
Jacek Jaśkowiak, rządzący Poznaniem od pięciu lat, okazuje się słabo rozpoznawalny dla opinii publicznej. Nie zna go większość (55 proc!) wyborców partii, o której nominację się stara. Ale z pewnością nie da się go nazwać postacią tuzinkową. Uprawia boks, w trakcie imprezy charytatywnej sparował w ringu z samym Dariuszem Michalczewskim. Przyjaźnił się też jednak z Jackiem Kaczmarskim, był menedżerem barda i bohaterem jego piosenki.
Do pracy jeździ na rowerze, wspiera marsze LGBT. Jednak to, co przekona do niego czytelników Michnikowej gazety, skutecznie zrazi konserwatywny elektorat, nie mający – co znaczące – w prawyborach swojego reprezentanta, pomimo siły, jaką w PO wciąż reprezentuje nurt, identyfikowany z kościołem łagiewnickim. Dla tych, którzy wolą tamtejsze rekolekcje od krzykliwych parad seksualnych odmieńców, a taksówkę od wielocypedu, łatwiejsza już do strawienia okaże się kandydatura Małgorzaty Kidawy-Błońskiej, potomkini przedwojennych premierów Grabskiego i Wojciechowskiego, która feministką nie jest, nie pisze też raportów o Kościele i jego nieruchomościach, jak czynił to Jaśkowiak w Poznaniu.
Pani premier? Nie, to znowu igrzyska
Głównym problemem demokratycznej opozycji na pięć tygodni przed powszechnym głosowaniem powinno być uniemożliwienie recydywy dobrej zmiany – a nie personalia.
Zaraz po studiach pracował dla Jana Kulczyka, co nie przeszkadza wyborcom poznańskim, wolnorynkowym i technokratycznym, ale zaszkodzi kandydatowi w oczach zachowawczych obywateli z interioru, skłonnych identyfikować nazwisko nieżyjącego już oligarchy z doktoratem z takim kapitałem, co nie sieje i nie orze, a już na pewno niczego nie produkuje, zaś najlepsze interesy zawdzięcza państwowej kroplówce. Nie bez racji przecież.
Za to w Poznaniu, którym 55-letni Jaśkowiak rządzi od pięciu lat, odniósł prawdziwe sukcesy, zapisując się w świadomości mieszkańców jako dobry gospodarz. Gdy objął rządy w ratuszu, przestali się panoszyć w mieście czyściciele kamienic. Skończyła się też stagnacja, cechująca szesnaście lat rządów jego poprzednika Ryszarda Grobelnego, liberała dbającego też o doskonałe kontakty z kościelnymi hierarchami. Karierę w polityce lokalnej zaczynał skromnie, jako alternatywny kandydat ruchów miejskich.
Wtedy inny poznaniak Rafał Grupiński, powiernik kiedyś Donalda Tuska, teraz Schetyny, wymyślił manewr ze wsparciem przez PO Jaśkowiaka jako rywala Grobelnego. I poznaniacy w 2014 r. zagłosowali za zmianą. Zaś rok temu Jaśkowiak wygrał w pierwszej turze. Promotor jego prezydentury Rafał Grupiński żałuje, że z poznańskich doświadczeń nie skorzystała PO w wyborach parlamentarnych, co proponował zarówno Ewie Kopacz w 2015 r. jak teraz Schetynie: „A miałem dobrą ekipę, która wcześniej (..) zapewniła w Poznaniu zwycięstwo Jackowi Jaśkowiakowi, naszemu kandydatowi wywodzącemu się z ruchów miejskich. W poprzednich wyborach uzyskał zaledwie kilka procent, a gdy my z nim pracowaliśmy, pokonał uznawanego za niezatapialnego, wręcz odwiecznego prezydenta Ryszarda Grobelnego” [1].
Gdy 11 listopada 2014 r. PiS promował swojego nie wyróżniającego się niczym polityka z odległych rzędów Andrzeja Dudę jako kandydata na prezydenta – mogło się wydawać, że to pomysł na kilkanaście procent poparcia. Splot okoliczności, zwłaszcza błędy otoczenia Bronisława Komorowskiego, przedwcześnie zapowiadającego wygraną w pierwszej turze, jak również pustka w obozie liberalno-demokratycznym po odlocie Tuska do Brukseli oraz fenomen popularności Pawła Kukiza, którego pokaźna część zwolenników przerzuciła w drugiej turze głosy na Dudę, choć ani nie zmienia systemu ani śpiewać nie potrafi – wszystko to sprawiło, że kandydat PiS wybory wygrał. Nie objawiając zresztą w kampanii – co najbardziej uderzające – wielkich talentów ani kompetencji. Jaśkowiak liczy na podobny efekt.
