Żadne inne wydarzenie nie wpłynęło równie mocno na współczesną świadomość Polaków. W Powstaniu Warszawskim bohaterstwo przeplata się z tragizmem, ale w sposób wolny od sprzeczności. Polacy poznali wówczas cenę walki o wolność, której odzyskanie stało się po niemal półwieczu możliwe za sprawą pokojowych działań i dzięki patriotyzmowi, umocnionemu przez pamięć warszawskich 63 dni z 1944 roku.
79. rocznica warszawskiej insurekcji jest drugą kolejną, w trakcie której nasze refleksje aktualizują przekazy, dotyczące wojny w sąsiednim kraju. Polska przyjmuje uchodźców ukraińskich podobnie jak przed laty wszędzie w kraju udzielano gościny uciekinierom ze zgruzowanej stolicy. Obecna tragedia Ukrainy stanowi również dla nas okazję do przypominania światu losu walczącej Warszawy, której poświęcenie przyczyniło się do pokonania nazizmu, chociaż Polacy nie stali się beneficjentami tego zwycięstwa.
Polityczny cel Powstania Warszawskiego – stworzenie Polakom możliwości stanowienia o sobie – czekał na wprowadzenie w życie aż 45 lat. Kolejne masowe wolnościowe wystąpienia: Październik 1956 r, rozluźniający gorset stalinizmu oraz fenomen Solidarności z lat 1980-81 jako największego niezależnego ruchu społecznego w bloku wschodnim przybrały już format walki bez użycia przemocy i doprowadziły do stopniowego odzyskania niepodległości i demokracji. Celu maksymalnego przy minimum ofiar. Ten rachunek stał się możliwy za sprawą wniosków wyciągniętych z tragedii Powstania Warszawskiego, ale wystawiły go pokolenia, wychowane w jego kulcie. Co roku, w najtrudniejszych czasach, warszawiacy spotykali się każdego 1 sierpnia na Powązkach oraz w miejscach walk i egzekucji.
Przez lata spierano się przede wszystkim o trafność decyzji o wybuchu Powstania Warszawskiego, dziś dyskusja ta angażuje przede wszystkim historyków. Nie sposób przypisywać tym, którzy o warszawskim zrywie rozstrzygnęli, obecnego stanu wiedzy. Jeszcze trudniej z perspektywy czasu odczytać ówczesne emocje po pięciu latach niemieckiego terroru i upokorzeń. Kończyła się wielka wojna. Jak opisywał prof. Władysław Bartoszewski w “Dniach walczącej Warszawy”, w 1944 r.: “Już w niedzielę, 23 lipca i w poniedziałek, 24 lipca stało się jasne dla wszystkich w Warszawie, że linia obrony niemieckiej na Bugu przestała istnieć pod potężnym uderzeniem wojsk radzieckich. Niemcy wycofywali się pospiesznie ze Wschodu. Główne arterie miejskie na szlaku odwrotu przez Warszawę wypełniał tłum zmęczonych i brudnych żołnierzy niemieckich. Od strony Radzymina i Otwocka dochodziły odgłosy artylerii frontowej. (..) Panicznie wyglądała masowa ucieczka niemieckiej ludności cywilnej, głównie w kierunku na Łódź. Co wieczór nadlatywały nad miasto radzieckie samoloty wywiadowcze i bombardujące, oświetlały letnie niebo rakietami – ulica warszawska nazwała je wnet “lampionami” albo “żyrandolami”. Przeprowadzały rozpoznanie, ostrzeliwały z broni maszynowej i obrzucały lekkimi bombami oddziały niemieckie na szlaku odwrotu” [1].
