Jeśli Rafał Trzaskowski pozostanie na drugim miejscu w sondażach, Andrzej Duda w tej kampanii nie musi już nic robić. Wystarczy, że ludzie posłuchają paplaniny jego konkurenta. Bo jak zagłosować na kogoś, kto nie potrafi nawet sensownie uzasadnić, dlaczego na prezydenta kandyduje.
Trzaskowski oznajmił w Poznaniu, że nie zamierza być prezydentem totalnej opozycji. Tym samym dał sygnał, że nie interesuje go poparcie prawie połowy Polaków, którzy – jak wynika z sondaży – nie mają zaufania do Kaczyńskiego.
Na placu, jak na ironię, Wolności Rafał Trzaskowski skutecznie pokazał, że nigdy nie stanie się kandydatem, władnym uczynić użytek z faktu, że – użyjmy pamiętnych słów Czesława Niemena – ludzi dobrej woli jest więcej.
Skoro zbliża się rocznica wyborów czerwcowych – pofantazjujmy sobie co by się stało, gdyby w maju 1989 r. Lech Wałęsa, Tadeusz Mazowiecki i Jan Olszewski zwołali mityng, w trakcie którego oznajmiliby, że jeśli obejmą władzę, nie zamierzają jako przyszły prezydent ani premierzy być elementami antysocjalistycznymi ani pełzającymi kontrrewolucjonistami – tak propaganda PZPR w latach 80 nazywała solidarnościową opozycję. Czy podobne oświadczenie przysporzyłoby Solidarności głosów w wyborach czerwcowych czy ich ujęło – to już pozostawiam ocenie Państwa Internautów.
Co mu tam połowa Polaków
Pozycjonowanie siebie poprzez wyzwiska jakimi obrzuca nas hejter wyczerpuje zapewne objawy masochizmu, ale w polityce pozostaje metodą dotychczas nieznaną.
Ciekawe, czy gdyby Nelson Mandela w kampanii zapewniał elektorat w Soweto i bantustanach, że po zwycięstwie nie będzie prezydentem czarnuchów ani komunistów – bo tak nazywali rasiści przeciwników apartheidu – wygrałby przed ponad ćwierćwieczem wybory w Południowej Afryce i stałby się przedmiotem podziwu demokratycznego świata. Obawiam się, że nie. Oczekuję kontry, że każdy student historii już na pierwszym roku dowiaduje się, że gdybanie w tej branży nie ma sensu. Na co odpowiem, że zapewne tak, ale można się pobawić w spekulacje, kiedy nie zajmujemy się nikim poważnym. Chodzi przecież o kandydata na prezydenta, który nawet nie potrafi sensownie wytłumaczyć, po co się o ten urząd ubiega.
A może wcale mu na nim nie zależy, skoro na dzień dobry odrzuca poparcie 44 proc Polaków, którzy jak wynika z badania CBOS (5-15 marca 2020) wyrażają nieufność wobec Jarosława Kaczyńskiego. Inna sztandarowa postać rządzącej ekipy, Zbigniew Ziobro, zasłużyła na nieufność 38 proc Polaków. Właśnie tych, co nie aprobują władzy, wyłonionej przez suwerena (inne emblematyczne określenie z pisowskiej nowo-mowy smutno wykpione w znakomitym opowiadaniu autorstwa Kazimierza Orłosia „Noc suwerena”) PiS przezywa mianem opozycji totalnej.
Paplanina nietotalna
Zaraz, zaraz – chciałoby się powiedzieć, przecież w Poznaniu, gdy Trzaskowski opowiadał swoje zaczerpnięte ze słownika propagandy PiS androny o totalnej opozycji, słuchał go nieprzebrany tłum. Tysiące ludzi. Jednak pamiętajmy, że był w Polsce przywódca, którego pomimo październikowego chłodu na warszawski a nie poznański plac Defilad przyszło posłuchać pół miliona ludzi. Żądali demokratyzacji i suwerenności. A on im kazał wracać do pracy. Dość wiecowania… Władysław Gomułka, bo o niego chodzi, rządził jeszcze długo ale odszedł w niesławie. Nie sądzę, aby stało się to udziałem Trzaskowskiego. Jego po prostu nikt nie wybierze. Bo po co. Żeby zrobił nowy PO-PiS, który udał się i to nie do końca raptem przy jednych wyborach, samorządowych z 2002 r. a wyłącznym spoiwem tego sojuszu stał się głód posad ze strony odsuniętych od władzy beneficjentów dawnej koalicji AWS-UW?
Trzaskowski zastrzegł, że prezydent musi współpracować z rządem, ale nie doprecyzował na czym ta koabitacja ma polegać, jeśli wygra. Podane jako przykład współdziałanie w kwestii pozyskiwania środków unijnych wydaje się rzeczą oczywistą. Z czasu koabitacji rządu Donalda Tuska z prezydentem Lechem Kaczyńskim zapamiętano gorszące spory, kto ma reprezentować Polskę na międzynarodowych spotkaniach na szczycie, szkodzące naszemu prestiżowi.
Jak zabraknie na 500 plus, dorzuci z własnych
Powtarzanie nienawistnego przekazu propagandy PiS o opozycji totalnej nie stanowiło lapsusu, lecz punkt kulminacyjny poznańskiego wystąpienia kandydata PO na prezydenta.
Trzaskowski pochwalił również 500 plus, chociaż nie powiedział, skąd przyjdzie na kontynuację ustanowionego przez PiS świadczenia brać pieniądze w sytuacji nieuniknionej recesji, spowodowanej wielomiesięcznym wygaszeniem gospodarki, wymuszonym przez pandemię koronawirusa. W następstwie tej deklaracji spodziewać się można wzrostu poparcia… ale nie dla Trzaskowskiego lecz Krzysztofa Bosaka.
Komplementował też Trzaskowski Lecha Kaczyńskiego, że podobnie jak Aleksander Kwaśniewski potrafił być niezależny, co pozostaje w zupełnej sprzeczności z obrazem jego prezydentury, w całości programowanej przez brata. Pochwalił kandydat PO nawet eskapadę gruzińską, zapominając, że przysporzyła Polsce wrogów na Kremlu a nie dała żadnych przyjaciół – bo ówczesny sojusznik ambitny watażka Michaił Saakaszwili wkrótce wypędzony został z kraju za nadużywanie władzy. Jak się wydaje w lukrowanej ocenie bezbarwnej i kosztownej dla kraju prezydentury Lecha Kaczyńskiego Trzaskowski zamierza się licytować z największymi pisowskimi lizusami takimi jak autor zalegającej w przecenach biografii prezydenta Piotr Semka.
To, co wygadywał kandydat PO, uprawnia już do zastąpienia znanego powiedzenia „jak Piekarski na mękach” nowym: „jak Trzaskowski w Poznaniu”. Różnica zaznacza się jedna, zasadnicza: szlachcic Michał Piekarski opowiadał androny, gdy męczyli go przesłuchujący, pragnąc wydobyć z niego okoliczności zamachu jakiego w 1620 r. dokonał na króla Zygmunta III Wazę. Trzaskowski zaś sam męczy swoich słuchaczy… Ale też oni ocenią go za to przy urnach, chociaż terminu tej weryfikacji wciąż jeszcze nie znamy.