Spotkanie prezydenta z marszałkiem Sejmu nie jest w demokracji niczym nadzwyczajnym, ale piątkowa rozmowa Andrzeja Dudy z Szymonem Hołownią nie bez racji skupiła na sobie uwagę nie tylko kibiców polityki. Obaj mają ważną rolę do odegrania, w sytuacji, gdy liderzy dwóch wielkich obozów się przyczaili. Donald Tusk się nie odzywa, jakby pomimo zbudowania większości – na początek w Sejmie, bo rząd wciąż nie powstał – miał niewiele do powiedzenia. Zaś Jarosław Kaczyński, chociaż jego ugrupowanie ogłosiło się zwycięzcą wyborów pomimo braku szans sformowania rządu – zachowuje się niczym bokser po nokaucie.
Chociaż w pałacu przy Krakowskim Przedmieściu nie zawarto historycznego porozumienia, wyniki rozmów nie okazały się zdawkowe. Andrzej Duda zaprotestował przeciwko decyzji Sejmu, który nie wybrał kandydatki największego klubu, PiS, Elżbiety Witek na wicemarszałka. Co ciekawe, tę decyzję posłów aprobuje aż 52 proc z nas zaś nie podoba się ona 19 proc badanych przez SW Research [1]. Zapewne zresztą Polacy mają dziś pilniejsze problemy niż fotel dla pani Witek, aczkolwiek nie zmienia to faktu, że wieloletnia praktyka demokracji została złamana. Podobnie jak oczywiste pozostaje, że Elżbieta Witek w roli marszałka z PiS łamała regulamin, ogłaszając reasumpcję głosowań tylko z tego powodu, że macierzysta dla niej partia je przegrała.
Zarazem Duda miał jednak obiecać Hołowni, że nie będzie ponad miarę przeciągać procedur powołania rządu. Znajdujemy się teraz w impasie, bo kandydatem na premiera pozostaje Mateusz Morawiecki z malejącą jeszcze – po poparciu Konfederacji dla Hołowni w sejmowym głosowaniu na marszałka – szansą na stworzenie rządu. Dopiero w kolejnym kroku konstytucyjnym możliwość tę otrzyma Donald Tusk, za którym rachunek głosów przemawia. Nawet jeśli mu się uda, będzie musiał zdążyć z budżetem. Jeśli rządu nie stworzy – w trzecim kroku może się to udać nawet koalicji PiS z PSL, dziś wciąż jeszcze trudnej do wyobrażenia. Ale groźba przerwania kadencji zrobi swoje.
Demokraci bez szefa a Hołownia w zastępstwie
Sam Tusk zachowuje się przedziwnie – praktycznie bowiem… prawie go nie ma – jakby w powodzenie przyszłej misji nie wierzył. Łączy się to być może z jego planami europejskimi. Nieoficjalnie wiadomo, że jako zwycięzca wyborów w Polsce, bo tak bywa w Brukseli przedstawiany, ma szansę już w przyszłym roku zastąpić Niemkę Ursulę von der Leyen na stanowisku przewodniczącego Rady Europejskiej. Raz już porzucił – tyle, że po siedmiu latach – urząd premiera w Polsce, żeby w 2014 r. objąć prezydenturę Zjednoczonej Europy. Tym samym uniknął politycznej odpowiedzialności za podwójną przegraną własnego ugrupowania w wyborach krajowych w rok później.
Teraz jednak, o czym była już mowa, prezentowany jest jako zwycięzca i ma przed sobą perspektywę formowania rządu, jako kandydat uzgodniony przez własną Koalicję Obywatelską, Trzecią Drogę (PSL i Polskę 2050) oraz Nową Lewicę. Od pamiętnej wyborczej niedzieli z 15 października odnotował jednak wyłącznie jeden, za to spory sukces. Okazało się nim niespodziewane dokooptowanie w zamian za fotel wicemarszałka Sejmu dla Krzysztofa Bosaka, Konfederacji do sejmowej, chociaż już nie rządowej większości.