Dyskusja wokół Powstania zaczęła się, zanim wybuchło
“Warszawa była jedynym miejscem, gdzie mógł powstać niezawisły rząd polski” – podkreśla Norman Davies w “Sercu Europy”. “W Warszawie bowiem dowództwo Armii Krajowej zgromadziło podziemne siły w liczbie około 40 tysięcy uzbrojonych ludzi, ukrywanych przez żarliwie patriotyczną ludność, czekających tylko na rozkaz do walki. W lipcu 1944 r. na fali tej samej ofensywy, która osadziła PKWN w Lublinie a czołówkę armii sowieckiej nad brzegami Wisły, generał [Tadeusz] Bór-Komorowski, dowódca AK, ważył za i przeciw najtrudniejszej polskiej decyzji tej wojny. Wiedział, że każdy spośród jego dowódców pragnął, aby stolica została wyzwolona dzięki polskiej akcji zbrojnej i że każdy pragnął ujrzeć wyzwolone miasto w rękach administracji lojalnej wobec rządu polskiego (..). Chodziło więc o wybór odpowiedniej chwili (..). 31 lipca, kiedy patrol czołgów T-34 widoczny był z Pragi, na wschodnich przedmieściach stolicy, wydawało się, że właściwy moment nadszedł. Tegoż samego dnia o 5,30 po południu Bór-Komorowski wydał rozkaz rozpoczęcia powstania 1 sierpnia o godz. 17-ej” [2]. Rozstrzygnął o tym po konsultacji z Delegatem Rządu londyńskiego na Kraj Janem Stanisławem Jankowskim, upoważnionym przez premiera na wychodźstwie Stanisława Mikołajczyka. Dystans wobec planowanego terminu wybuchu, chociaż nie samej potrzeby insurekcji zachowali w kierownictwie podziemia Kazimierz Pluta-Czachowski oraz Kazimierz Iranek-Osmecki.
Jan Nowak-Jeziorański odnotował w swojej kronice pod datą: “Wtorek, 1 sierpnia. Rano wpada “Wolf” (Kazimierz Gorzkowski), kierownik Akcji Specjalnej w “N”. Załamuje ręce, pogrążony jest w skrajnej rozpaczy. Co oni robią – biada – przecież w tej sytuacji powstanie nie ma żadnego sensu. Mamy pomagać bolszewikom w zajmowaniu Warszawy? Co za tragiczny paradoks. Przypominam sobie, że dwa dni temu w podobny sposób mówiła do mnie łączniczka “Teresa”, wioząc mnie na Śliską. Dyskusja wokół powstania zaczęła się zanim jeszcze doszło do wybuchu walk. “Greta” ma przynieść z poczty zlecenia dotyczące dalszych moich kontaktów i rozmów. Spotkania łączniczek i wymiana poczty odbywały się w różnych godzinach. Ulokowała mnie na melinie, gdzieś na Mokotowie. Dopiero około drugiej po południu rozlega się nerwowe pukanie. Greta wpada jak burza. – Dziś – woła od progu – zaczyna się! Godzina “W” o piątej! Zbiórka o czwartej! Punkt zborny wyznaczony był przez “Prezesa” na Jasnej 22 m. 20, jest więc jeszcze trochę czasu, by wpaść na Grottgera, zabrać pistolet i amunicję, które dostałem przed odlotem w Brindisi” [3]. “Prezes” – rozwiążmy ten pseudonim – to Jan Rzepecki, legionista, pułkownik, szef Biura Informacji i Propagandy Armii Krajowej.
Walki 1 sierpnia na Żoliborzu zaczęły się dużo wcześniej niż o zapowiedzianej siedemnastej, gdy jeden z akowskich oddziałów zmierzający do miejsca koncentracji napotkał ciężarówkę pełną żołnierzy niemieckich. Zwrócili oni uwagę na młodych ludzi ubranych pomimo gorąca w skrywające automatyczne pistolety długie płaszcze. Chociaż więc do Godziny “W” wiele czasu brakowało, wywiązała się walka. Akowcy obrzucili ciężarówkę granatami i wycofali się bez strat własnych. Większe ponieśli chwilę później konspiratorzy z organizacji bojowej PPS, scalonej już wtedy z AK, gdy natrafili na kolejną grupę Niemców, ściągniętych w pobliże ze względu na wcześniejszy incydent.
Chociaż to formacje konspiracyjne wystąpiły przeciw regularnej armii, początkowe zamierzenia zostały zrealizowane. Powstańcy opanowali kluczowe dzielnice, chociaż na ich terenie Niemcy utrzymywali liczne punkty oporu. Nie udało się natomiast akowcom przechwycić mostów na Wiśle.
Jeszcze wcześniej niemiecki garnizon w Warszawie wzmocniony został przez dywizję pancerną SS “Viking” oraz pułk pancerno-spadochronowej dywizji “Hermann Goering”. Naziści przystąpili do likwidacji powstania z pełną determinacją i okrucieństwem, którym wyróżniły się brygady Oskara Dirlewangera i Russkoj Oswoboditielnoj Narodnoj Armii, złożonej z byłych radzieckich żołnierzy, którzy przeszli na stronę okupanta.
Powstańcy odnieśli liczne militarne sukcesy, jak zdobycie ówczesnego “drapacza chmur” – gmachu PAST-y, gdzie dowodził natarciem Bolesław Kontrym “Żmudzin”, zgładzony później przez komunistów, ubezpieczalni społecznej na Solcu czy magazynów na Stawkach, co umożliwiło umundurowanie oddziałów. Korzystali z alianckich zrzutów lotniczych, ale dokonujące ich załogi musiały z włoskiego Brindisi lecieć przez całą Europę i ponosiły wielkie straty. Pomocy odmówili za to Sowieci, chociaż już 14 września 1944 r. zajęli warszawską Pragę. Stalin nakazał zatrzymanie ofensywy na linii Wisły i czekał, aż Warszawa się dopali. Próbę desantu podjęli tylko podwładni gen. Zygmunta Berlinga – odsuniętego za to od dowodzenia I armią WP – o których mawiano, że “nie zdążyli do Andersa” z łagrów syberyjskich.
Jednak jak podkreśla Andrzej Anusz, socjolog i autor licznych książek historycznych (m.in. “Wokół Marszałka”) wielu historyków uważa, że to dzięki wybuchowi Powstania Warszawskiego, którego determinacja wywarła na nim wielkie wrażenie, Stalin nie wcielił Polski do ZSRR jak uczynił to z państwami bałtyckimi. Zamiast tego przystał na utrzymanie polskiej państwowości pod kontrolą radziecką.
Nocleg w towarzystwie pocisku
Walczyło całe miasto. Każdy dom był twierdzą. W milionowym mieście toczyła się zapewne najbrutalniejsza z bitew tej wojny. Wyrazem podstępnych zachowań hitlerowców stało się podstawienie czołgu wypełnionego materiałami wybuchowymi, który później jako zdobyczny eksplodował powstańcom na staromiejskiej Piwnej. W sierpniowych i wrześniowych dniach redutami stały się miejsca zupełnie z czego innego wcześniej znane.
Jak opowiadał znany później z fal Wolnej Europy Tadeusz Żenczykowski: “Pamiętam gdyśmy zajęli gmach “Adrii” na Moniuszki (to było po tym jak oddałem “Monterowi” gmach PKO) (..) byłem na korytarzu, gdy odczuliśmy silny wstrząs. I nagle pociemniało, nic nie było widać. Zapanowała śmiertelna cisza (..). Okazało się, że trafił nas jeden z trzech pierwszych pocisków ze specjalnego działa fortecznego, które Niemcy ściągnęli z Sewastopola (pociski miały ok. 2 m długości). Myśmy jeszcze tych pocisków nie znali (jeden trafił w Marszałkowską 127, a drugi w Starówkę, trzeci w nas). Ten pocisk lecący z kierunku Ożarowa przebił jeden dom, wpadł do nas i osiadł w restauracji. Ten ogromny pocisk zabił dwie osoby (..). Miałem wtedy w “Adrii” ok. 200 ludzi, a w budynku siedzi ogromny niewypał, który może w każdej chwili wybuchnąć. Pospiesznie ewakuowałem ludzi do innych budynków z poleceniem poszukiwania nowych kwater. Kiedy udało się wszystkich ulokować, minęło sporo czasu, zrobiła się już noc. Pozostało nas kilku (Leszek Sadowski, Nowak, łączniczka “Greta” i jeszcze ze dwie osoby). Zdecydowaliśmy, że prześpimy się na materacach w towarzystwie pocisku. Nic nam się nie stało, ale było to emocjonujące. Saperzy rozkręcili następnego dnia pocisk i masa materiału wybuchowego poszła do naszych granatów ręcznych” [4]. Wymieniony w relacji Nowak to już w tym tekście cytowany późniejszy szef sekcji polskiej Radia Wolna Europa, zaś łączniczka “Greta” to jego poślubiona podczas Powstania żona
Kolumbowie z akowskiego pokolenia
Na wyzwolonym terenie nie tylko jednak zawierano małżeństwa. Działał polski wymiar sprawiedliwości, nadawało program Radio Błyskawica, wyświetlano polskie kroniki filmowe. Ukazywała się prasa, działała poczta polowa, dzięki niestrudzonym nastoletnim łączniczkom i łącznikom.
