Politycy Koalicji Obywatelskiej bronią dziś wolności mediów, protestując przeciw przejęciu lokalnych gazet niemieckiego Passauera przez Orlen. Ale przed niespełna dwudziestu laty to spółki związane z Platformą Obywatelską doprowadziły do upadku “Życia”, jedynego dziennika konkurującego z “Gazetą Wyborczą”.
Odkupienie 20 gazet regionalnych od Passauera przez państwowy koncern paliwowy nie jest oczywiście zdarzeniem dla polskich mediów korzystnym, bo staną się one tubą władzy. Tyle, że żadne prawo nie zabrania niemieckiemu koncernowi sprzedać swojej własności, do której dokładał ostatnio 4,2 mln zł rocznie – ani płockiemu gigantowi kupić te gazety. Chociaż porównania z Rosją i Węgrami nasuwają się same. W państwie Władimira Putina media skupował paliwowy koncern “Jukos”, na Węgrzech plątanina restrykcji prawnych i zmian właścicielskich doprowadziła do wykorzenienia mediów innych niż powolne wobec władzy. Jednak obronę standardów wolnej prasy akurat przez PO trudno pozostawić bez odpowiedzi.
Rodzą się aż trzy pytania:
– Dlaczego monopol niemieckiego koncernu na polskim rynku prasy regionalnej jest dobry, a Orlenu zły?
– Dlaczego obecna opozycja nie protestowała, gdy Passauer te wszystkie tytuły przejmował?
– Czy akurat Platforma Obywatelska, przed kilkunastu laty rękami związanych z nią spółek doprowadzająca do upadku “Życia” Tomasza Wołka ma tytuł moralny by teraz się oburzać?
Najłatwiejsza wydaje się zapewne odpowiedź na pierwsze z nich. Każdy monopol własności okazuje się szkodliwy, zwłaszcza na rynku tak wrażliwym jak prasowy, bo media regionalne pod władzą zagranicznego właściciela preferują interesy zwł. gospodarcze państwa, z którego się wywodzi, zaś jeśli suwerenem okazuje się krajowa spółka państwowa – należące do niej gazety uprawiać będą propagandę rządową, podobnie jak czynią to już przejęte przez pisowską ekipę TVP i Polskie Radio. I jeszcze jedno: monopol prowadzi nieuchronnie do degeneracji monopolisty, czego smutnym przykładem okazuje się “Gazeta Wyborcza”, kiedyś walcząca o lepsze newsy i głębsze komentarze z centroprawicowym “Życiem” a teraz osamotniona na rynku poważnych tytułów (obrazu dopełniają już tylko brukowce) traci czytelników, których zabawia zwykle dziwactwami lub tekstami otwarcie niegodziwymi jak atak na byłą szefową kampanii Andrzeja Dudy mec. Jolantę Turczynowicz-Kieryłło za to, że napadnięta w środku nocy przez dusiciela z podwarszawskiego Milanówka ugryzła go w rękę, którą ściskał ją za gardło: ładna obrona praw kobiet przez tak postępowy i europejski w deklaracjach tytuł.