Sukces ten jednak idzie na rachunek Hołowni, który okazuje się marszałkiem reprezentującym – jak nikt przed nim – ugrupowania, na które w sumie oddało swoje głosy ponad 13 milionów Polaków.
Część odpowiedzi na pytanie, dlaczego montując sojusz z Bosakiem Tusk aż tak bardzo Hołownię wzmocnił, zawiera się w jego własnych planach europejskich, ale też w złożonej sytuacji w samej KO. Zapewne Donald Tusk jeśli znów do pracy w Brukseli się wybiera, woli widzieć jako przyszłego prezydenta i lidera formacji demokratycznej Szymona Hołownię z niby obcego ugrupowania niż własnego zastępcę Rafała Trzaskowskiego. Nawet w kręgach Tuskowi bliskich powiada się, że prezydenta Warszawy darzy on sympatią podobną co… Jarosława Kaczyńskiego.
Prezydenckie ambicje długo skrywane
Własne ambicje objawia też wreszcie Andrzej Duda, który przez osiem lat pozostawał wyłącznie notariuszem tego ostatniego. Od wyborów, co dały PiS zwycięstwo raczej pyrrusowe, prezes pozostaje nieobecny w domenie publicznej. Zaś Mateusz Morawiecki, premier od sześciu lat, jeszcze traci na misji budowania rządu, który nie powstanie.
W tej sytuacji do przejęcia przywództwa w partii, kiedy skończy mu się druga i ostatnia kadencja prezydencka – a więc za niespełna dwa lata – pretenduje sam Duda. Nie przypadkiem też funkcję ministra w pałacu zaoferował Marcinowi Mastalerkowi, zręcznemu i obeznanemu z różnymi rolami (był wiceprezesem piłkarskiej ekstraklasy i szefem komunikacji wewnętrznej w Orlenie) politykowi młodszego pokolenia. Widzi w nim następcę w prezydenckim fotelu. Teraz brzmi to jak political fiction, ale kiedy do wyścigu prezydenckiego stawał przed dziewięciu laty sam Duda, jego szanse i rozpoznawalność prezentowały się dużo bardziej mizernie. Tymczasem wybory prezydenckie wygrał dwa razy – najpierw z Bronisławem Komorowskim, potem z Rafałem Trzaskowskim.
Wróg, przeciwnik, partner koalicyjny
Teraz zachowuje się, jakby sobie przypomniał, że w nich właśnie Polacy oddali na niego w 2020 r. dziesięć i pół miliona głosów. Niewiele mniej, niż teraz na ugrupowania, reprezentowane przez marszałka Hołownię. W trakcie ich rozmowy zapowiedział, że do Sejmu trafi prezydencki projekt ustawy o przeciwdziałaniu zagrożeniom bezpieczeństwa państwa. Dlaczego z tej dziedziny? Jak wiadomo, do objęcia wraz z funkcją wicepremiera również ministerstwa obrony narodowej pretenduje teraz lider Polskiego Stronnictwa Ludowego i koalicjant Hołowni w ramach Trzeciej Drogi Władysław Kosiniak-Kamysz. W toku prac nad ustawą i pod ich pretekstem prezydent będzie miał wiele okazji, aby przekonać prezesa, że lojalność wobec Tuska i projektu trzech partii nie jest jedyną drogą do zawiadywania obronnością kraju. A zapewne też zaproponuje dużo więcej.
Przecież w 1993 r. to Waldemar Pawlak z PSL jako koalicjant mniejszościowy Sojuszu Lewicy Demokratycznej objął stanowisko premiera, bo liderowi postkomunistów Aleksandrowi Kwaśniewskiemu bardziej zależało na prezydenturze na siebie, którą zresztą osiągnął: całkiem jak teraz Duda na pełne dwie kadencje.
[1] sondaż SW Research dla “Rzeczpospolitej” z 14-15 listopada 2023