Jednolite określenie powstaniowej generacji pojawiło się dopiero w 1957 roku, kiedy to jeden z uczestników warszawskiego zrywu Roman Bratny ogłosił powieść “Kolumbowie rocznik 20”, która – jak charakteryzował Piotr Kuncewicz – “dała nazwę całemu pokoleniu, przeciwstawiając się wzgardliwym “pryszczatym”. Było to już drugie odwrócenie o 180 stopni wszystkich wartości (..). Jest to opowieść o tragicznym pokoleniu AK-owskim, do niedawna opluwanym i mieszanym z błotem” [5]. W tym samym roku 1957 w kinach pojawia się “Kanał” Andrzeja Wajdy, nagrodzony rychło Srebrną Palmą na renomowanym festiwalu w Cannes. Przyczyni się do zrozumienia przez świat, czym była warszawska insurekcja. Chociaż przesadzać z optymizmem co do tego nie należy, skoro sam wielki reżyser chętnie wspominał renomowaną zachodnią znawczynię kultury, która spytała go, w jaki sposób wpadł na pomysł, by konspiratorzy w filmie przedzierali się podziemiami.
Walczyło całe miasto, więc zostało całkowicie zniszczone
Ofiarność ludności cywilnej, wspierającej powstańców, przejawiała się pomocą przy stawianiu barykad, przebijaniem ścian domów i piwnic, żeby zapewnić bezpieczne przejścia pod ostrzałem. Wzajemnym ostrzeganiem się przed zagrożeniami i dzieleniem zapasami. Przyjmowaniem do mieszkań tych, co już stracili własne. To za sprawą cywilnych warszawiaków Powstanie zamiast zamierzonych początkowo trzech dni trwało ich 63. Ale też właśnie cywile stanowili 90 proc spośród ćwierć miliona ofiar śmiertelnych jego tłumienia przez formacje niemieckie i kolaboranckie formacje z różnych krajów Europy Wschodniej.
Tragedia ludności cywilnej osiągnęła format tragedii greckiej. Stała się na równi z pozostającymi pod bronią celem nazistów, nierzadko pędzona przed czołgami jako żywa osłona dla niemieckiego ataku.
Najgorsze zbrodnie, w skali całej wojny a nie tylko tłumienia warszawskiej insurekcji, Niemcy popełnili na Woli. W piątym dniu Powstania, jak opisywał Bartoszewski, po szturmie Niemców: “(..) na opanowywanych stopniowo ulicach Woli już od południa rozpoczęła się rzeź ludności cywilnej i systematyczne podpalanie domów. Około godz. 14 SS-mani wtargnęli do szpitala Wolskiego, mieszczącego się wówczas przy ul. Płockiej 26 i po zastrzeleniu na miejscu dyrektora, dra Mariana Piaseckiego, prof. Janusza Zeylanda i kapelana szpitala ks. Kazimierza Ciecierskiego rozstrzelali następnie personel oraz chorych na ul. Górczewskiej róg Zagłoby. Zginęło około 60 pracowników szpitala i około 300 chorych (..). Wieczorem, około godz 20. rozpoczęła się masakra chorych, personelu i ludności w szpitalu św. Łazarza przy ul. Leszno 127. Zabito tu około 1000 osób. Innym takim miejscem egzekucji masowych była fabryka Franaszka przy ul. Wolskiej 41. W ciągu soboty wymordowano na Woli ogółem ponad 20 000 jej mieszkańców” [6]. Tego samego 5 sierpnia 1944 generalny gubernator Hans Frank w dalekopisie wysłanym o godz. 20.05 do szefa Kancelarii Rzeszy w Berlinie Hansa Lammersa zapowiadał: “Po stłumieniu lub upadku powstania przypadnie Warszawie w udziale zasłużona kara całkowitego zniszczenia” [7]. To jedyny w nowożytnej Europie przykład wyroku wydanego na milionowe miasto stołeczne, łączącego się z wysiedleniem ludności. I planowym wyburzaniem, gdy już opustoszało po kapitulacji 2 października. Zanim ją jednak podpisano, krwawiły kolejno wszystkie warszawskie dzielnice.
