania liczby głosów upoważniających do mandatu poselskiego. Często na dalszych miejscach były to osoby sprawiające wrażenie jakby były z przysłowiowej łapanki. Nie było konkurencji między startującymi osobami tak jak to miało miejsce na listach pozostałych partii.

W okręgu podwarszawskim, w którym Mazowiecka Wspólnota Samorządowa wydawała się silna, poza Otwockiem nie było kandydatów nawet z miast powiatowych. Nie można wygrać wyborów, jeśli lider listy obawia się konkurentów startujących z tej samej listy, tak jak jeden Lewandowski nie wygra meczu z dziesiątką rezerwowych graczy.

Trudnym do wytłumaczenia jest powód braku udziału w wyborach jednego z liderów Bezpartyjnych Samorządowców, marszałka województwa dolnośląskiego, Cezarego Przybylskiego. Dlaczego z list na Mazowszu nie startowały osoby szanowane, znane i kompetentne, jak: radny do Sejmiku Wojewódzkiego i Prezes MWS Konrad Rytel, burmistrz Serocka Artur Borkowski, burmistrz Ochoty Dorota Stegienka, sekretarz Michał Landowski – lista jest długa. Nie chcieli? Nie mogli? Bali się porażki? Nie wierzyli w sukces?

Nam, szeregowym działaczom Mazowieckiej Wspólnoty Samorządowej, należy się odpowiedź.

4. Program

Głównym hasłem wyborczym Bezpartyjnych Samorządowców w wyborach była likwidacja podatku dochodowego od osób fizycznych. Żadna partia polityczna kandydująca w wyborach, nawet lewica, nie miała tak populistycznego i nieodpowiedzialnego postulatu, bowiem likwidacja podatku dochodowego od osób fizycznych oznacza dla jednostek samorządu terytorialnego utratę podstawowego źródła finansowania, a tym samym niezależności, a takie właśnie hasło na swoich sztandarach umieścili Bezpartyjni Samorządowcy, mieniący się obrońcami samorządu. Tłumaczenie że utrata dochodów zostanie zrekompensowana samorządom dochodami z VAT-u oznacza wyłącznie jego podwyższenie, co dotknie w szczególności najbiedniejszych, a samorządy zostawi na pastwę urzędników państwowych. Czy tego naprawdę chcą samorządowcy?

Hasło bonu edukacyjnego w kwocie 1200 zł to nic innego jak podwyższenie od przyszłego roku 800 plus. Do tego jeszcze darmowa komunikacja dla wszystkich oraz dobrowolny ZUS dla małych przedsiębiorców. Zrealizowanie tylko tych czterech postulatów kosztowałoby budżet państwa setki miliardów.

Co znamienne, twórcy programu wyborczego Bezpartyjnych Samorządowców, nie przedstawili ani jednego pomysłu na zwiększenie dochodów państwa i samorządów. Nie ma się więc co dziwić, że do wyborców Hołowni, ale nie tylko, o czym świadczy słaby wynik lewicy, najbardziej trafiło hasło: ,,Koniec rozdawnictwa !”

Program dotyczący tak ważnej dziedziny jak służba zdrowia sprowadzał się do zatrudnieniu lekarzy z zagranicy i zwiększeniu liczby osób studiujących medycynę. To trochę za mało, a przecież istnieją gotowe rozwiązania niedaleko, na Litwie bądź Czechach, gdzie praktycznie nie ma prywatnej służby zdrowia, a ta państwowa całkiem dobrze sobie radzi.

Całkowicie w programie wyborczym Bezpartyjnych Samorządowców pominięto istotny dla Polaków temat funkcjonowania sądów, prokuratury, Trybunału Konstytucyjnego, a przecież wystarczyło sięgnąć po gotowe rozwiązania Mazowieckiej Wspólnoty Samorządowej zamieszczone na stronach wydawanej przez nią gazety: ,,Reforma wymiaru sprawiedliwości w 13 punktach do zrealizowania w 100 dni”.

Do powołania powszechnego samorządu gospodarczego próbował przekonywać – i za to mu chwała – kandydat Paweł Kłobukowski, ale jeden głos to stanowczo za mało jak na partię reprezentującą przedsiębiorców.  

5. Brak przywódcy

W języku polskim, co dobrze o nim świadczy, w przeciwieństwie na przykład do języka angielskiego, istnieją dwa pojęcia lider i przywódca. Przywódca to ktoś więcej niż lider; to nie tylko ktoś kto ma wizję i potrafi do niej przekonać, ale to także osoba, która potrafi wziąć odpowiedzialność za swoje czyny. Bezpartyjni Samorządowcy, z żalem to stwierdzam, nie potrafili wykreować przywódcy, chociaż właściwszym słowem byłoby, pozwolić mu zaistnieć. Utwierdzani byli w przekonaniu, duży w tym udział mają niestety tak zwani doradcy od wizerunku i marketingu politycznego, że partia nie musi mieć przywódcy, bądź że może mieć ich kilku. I Bezpartyjni Samorządowcy mieli dwóch, przynajmniej za takich się uważali zarówno Cezary Przybylski jak i Robert Raczyński.

