Trener z zagranicy i klątwa Piechniczka
Na horyzoncie pojawia się kolejny cudotwórca, potencjalny zbawca polskiej piłki nożnej Marcelo Bielsa. Chociaż o trenerskich osiągnięciach Argentyńczyka niewiele wiadomo (bo trudno zaliczyć do nich wygranie turnieju olimpijskiego, w którym w futbolu uczestniczą młodzieżowcy) – zastąpić ma jakoby Czesława Michniewicza.
Trudno uwierzyć w sens podobnej zmiany, gdy obecny selekcjoner po 36 latach posuchy wprowadził wreszcie polską reprezentację do szesnastki najlepszych drużyn świata. Nie podoba się jednak styl, w jakim to uczynił. I wykpiwana w mediach głównego nurtu “polska myśl szkoleniowa”, którą kiedyś zachwalał Grzegorz Lato, król strzelców mistrzostw świata w RFN (1974 r. z siedmioma golami) oraz bez porównania mniej udany prezes Polskiego Związku Piłki Nożnej.
Tyle, że wbrew dyżurnym drwinom – wszystkie sukcesy w historii polskiej piłki osiągnęliśmy z polskimi trenerami: Kazimierzem Górskim (trzecie miejsce w świecie w 1974 r.), Jackiem Gmochem (piąte w 1978 r.) oraz Antonim Piechniczkiem (znów trzecie w 1982 r. oraz 9-16 lokata w 1986 r.) a teraz z Czesławem Michniewiczem (ponownie miejsce 9-16). Za to zagraniczni selekcjonerzy polskiej kadry Holender Leo Beenhakker oraz Portugalczyk Paulo Sousa pomimo zapewnionych im wysokich pensji okazali się niewypałami.
Gdyby wiedział, co z tego wyniknie, to tak by nie mówił
Historia lubi się powtarzać, chociaż wtedy jej bohaterem nie stał się jeszcze żaden trener z zagranicy; zresztą ich rola w polskim futbolu, o czym była już mowa, okazuje się epizodyczna.
Na mundialu w Meksyku w 1986 r. Polska przegrywa z Brazylią 0:4 w czwartym i ostatnim dla nas – jak się okazało aż na szesnaście lat – meczu na mistrzostwach świata, a pierwszym w fazie pucharowej. Wiadomo, że na tym szczeblu rozgrywek przegrywający odpada. Ten sam szczebel osiągnęła teraz w Katarze drużyna Czesława Michniewicza, ale wtedy ekipa, prowadzona po raz wtóry przez Antoniego Piechniczka (wcześniej w 1982 r. z poprzednią wywalczył trzecie miejsce) miała gorszy bilans bramek, bo przedtem jeszcze przegrała też wysoko z Anglią 0:3 w grupie. Efekt?
“Potem w studiu TVP w rozmowie z Dariuszem Szpakowskim selekcjoner oficjalnie ogłasza, że odchodzi.
– Przekazuję pałeczkę następcy. Życzę mu, żeby co najmniej dwa razy doprowadził reprezentację do finałów i w lepszym stylu, z lepszymi osiągnięciami dalej kierował polską piłką. Odchodzi trener, odchodzi grupa piłkarzy. Będą inni, młodzi. Wypada nam życzyć im wszystkiego najlepszego – mówi Piechniczek (..).
Piechniczek: – Moje słowa urosły do miana klątwy. Najbardziej zaskoczony moją decyzją był prezes [PZPN] Edward Brzostowski, który myślał, że będę pracował dalej (..). Ale w tamtym momencie nie miało to już sensu. Reprezentacji potrzebny był inny selekcjoner (..).
Dyspozycyjni dziennikarze rzucają się na selekcjonera. – Pożegnalne studio telewizyjne w Meksyku prowadził Ryszard Dyja – wspomina Piechniczek. – Zaczął mnie obrażać. Zachowywał się jak pierwszy sekretarz partii opieprzający sekretarza zakładowego, który śmiał nie wykonać zadania, miał czelność odpaść z Brazylią” – relacjonują biografowie Beata Żurek i Paweł Czado [1].
Czy miał rację red. Dyja? A obecni krytycy Czesława Michniewicza może też ją mają? Ponieważ nie każdy musi być zaprzysięgłym kibicem, pojęcie “klątwy Piechniczka”, dla zagorzałych fanów piłki oczywiste, warto nieco przybliżyć. Jak piszą bowiem dalej Beata Żurek i Paweł Czado: “Po odejściu Antoniego Piechniczka reprezentacji Polski przez 16 lat nie udaje się wywalczyć awansu do finałów mistrzostw świata. Udaje się dopiero współpracownikowi Piechniczka z 1981 roku, Jerzemu Engelowi. W 2002 r. jego drużyna gra na mistrzostwach świata w Korei i Japonii. Osiągnięcie powtarza cztery lata później podopieczny Piechniczka z kadry Paweł Janas – Polska startuje na mundialu w Niemczech. Żadnemu z nich nie udaje się wyjść z grupy. W 2002 roku Polskę wyprzedzają Korea Płd, Stany Zjednoczone i Portugalia. W 2006 roku – Niemcy i Ekwador. Polakom udaje się wygrać tylko mecz o honor z Kostaryką” [2]. Dodajmy, że w 2018 r. Adam Nawałka wprawdzie awansuje na mundial w Rosji, ale jego zespół przegrywa kolejno z Senegalem (1:2) i wysoko z Kolumbią (0:3) słabszą bez porównania od Argentyny, z którą w Katarze Michniewicz odnotuje “zwycięską”, bo dającą awans do kolejnej rundy porażkę 0:2.
Portugalski selekcjoner jak Henryk Walezy
Na kolejny wielki turniej – Euro w 2021 r. wprowadzi Polskę następny trener z kraju Jerzy Brzęczek. Zamiast nagrody za awans otrzyma… dymisję od ówczesnego prezesa Polskiego Związku Piłki Nożnej Zbigniewa Bońka. U steru zastąpi go portugalski selekcjoner Paulo Sousa. Pomimo wysokiej pensji (70 tys euro miesięcznie na rękę) przegra finały mistrzostw Europy z kretesem, po czym nie wypełniając kontraktu porzuci reprezentację niczym niegdyś król Henryk Walezy Polskę – tyle, że nie dla korony francuskiej lecz dla brazylijskiego klubu, gdzie zresztą również długo miejsca nie zagrzeje.
Naprawiać będzie po nim co się tylko da Czesław Michniewicz. Baraż o katarski mundial wygra pięknie 2:0 ze Szwecją, z którą za Sousy na Euro przegraliśmy.
Wynik idzie w świat. Ale bossów z PZPN nie przekonuje
Resztę już znamy. Efekt określają wyniki. 0:0 z Meksykiem, 2:0 z Arabią Saudyjską, 0:2 z Argentyną i 1:3 z Francją. To najlepszy mundial Polaków od 1982 roku, kiedy to drużynę prowadził po raz pierwszy Antoni Piechniczek i wywalczył z nią trzecie miejsce w świecie, powtarzając sukces Kazimierza Górskiego z 1974 r. Zaś zaraz po tym, jak zdał reprezentację po czterech meczach w Meksyku, zdobył jeszcze z Górnikiem Zabrze tytuł mistrza Polski. Prezes Polskiego Związku Piłki Nożnej Brzostowski wiedział więc co robi, gdy prosił go, żeby został.
Nie wiemy jeszcze, jak obecny sternik krajowego futbolu Cezary Kulesza postąpi z Michniewiczem. Wszystko wskazuje jednak na to, że wybór trenera z zagranicy zamiast autora najlepszego mundialowego wyniku od 40 lat okaże się lekarstwem gorszym od samej choroby. Co nie znaczy oczywiście, że reprezentacja w Katarze grała pięknie. Ale jednak najskuteczniej od czterech dekad.
Gdy typowany teraz na męża opatrznościowego polskiej piłki Marcelo Bielsa prowadził reprezentację Argentyny, w 2002 r. na mundialu osiągnął z nią gorszy wynik niż teraz Michniewicz z polską kadrą: faworyci już po spotkaniach grupowych wrócili do domu. Nieco lepiej poszło mu z Chile, które w 2010 r. rozegrało cztery mistrzowskie mecze, ale w ostatnim z nich rozbite zostało przez Brazylię. Natomiast podopieczni Michniewicza w Katarze walczyli do końca, o czym świadczy bramka z Francją, zdobyta w ostatniej minucie doliczonego czasu gry. Niezłe pożegnanie z mistrzostwami, przyznać trzeba. Zwłaszcza, że przy okazji swoją świeżą, bo datującą się od wcześniejszego meczu z Meksykiem traumę, związaną ze strzelaniem rzutów karnych, przełamał za sprawą powtarzanej “jedenastki” sam Robert Lewandowski.
Znane przysłowie głosi: nie ulepszaj dobrego. Kolejna magiczna zmiana oznacza tylko niepewność, tej zaś dość mieliśmy w czasach, gdy reprezentację prowadzili Holender Leo Beenhakker (za 75 tys euro miesięcznie na rękę) i niedawno Portugalczyk Paulo Sousa. Michniewicz bierze co miesiąc z kasy PZPN 200 tys zł. W jego przypadku przynajmniej widzimy, za co…
Zapewne Niemcy czy Belgowie, którzy z Kataru wrócili już po rozgrywkach grupowych ale także Włosi, którzy na turniej w ogóle nie pojechali, daliby wiele, żeby mieć teraz podobne dylematy… Sami sobie ten problem stwarzamy, dodać tylko można.
[1] Paweł Czado, Beata Żurek. Piechniczek. Tego nie wie nikt. Agora, Warszawa 2015, s. 231-233
[2] ibidem, s. 234
Nie warto chronić Michniewicza, bo Polskę stać na trenera drużyny narodowej, o którym media zagraniczne nie będą mówiły, że był członkiem mafii futbolowej.