Ludzie rzucili się po chleb, Niemcy oddali dwie salwy
Na Ochocie Niemcy przeprowadzili podobną jak na Woli ludobójczą operację. Jak wspominał obecny tam wtedy Jan Kott, krytyk i kulturoznawca: “Zieleniak na Ochocie był największym placem targowym w lewobrzeżnej Warszawie. Niemcy wybrali Zieleniak na pierwszy punkt przeładunkowy, “koncentrak” albo po prostu spęd całej ludności z kolejno oczyszczanych dzielnic południowej Warszawy. Koczowało tam już co najmniej pięć czy sześć tysięcy kobiet, mężczyzn i dzieci (..). Położyliśmy się na gołej ziemi (..). Przed wieczorem wjechały na plac dwie ciężarówki z chlebem. Niemcy zostawili je na środku placu. Ludzie rzucili się po chleb (..). Niemcy oddali dwie salwy (..). Ludzie rozbiegli się w popłochu, ale koło ciężarówek i porozrzuconych bochni zostały trzy ciała. Zastrzelonych albo stratowanych. (..) Nie widziałem tego, ale mówiono mi, że Niemcy filmowali tłum rzucający się na chleb, Najgorsze były noce. Pojedynczy żołnierze albo po dwóch wchodzili między leżących, świecili latarkami w twarze i wyciągali młode kobiety. Posmarowałem błotem zmieszanym z krwią twarz, piersi i nogi Anny, aż przyległo niczym skorupa. W ciągu pierwszej nocy przeszli koło nas dwa razy, ale ją zostawiono” [8].
Trudno się dziwić, że po podobnych doświadczeniach na Ochocie w powstaniowych dniach 1944 roku Jan Kott został najbardziej cenionym w świecie znawcą dramatów Williama Szekspira, traktujących o sprawach ostatecznych… Niezwykły i powikłany, zwykle pełen grozy, ówczesny los warszawiaków stał się jedną z przesłanek późniejszych polskich zbiorowych zachowań, za sprawą których – jak w czasach Solidarności ale także wciąż trwającej pomocy Ukraińcom – wiele razy stawaliśmy się przedmiotem podziwu wolnego świata. Zawiera się w tym pozorny tylko paradoks: czcząc Powstanie, kierowaliśmy się zarazem intencją, aby nigdy więcej nie ponosić podobnej wspólnej ofiary. Z tego przekonania zrodziła się roztropność i skuteczność najbardziej masowego pokojowego ruchu w dziejach świata, który przyczynił się do obalenia żelaznej kurtyny i przełamania globalnych podziałów. Stało się to także odłożonym o 45 lat zwycięstwem powstańców i wspierających ich wtedy warszawiaków.
[1] Władysław Bartoszewski. Dni walczącej Warszawy. Wyd. Krąg, Warszawa 1984, s. 5
[2] Norman Davies. Serce Europy. Krótka historia Polski. Aneks, Londyn 1995, s. 85-65
[3] Jan Nowak-Jeziorański. Kurier z Warszawy. Znak, Kraków 1993, s. 324
[4] Krzysztof Turkowski rozmawia z Tadeuszem Żenczykowskim. “Opinia” nr XXXVII (135), wyd. specjalne 2022, s. 233-234
[5] Piotr Kuncewicz. Agonia i nadzieja. Proza polska od 1956, t. IV. Gryf-Punkt oraz Polska Oficyna Wydawnicza BGW, Warszawa 1994, s. 159 i 161
[6] Władysław Bartoszewski. Dni walczącej Warszawy, op. cit, s. 34-36
[7] cyt. wg Bartoszewski, op. cit, s. 37
[8] Jan Kott. Przyczynek do biografii. Aneks, Londyn 1990, s. 76-77