Żeby być sprawiedliwym należy powiedzieć, że obaj osiągnęli niewątpliwy sukces w polityce jakim w przypadku pierwszego jest stanowisko marszałka województwa dolnośląskiego, a w przypadku drugiego, pełnienie funkcji prezydenta ważnego miasta jakim jest Lubin.

Niestety obaj nie zdali egzaminu jakim było udźwignięcie roli przywódcy.

Marszalek  Cezary Przybylski w ogóle nie wystartował w wyborach, co jest nie do przyjęcia w przypadku osoby pretendującej do funkcji lidera, a jego aktywność w trakcie kampanii coraz bardziej się ograniczała, czego punktem kulminacyjnym był bierny udział w ostatniej konwencji programowej.

O prezydenci Robercie Raczyńskim wolałbym już z litości nie wspominać. Ktoś słusznie porównał jego zachowanie do niesławnego kapitana statku Costa Concordia, który w momencie katastrofy tchórzliwie się ewakuował, pozostawiając na pokładzie 4 tys. pasażerów, z których 32 zginęło. W przyszłych wyborach samorządowych mieszkańcy Lubina mu tego nie zapomną.

6. ,,Agenci Pis-u”

Niestety, ale ta łatka ,,przystawki” czy też ,,agentów Pis-u” niewątpliwie zaciążyła na niezadawalającym wyniku wyborczym. Nawet wygrana sprawa w sądzie nie spowodowała zmiany przekonania u części wyborców, że start w wyborach Bezpartyjnych Samorządowców tak na prawdę ma na celu doprowadzenie do kolejnych 4 lat rządów PiS-u, poprzez odebranie kilku procent opozycji, a w szczególności Hołowni, który podjął szalenie ryzykowną decyzję startu w koalicji z PSL, co skutkowało koniecznością przekroczenia progu 8%.

Także udział Bezpartyjnych Samorządowców w koalicji z PiS-em w sejmiku dolnośląskim oraz w urzędzie dzielnicowym na Ochocie i Pradze Północ, a także start w wyborach wiceprezesa urzędu administracji państwowej jakim jest Urząd Rzecznika Małych i Średnich Przedsiębiorstw, powoływanego przez pisowskiego ministra, powodował nawet u osób życzliwie nastawionych do nowej partii, zwątpienie co do jej prawdziwych intencji.

W  polityce nie zawsze da się pogodzić siedzenie na wygodnym stołku samorządowym lub państwowym, uzależnionym od aktualnych koalicjantów, z bezkompromisowością w kampanii wyborczej. Wcześniej czy później przyjdzie za to zapłacić, co nastąpiło 15 października.

7. Trzy procent

O co tak naprawdę chodziło Bezpartyjnym Samorządowcom podejmując – jako partia powstała poprzez przejęcie innej partii na kila miesięcy przed wyborami – decyzję o starcie w wyborach parlamentarnych? Takie pytanie zadawali sobie nie tylko komentatorzy polityczni, przedstawiciele innych partii, ale także zapewne wyborcy.

Czy prawdziwymi intencjami Bezpartyjnych Samorządowców było jak w przypadku Konfederacji ,,wywrócenie stolika”, a może głównym celem było wyłącznie przekroczenie 3%, progu upoważniającego do wielomilionowych dotacji?

Dla wyborcy znaczenie ma tylko oddanie głosu na partię, która ma szanse wprowadzenia posłów do Sejmu. Dotacje dla partii go nie interesują, bo nic z tego nie ma, a wręcz przeciwnie jest wkurzony, że jego pieniądze jako podatnika pójdą na ,,przepał”: na wynagrodzenia dla ,,zawodowych działaczy społecznych”, lipne ekspertyzy i wątpliwe usługi prawnicze. Niestety, ale w czasie kampanii wyborczej w wywiadach udzielanych przez kandydatów Bezpartyjnych Samorządowców przewijał się zbyt często wątek 3% progu wyborczego. Wyborca mógł odnieść wrażenie, że tak naprawdę sukcesem będzie magiczne 3%., a niekoniecznie własna reprezentacja w Sejmie.

W polityce jest jak w sporcie – kunktatorstwo nie popłaca. Gdy się gra na remis, przeciwnik często strzela decydującego gola w ostatniej minucie.

Jak oceniasz?

kliknij na gwiazdkę, aby ocenić

średnia ocen 5 / 5. ilość głosów 6

jeszcze nie oceniano

jeśli uznałeś, że to dobre...

... polub nas w mediach społecznościowych

Nie spodobało się? Przykro nam...

Pomóż nam publikować lepsze teksty

Powiedz nam, jakie wolałbyś teksty na pnp24.pl?

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here