Jacek Kurski nie objawia żadnych konkretnych zdolności, ale ciężko go wyeliminować. Teraz wraca do zarządu TVP, którego był tylko doradcą po odejściu z funkcji prezesa.
Powrót Kurskiego do władz TVP oznacza publiczny wręcz ostentacyjny despekt dla Andrzeja Dudy, który jego usunięcie wymógł na Kaczyńskim.
Niezniszczalny i impregnowany chociaż powszechnie wyśmiewany – to dziwne zestawienie najlepiej określa Kurskiego. Właśnie dlatego, że nikt go poważnie nie traktuje, otrzymał szanse na prolongatę kariery. Jarosław Kaczyński nie znosi ludzi zdolnych i dynamicznych, dlatego pozbył się większości wiceprezesów własnej partii (intelektualisty Kazimierza Michała Ujazdowskiego, obiecującego Pawła Zalewskiego i znanego rezonera i facecjonisty Ludwika Dorna) wolał kiedyś nieudacznika Antoniego Macierewicza niż bohatera wojny afgańskiej Radka Sikorskiego, a po drugich zwycięskich wyborach wbrew obietnicom zamiast perfekcyjnego we wszystkim Jarosława Gowina na czele ministerstwa obrony postawił… znów Macierewicza.
Kaczyński wie, że Kurski mu nie zagraża, znosi kolejne lekcje pokory – zanim w marcu odwołano go z prezesury miała miejsce jego fikcyjna egzekucja, bo gotową już uchwałę Rady Mediów Narodowych poddano reasumpcji. Tak w TVP jak w PiS wiedzą, że Kurskiego bez ryzyka da się postawić przy otwartym oknie: orłem nie jest, nie odleci. Chociaż lojalność wobec kogokolwiek trudno mu przypisać, bo jego krótka mimo 54 lat publiczne biografia zaświadcza o czymś przeciwnym.
W kampanii prezydenckiej przed ćwierćwieczem zadebiutował w poważnej polityce: wspierał Hannę Gronkiewicz-Waltz ale jeszcze przed wyborami przeskoczył do sztabu Jana Olszewskiego. Mecenasowi rozbijał partię, intrygował wraz z Macierewiczem, ale z czasem i ten miał go dosyć.
Profesjonalizm Kurskiego ujawnił się, gdy próbował wtrącać się do nagrania Olszewskiego, które przygotowałem dla Wiadomości TVP. Wtrącił się nagle w trakcie ustawiania kadru. Zaproponował, by mecenas stanął na tle planszy „Jan Olszewski prezydentem”. Gdy zobaczyłem efekt, zawołałem jednego z szefów sztabu, prosząc by spojrzał w okular kamery, zwany przez operatorów lupą. Olszewski stał na tle dającego się odczytać napisu: Jan Olszewski rezydentem – bo tak go Kurski ustawił. Sztabowiec rozzłościł się nie na żarty, natychmiast Kurskiego odgonił i nikt mi się już do kadru nie wtrącał. Ani wtedy ani później.
Podobnie pogoniono go wkrótce z Ruchu Odbudowy Polski. Podryfował do Zjednoczenia Chrześcijańsko-Narodowego. Również tam długo miejsca nie zagrzał. Przez chwilę robił kampanię Ligi Polskich Rodzin. Wylądował w PiS.
W kampanii 2005 r, gdy rywalem Lecha Kaczyńskiego został Donald Tusk – właśnie Kurski wyciągnął temu ostatniemu dziadka z wermachtu. Koncept ten na długo wyznaczył dno standardów w polskiej polityce. Ale Kaczyński wybory wygrał, chociaż bliscy PiS socjologowie jak Tomasz Żukowski zaręczali, że stało się tak pomimo a nie dzięki akcji Kurskiego. Rzeczywiście zaraz po ataku notowania kandydata spadły, rosnąć zaczęły znacznie później.
Partia krzywdy Kurskiemu nie zrobiła, był posłem i eurodeputowanym. Jednak Kaczyński w końcu usunął go z PiS za nieposłuszeństwo i intrygi. Po kwarantannie i próbie uczestniczenia w nieudanych prawicowych alternatywach Kurski powrócił.