Oszustwo, czyli byt polityczny o nazwie Kukiz’15
Podtrzymywanie przed wyborami pozycji pseudopolityka jakim jest Paweł Kukiz jest szkodliwe dla Polski i stanowi kontynuację oszukiwania wyborców, trwającego od wejścia do Sejmu.
Samorządowcy od dawna – podobnie jak celebryci od Kukiza po Klaudię Jachirę – stanowią ławkę rezerwowych polskiej polityki. Do walki o pałac prezydencki namawiano Rafała Dutkiewicza, gdy z przygniatającą przewagą wygrywał kolejne wybory we Wrocławiu. W niedawnej kampanii parlamentarnej pojawiła się – i szybko zniknęła, obrażona przez Schetynę – charyzmatyczna prezydent Łodzi Hanna Zdanowska. Swoje ambicje miał Robert Raczyński z Lubina, ale roztrwonili je nieudolni sztabowcy Bezpartyjnych i Samorządowców. Liczne sondaże od lat pokazują, że Polacy pracę lokalnych włodarzy cenią bez porównania wyżej niż posłów, senatorów czy ministrów.
Na razie jednak cieszyć się może Władysław Kosiniak-Kamysz, bo prawybory bardziej Platformę skonfliktują niż wzmocnią, a brak konserwatysty w tandemie kandydatów PO ułatwi mu pozyskiwanie umiarkowanych wyborców tej partii. PSL to również partia samorządowa, jedyna współpracująca z przedsiębiorcami – jeśli tylko podtrzyma ten wizerunek, może się okazać, że w tym roku z Wierzchosławic w dniu Witosowych Zaduszek ruszyła polityczna ofensywa równie skuteczna, co pięć lat temu spod Wawelu, gdzie kampanię zaczynał Duda.
Po niedawnych wyborach w Sejmie zasiada 16 lekarzy, w Senacie – 13. W poprzedniej kadencji było ich odpowiednio 18 i 9.
Zaś dla oceny szans Jaśkowiaka nie ma znaczenia wszystko to, czym ekscytują się nie umiejący wyjść z konwencji bufetowych plotek komentatorzy: intencje Schetyny, komu chce zaszkodzić, od czego odwrócić uwagę, ani też dlaczego kandydaturę złożono tak późno i w kopercie. Dla normalnie myślącego obywatela są to androny, nie problemy. Polacy nie znają prezydenta Poznania. Lepiej jednak być tabula rasa, niż kojarzyć się z porażką, jak Kidawa-Błońska po wyborach sejmowych. Po dwóch przegranych, które dzieli ledwie kilka miesięcy, aparat PO może postawić na zmianę. Jeśli jej machina ruszy, a analogie z Dudą się powtórzą – może się paradoksalnie okazać, że troszczący się głównie o zachowanie posady Schetyna mimo woli okaże się kingmakerem polskiej polityki. Zresztą dopiero co już nim został, chociaż nie o prezydenturę chodziło, lecz o izbę refleksji. Nie o króla też, lecz lidera nowej demokratycznej większości.
Bezprzykładny triumf profesora Tomasza Grodzkiego w wyborach marszałka Senatu i jego medialne sukcesy w nowej roli pokazują, że potrzeba nowych twarzy nie jest w polskiej polityce marketingową iluzją, lecz przejawem uzasadnionych oczekiwań wyborców. Wiosną wygra być może ten, kto najlepiej na nie odpowie.
Tomasz Grodzki, człowiek który zatrzymał PiS
Gdyby Platforma nie znalazła takiego faceta – powinna go wymyślić. Ma bohatera na trudne czasy.
[1] Rafał Grupiński. Polityka i kultura. Rozmawia Łukasz Perzyna. Prószyński i S-ka, Warszawa 2019, s. 247
Twoim zdaniem…
[democracy id=”118″]
Czytaj inne teksty Autora: