Na razie jest ich trzech i wiele wskazuje na to, że tylu pozostanie, pomimo zmiany personalnej na jednym ze stanowisk. Tylko trzy osoby spośród pełniących najwyższe funkcje państwowe nie wywodzą się z pisowskiego układu władzy. Tomasz Grodzki – bo po to szerokie demokratyczne porozumienie kilku partii i senatorów niezależnych wybrało go na marszałka. Wolny od partyjnej presji pozostaje również Marian Banaś, który po wyborze z rekomendacji PiS na prezesa Najwyższej Izby Kontroli niespodziewanie się usamodzielnił, gdy przekonał się, po jakie sposoby uprzykrzania mu życia sięgają niedawni koledzy.
Na trzecim ze stanowisk, których obsada nie pochodzi z notesu Jarosława Kaczyńskiego właśnie następuje zmiana. Rzecznika Praw Obywatelskich Adama Bodnara, którego główny mankament stanowiła ocierająca się o histerię opozycyjność utrudniająca sprawowanie tak specyficznego urzędu zastąpi rychło prof. Marcin Wiącek, co do którego można się raczej obawiać, by nie zaczął płacić długów wobec PiS, które przystaje na jego wybór po zablokowaniu wcześniej kilkorga niezależnych kandydatów.
Stanowiska te nie skupiały na sobie uwagi, zanim piastujące je osoby nie stworzyły wokół siebie enklaw w upartyjnionym państwie PiS. Chociaż marszałkami Senatu bywały postaci historyczne jak Bogdan Borusewicz nie działały one w blasku jupiterów, aczkolwiek przykład Adama Struzika – teraz jako samorządowy już marszałek niepodzielnie od dwudziestu lat rządzącego najbogatszym i najludniejszym województwem w kraju – pokazuje, że funkcja w izbie refleksji stać się mogła przepustką do znacznej kariery. Za to kto zasiada w fotelu prezesa NIK Polacy nie zawsze nawet wiedzieli, również kadencja Lecha Kaczyńskiego na tym stanowisku nie cieszyła się powszechnym zainteresowaniem. Pierwszy perefekcyjnie uczynił użytek z tej funkcji Marian Banaś, odrywając się od dawnego zaplecza i stając się tyleż przenikliwym co bezlitosnym recenzentem władzy.
Banaś poniewierany bezpardonowo przez pisowskie służby (najścia na dom, represjonowanie syna) i wciąż wykpiwany przez opozycję chociaż niczego, co zarzucały media prezesowi NIK nie udowodniono – ogłosił właśnie raport, który słabo odnotowany przez zajęte koncesją TVN środki przekazu szerokim echem odbije się w kręgach gospodarczych, na pewno wśród praktyków ekonomii, także za granicą. Najwyższa Izba w majestacie swoich konstytucyjnych funkcji kontrolnych stwierdziła bowiem, że rząd w kwestii tak istotnej jak budżet prowadzi kreatywną księgowość. A ściślej – działał tak w objętym badaniem NIK roku 2020, niemal w całości kryzysowym, kiedy to ograniczenia związane z pandemią wprowadzono jeszcze w marcu a wielu z nich nie zniesiono nawet na Sylwestra.
Trzynaste emerytury wypłacono z pożyczek zaciągniętych przez Fundusz Solidarnościowy, których wprawdzie nigdy się nie spłaci, ale… pięknie się to księguje. Część obligacji państwowych przekazano nieodpłatnie m.in. wyższym uczelniom, by nie zwiększać długu publicznego. Kontrolerzy dostrzegli też, że inne dane o tych samych wydatkach podawano na użytek krajowy a odmienne – dla Unii Europejskiej.
Raport stwierdza też lokowanie ogromnych środków poza budżetem, co Jadwiga Staniszkis – której poglądy jeszcze niedawno przywoływał chętnie Jarosław Kaczyński, przyznający zarazem w zaufanym gronie, ze z jej książek niewiele rozumie – uznawała za niemal cechę definicyjną postkomunizmu. Zaś PiS dwukrotnie (w 2005 i 2015 r.) obejmował władzę pod hasłem rozbijania istniejących układów, przy czym za pierwszym razem… bezpośrednio z rąk SLD.