Dziennikarzem zawsze był kiepskim, znano go raczej z tego, że jest młodszym bratem Jarosława, zastępcy Adama Michnika w „Gazecie Wyborczej”. Brajdaki niby różnią się poglądami ale łączą ich fatalne maniery. Pamiętamy gazetowe złośliwości Jarosława wobec Jolanty Turczynowicz-Kieryłło, gdy ujawniono, jak napadnięta w nocy w Milanówku ugryzła agresora. Zaś Jacek, gdy tekst o nim w „Życiu” zatutułowałem „Kurski został sam” zadzwonił na mój telefon domowy i straszył moją matkę.
Napisany wspólnie z Piotrem Semką „Lewy czerwcowy” nazywany był najnudniejszą książką świata. Próbował budować mit rządu Olszewskiego ukaranego za lustrację, chociaż los gabinetu przesądzony był dużo wcześniej. Podobną legendę budował film „Nocna zmiana”. Kurski, którego doświadczenie telewizyjne ograniczało się do efemerycznego programu „Refleks” dopiął swego i za drugich rządów PiS stanął na czele telewizji. Rządził nią od 2016 do marca br.
Pozbył się zdecydowanej większości dziennikarzy, ale nie dopuścił do pracy ludzi ideowych. Szczerym prawicowcom takim jak Witold Gadowski uprzykrzał życie. Otoczył się kamarylą, która równie gorliwie służyła przedtem SLD i PO. A niekiedy jeszcze PZPR.
Kulturalni inaczej Rządzący z PiS miotają się między disco polo a kiczem filmu „Smoleńsk” Lumpenproletariacki gest posłanki Lichockiej stał się już symbolem podejścia partii Kaczyńskiego do wyborców. Jeszcze brutalniej streszcza politykę kulturalną rządu. Dotowanie nierentownej i propagandowej TVP stanowi jej część, to tych pieniędzy dotyczyła debata, w trakcie której skandalistka z PiS wystawiła środkowy palec. […]
Głównym komentatorem na antenie został Marek Król, dawny sekretarz KC PZPR, potem wieloletni naczelny lumpenliberalnego tygodnika „Wprost”. Studyjną gwiazdą stała się Magdalena Ogórek, nieudana kandydatka Leszka Millera na prezydenta. Szefami Wiadomości i anten zostawali za Kurskiego bohaterowie środowiskowych anegdot.
Prawdziwy koniec mediów publicznych
Pacyfikacja Programu Trzeciego Polskiego Radia i odejście stamtąd wszystkich cenionych dziennikarzy po ocenzurowaniu listy przebojów kosztem piosenki Kazika o Kaczyńskim, krytyka przez Trzaskowskiego telewizji rządowej i jej groźby prawne wobec kandydata – od dawna tak wiele nie mówiono o reżimowych mediach. W tym szumie informacyjnym pojawiła się jedna znacząca propozycja Zimocha: żeby pracownicy radia i tv sami wybierali zarządy i dyrektorów anten.
Odszedł, gdy zażądał tego prezydent Andrzej Duda w zamian za podpis dający rządowej telewizji i radiu 2 mld zł z budżetu. Prezydent nie znosi Kurskiego za to, że miał intrygować przeciw jego rodzinie i zlecać ataki na nią.
Jeszcze los wyborów prezydenckich się nie rozstrzygnął, a już Kaczyński ustalenia złamał. Rada Mediów Narodowych korespondencyjnie głosuje wniosek o powrót Kurskiego do zarządu. Ten ostatni ma dziwny skład: prezes Maciej Łopiński został oddelegowany z rady nadzorczej, której przewodniczył. Marzenę Paczuską-Tętnik ta sama rada w marcu zawiesiła na trzy miesiące. Jedynym członkiem zarządu o zwyczajnym statusie pozostaje Mateusz Matyszkowicz. Oznacza to, że Kurski wraca, by znów rządzić. Zaś ewentualni wyborcy prezydenta Andrzeja Dudy mogą się przyjrzeć, jak zawarte z nim umowy traktuje partia, której jest kandydatem. Ważniejszy dla Kaczyńskiego okazuje się sygnał, że swoim nie da krzywdy zrobić.