Odpowiedzi na kwestię drugą jak najszybciej powinna udzielić PO-KO, chyba, że nie przeszkadza jej wrażenie iż wyznaje moralność znaną z “W pustyni i w puszczy” Henryka Sienkiewicza: jak Kalemu ukraść krowę to żle – w tym miejscu jak pamiętamy następowała zasłużona pochwała ze strony Stasia Tarkowskiego – a jak Kali ukraść krowę to dobrze, za co naczelnik karawany nie mógł już dalej syna wodza komplementować za zmysł etyczny. Dla PO monopol niemiecki jest dobry bo prywatny, za to taka sama dominacja Orlenu na rynku mediów wstrętna bo państwowa i sprzyjąca dyktaturze. Jakby dotychczasowe panoszenie się koncernu z bawarskiej Pasawy służyło demokracji i wolnemu rynkowi…
Sensowna odpowiedź na trzecie pytanie wymaga przypomnienia zdarzeń nie tak odległych, z roku 2001, kiedy to w wyniku zmian właścicielskich rozstrzygający wpływ na “Życie” zyskały spółki powiązane z powstałą właśnie Platformą Obywatelską: giełdowy Chemiskór (wcześniej była to garbarnia, stąd nazwa dziwna jakna rynek prasowy) i 4Media. Wymusiły rezygnację charyzmatycznego założyciela pisma Tomasza Wołka, którego miejsce w fotelu redaktora naczelnego zajął całkiem bezwolny Paweł Fąfara, wcześniej jego zastępca zajmujący się m.in. dbaniem o to, żeby pracownicy redakcji na czas wykonali badania lekarskie a inspekcja pracy nie wlepiła mandatu za ich brak. Szybko zmieniono też profil gazety z nowocześnie centroprawicowego na dziwaczny ideowy kogel-mogel obejmujący lukrowane portrety Marka Borowskiego (wtedy SLD), pielgrzymowanie redaktorek do zagrody Andrzeja Leppera i nadskakiwanie czającemu się już do skoku po władzę PiS – jednym słowem desperackie przymilanie się słabych redaktorów do mocarzy sceny politycznej.
Ci ostatni oferty nie podjęli, za to “Życie” opuścili zarówno czytelnicy oburzeni spadkiem poziomu i dokonującymi się z dnia na dzień zmianami sympatii gazety, jak również umiejący cokolwiek dziennikarze, nieskłonni do dalszego uczestnictwa w grzebaniu renomowanego tytułu własnym rękami. Zresztą przestano wypłacać pensję. Zostali nieudacznicy.
Następca feralnego Fąfary, ostatni naczelny “Życia” Dariusz Materek nie był już w stanie niczego uratować: ponieważ młody redaktor kierował uprzednio bezpłatną gazetą w Trójmieście, żartowano, że nawet nie ma co liczyć, że w “Życiu” za cokolwiek komuś zapłaci. Zaś Fąfara, po krótkim epizodzie u Axel-Springera, znalazł przytulisko… w koncernie Passauera właśnie. Dziwnym trafem obie niemieckie firmy medialne, wkraczające wtedy na nasz rynek, chętnie zatrudniały z wysokimi pensjami redaktorów, uczestniczących przedtem w “zglebieniu” rodzimych tytułów: z kolei zastępca Fąfary Robert Krasowski azyl znalazł w springerowskim “Fakcie”, a potem został nawet redaktorem naczelnym “Dziennika” pomyślanego (podobno) jako polski odpowiednik “Die Welt” oraz typowanego na konkurencję “Gazety Wyborczej” (gdyby to był sitcom, w tym miejscu wchodziłby śmiech z offa) – nowe pismo okazało się jednak największą klapą w historii polskich mediów. Nikt już nie pamięta, że istniało.
Wśród stacji telewizyjnych Polacy za najlepszą uznają Polsat (70 proc), za najgorszą TVP (zaledwie 48 proc dobrych ocen). Ale rządowa telewizja i tak dostanie oszałamiajacą kwotę z naszych podatków, pomimo pandemii. Poprzednio zabiegający wtedy o reelekcję prezydent Andrzej Duda uzależnił podpisanie ustawy o przeznaczeniu 2 miliardów zł na państwową telewizję i radio od odejścia Jacka […]
Przejęcie przez Orlen regionalnych dzienników z grupy Passauer Presse w tym “Kuriera Lubelskiego”, “Dziennika Polskiego” czy “Gazety Pomorskiej” nie oznacza jednak, że ktokolwiek jest w stanie mieszkanców tych miast zmusić, żeby te tytuły kupowali, nawet jeśli czynili to dotychczas, chociaż straty wydawcy wcale na to nie wskazują. Podobnie kiedyś masowo proszono w kioskach o “Życie Wołka” nazywane tak zarówno z sympatii dla naczelnego jak dla odróżnienia tytułu od “Życia Warszawy”, ale po pacyfikacji firmy przez spółki związane z PO przestano… Jeśli sprawcy tamtego zdarzenia występują dziś w roli obronców wolnej prasy, niech nie liczą na krótką pamięć czytelników.