Zarzut prowadzenia księgowości kreatywnej może brzmieć niezrozumiale dla beneficjentów 500 plus, ale dla obeznanych z materią stanowi sygnał alarmowy. Zarówno bowiem w Grecji, dramatycznie poprawiającej statystyki, by spełnić wybujałe standardy pozwalające najpierw na akcesję do Unii Europejskiej a potem pozyskiwanie sutych środków pomocowych, jak w Stanach Zjednoczonych, gdzie dane o wynikach finansowych fałszowały korporacje, by zamaskować swoje porażki i dalej przyznawać milionowe premie zarządzającym – efekt okazał się ten sam. Kreatywna księgowość okazała się jedną z przyczyn załamania gospodarczego i utrudniła późniejsze wychodzenie z kryzysu. Krach po Lehman Brothers odwrócił Bob Bernanke masowym dodrukiem pieniędzy, przez co ówczesnego szefa Rezerwy Federalnej (amerykański odpowiednik banku centralnego) przezywano nawet helikopterowym Bobem, bo jedna z dykteryjek głosiła, że gotów jest zrzucać paczki banknotów na krater czynnego wulkanu, żeby w ten sposób powstrzymać jego erupcję, Zaś na sprzątanie po greckich biurokratach zrzucili się podatnicy pozostałych krajów Europy. Raport Banasia w kwestii wykonania budżetu wydaje się dalece istotniejszy społecznie niż poprzedni, dotyczący bezprawności działań rządu w kwestii wyborów kopertowych przed rokiem, bo o tym akurat wszyscy widzieli. Trudno się dziwić, że prezes NIK zwykł starannie sprawdzać koła w samochodzie, czy ktoś ich przypadkiem nie odkręcał.
Ilustracją uzasadnienia, po co potrzebni są urzędnicy państwowi niezależni od władzy pozostaje fakt, że dzięki nim mogą ukazywać się takie raporty jak Banasia o budżecie.
Tomasz Grodzki, chociaż wybrany po to przez szeroką koalicję – która najpierw uzgodniła wspólnych kandydatów do Senatu a potem marszałka, obejmującą PO, PSL, Lewicę i niezależnych – żeby utrudniać życie rządowi i parlamentarnej większości w Sejmie nie czyni tego w sposób równie spektakularny jak Banaś swoimi dwoma niedawnymi raportami. Szachuje jednak władzę stale, bo utrzymuje kruchą większosć w izbie refleksji, co zmusiło PiS do zgody na powołanie kandydata opozycji na Rzecznika Praw Obywatelskich prof. Marcina Wiącka w zamian za zgodę Senatu na forsowanego z kolei przez PiS na prezesa IPN Karola Nawrockiego. Senatorowie PSL mają dołączyć do PiS i umożliwić wybór. Jak wiadomo, obie funkcje wymagają zgody obu izb.
I tu zaczyna się pewien istotny problem: długów, jakie Wiącek będzie musiał za to poparcie zapłacić. Wprawdzie rzecznikiem pisowskim z kandydata opozycji się z dnia na dzień nie stanie, ale funkcja RPO wymaga specyficznej wrażliwości, której żadna układowość nie sprzyja. Lepiej więc nie cieszyć się przedwcześnie z wyboru młodego i niewątpliwie kompetentego profesora Wiącka, zanim nie przekonamy się, że będzie władzy patrzył na ręce, a nie przyjmował się tymiż rękami, które naciskając umówione klawisze w sejmowej sali obrad umożliwiły mu objęcie funkcji.
Poprzednik Wiącka Adam Bodnar niemal na odchodnym wystąpił pryncypialnie w obronie zagrożonej stacji telewizyjnej TVN, co niby mieści się w jego szeroko pojmowanych obowiązkach, jednak żałować wypada, że nie doczekaliśmy się przedtem jego równie żarliwego protestu przeciwko ograniczeniu praw przedsiębiorców w pandemii, poddanych przymusowym restrykcjom z przymusowym wygaszeniem niektórych branż włącznie, nie chronionych za to przed pazernością banków, lichwiarzy ani windykatorów. Lepiej więc, żeby nowy rzecznik na poprzedniku też się nie wzorował, bo zacietrzewiony nie zbuduje dostojeństwa funkcji, niezbędnego, żeby poważnie traktowali go później urzędnicy i sędziowie.
Nie zazdroszczę Wiąckowi, kiedy już zostanie wybrany przez Senat. Kiedyś mówiło się o takiej sytuacji: między Scyllą a Charybdą. Jeśli jednak sprosta wyzwaniu, może stać się ważną dla polskiej polityki postacią. Paradoksalnie wtedy i tylko wtedy, kiedy skupi się na pełnieniu funkcji z jej wszelkimi społecznymi zobowiązaniami, pomijając te świeżo zaciągnięte polityczne…