Afera z protestami wyborczymi pokazuje, jak pisowski styl uprawiania polityki zainfekował opozycję. Czy pod względem kultury politycznej zbliżamy się do krajów Trzeciego Świata?
W filmie „Gangi Nowego Jorku” Martina Scorsesego liderzy zwaśnionych klanów przejściowo się cywilizują i postanawiają zamiast przemocą – sprawę konfliktu interesów rozstrzygnąć na drodze wyborów municypalnych, do których zgłaszają własne kandydatury. Potem jednak – jak pamiętamy – przegrany w wyborach wbija zwycięzcy w plecy topór rzeźnicki i fala agresji wybucha od nowa. Rzecz dzieje się jednak w XIX wieku i wśród nizin ówczesnego społeczeństwa amerykańskiego.
Z kolei z licznych amerykańskich filmów o przygodach bohaterskich dziennikarzy czy fotoreporterów w krajach Trzeciego Świata znamy powtarzający się motyw, jak po ogłoszeniu wyników przez komisję wyborczą wybuchają zamieszki i przegrany przy urnach próbuje nadrobić to, co stracił, panowaniem na ulicach.
Jeden z czołowych polskich polityków opowiadał mi, jak w 1990 r. Lech Wałęsa, w parę godzin po tym, gdy dowiedział się, że nie wygrał już w pierwszej turze wyborów prezydenckich, zamknął się w gabinecie i nie chciał widzieć nikogo, a kiedy wreszcie ktoś wszedł bez pozwolenia – dowiedział się od noblisty, że nie zamierza on w ogóle stawać do drugiej tury. Wzbudziło to prawdziwą panikę, bo w myśl obowiązującego prawa prezydentem zostałby w tym wypadku automatycznie rywal Wałęsy Stanisław Tymiński. Trochę trwało, zanim sprowadzeni naprędce nobliwi profesorowie przekonali legendę Solidarności, że na wynik wyborów ani na społeczeństwo nie należy się obrażać. Za sprawą ich wysiłków Tymiński prezydentem nie został…
Pamiętam klimat sztabu AWS w dniu wyborów parlamentarnych w 2001 r. W gmachu NOT przywitała nas ostra jazzowa muzyka. – Gdzie to grają jazz na pogrzebach, w Nowym Orleanie? – spytałem wtedy Grzegorza Miecugowa.
Dwie godziny później, już po ogłoszeniu exit polls, złapał mnie za rękaw rozbawiony gwiazdor TVN.
– Wiesz, że w Nowym Orleanie też jazz grają na pogrzebach jak w AWS-ie?
– Wiem, bo sam to opowiedziałem Miecugowowi – usadziłem kolegę z prywatnej stacji.
Takie były wtedy klimaty i nastroje, ale nikomu, ani ustępującemu premierowi Jerzemu Buzkowi ani Marianowi Krzaklewskiemu nie przyszło nawet do głowy, żeby zamiast oddawać władzę oprotestować wynik głosowania. Chociaż teoretycznie w rezerwie mieli sławetny śmigłowiec nadpobudliwego Janusza Pałubickiego, którym ścigał on po Bałtyku aferzystę Farmusa, asystenta ministra Romualda Szeremietiewa. Albo mogli rzucić przeciwko zwycięskim komunistom Leszka Millera bojówkarzy z Ligi Republikańskiej Mariusza Kamińskiego, którzy jeszcze nie poprzebierali się w garnitury i nie zaczęli robić lewych interesów przy reprywatyzacji warszawskiej.
O sile demokracji stanowi również zdolność do uznania wyniku wyborów. Zwłaszcza, że nie da się podważyć ich demokratycznego (żadnemu komitetowi ogólnopolskiemu nie odmówiono rejestracji) ani masowego (frekwencja 61 proc) charakteru. Wydawałoby się, ze to truizm. Niestety nie dla polskich polityków. PiS, który po senackiej porażce zawył jako pierwszy i zabrał się do podważania werdyktu obywateli – okazał się znów trendmakerem rodzimej polityki. Od Kaczyńskiego uczy się Grzegorz Schetyna zgłaszający protesty równie bzdurne co te pisowskie. A przy tym moralnie paskudne, bo nawet majestatu śmierci Kornela Morawieckiego nie szanują.
Uczniem prezesa wszystkich prezesów okazuje się także Roman Giertych, kwestionujący wybory w całości. Boże, strzeż polską demokrację przed takimi obrońcami… Z wrogami pewnie ona sobie poradzi, dowodzi tego choćby obiecujący wynik wyborów do Senatu. Po raz kolejny społeczeństwo okazało się mądrzejsze od rodzimej klasy politycznej. I pewnie na długo z tym wrażeniem pozostaniemy.
Czytaj o wyborach:
Partie wyposażone w telewizje, bombardujące 24 godziny na dobę umysły obywateli swoim nienawistnym przekazem, w którym polityczny przeciwnik malowany jest w roli diabła, a o ważnych tematach jak ustrój państwa, uprawnienia obywateli – ani słowa.
Wyborcy zdecydowali, że w każdej z izb nowego parlamentu większość uzyska inna siła polityczna. Oni już wybrali, ale dla polityków egzamin dopiero się zaczyna. Radzą sobie z tym średnio.
Senat, czyli całe piękno demokracji
Politycznie wielobarwny Senat sprzyja odrodzeniu tradycji parlamentarnej debaty, skończy się też taśmociąg ustaw, których teksty przywożono z Nowogrodzkiej.