Mistrzyni olimpijska skrytykowała rządzących za to, że teraz wprowadzają zakazy wstępu do lasu, a gdy w styczniu powzięli wiadomości o zagrożeniu wirusem z Wuhan – nie przygotowali kraju do walki z pandemią. Justyna Kowalczyk nie uchodzi za osobę zaangażowaną politycznie, to dowód, jak wszyscy już tracą cierpliwość do działań władzy nawet w warunkach epidemii… skupionej na sobie. Wcześniej wybitni lekarze apelowali do prezydenta, by oszczędził Polakom wyborów w maju.        

Ferowanym przez rządzącym zakazom, w tym temu, który za absurd uznała słynna narciarska biegaczka, brakuje przy tym jednoznaczności i precyzji, skoro długo przy tym rozstrząsano, czy w trakcie pandemii wstęp do lasu mają… myśliwi – okazało się, że jednak nie. Obecna władza oprócz braku pokory objawia od dawna wyjątkową zdolność do zrażania sobie niemal wszystkich: od noblistki Olgi Tokarczuk po multimedalistkę Justynę Kowalczyk właśnie. Również ważnych grup zawodowych, w tym tych, na których spoczywa dziś ciężar bezpośredniej walki z pandemią: lekarzy, pielęgniarek, ratowników.

Pamiętamy jak PiS – ustami jednej z mniej rozgarniętych posłanek – jeszcze niedawno zachęcał lekarzy do wyjazdu za granicę, skoro im się nie podoba w kraju. Jeszcze za pierwszych rządów o protestujących pielęgniarkach mówił obraźliwie „te panie”. A ci, co już z pisowskiego okrętu uciekli i dla odmiany bawią się w demokratów straszyli medyków po kapralsku, jeśli będą strajkować – braniem „w kamasze”. Dziś nie chodzi już o grepsy, nawet obraźliwe. Wypominanie protestującym lekarzom ezgotycznych wyjazdów przez reżimową telewizję, nawet jeśli wiązały się z akcjami charytatywnymi dziś pogarsza klimat współpracy w momencie, gdy z powodu zamknięcia granic nikt już nigdzie nie wyjeżdża. 

Sprawy najważniejsze rozgrywają się na poziomie wobec którego politycy i ich propagandyści wydają się bezradni. Ich tradycyjne metody zawodzą. A pokory wciąż brak.        

Rząd to nie konsulium lekarskie, Sejm to nie sympozjum epidemiologów. Możliwości obu gremiów decydowania o losach obywateli w trakcie pandemii powinna więc ograniczać nie tylko Konstytucja, ale zdrowy rozsądek.  

Trwa jednak targowisko próżności, bo jednym marzy się wygranie wyborów w cuglach na fali walki z koronawirusem, gdy nadzieje na pomoc z konieczności wiążą się z rządzącymi – drudzy zaś liczą na utratę większości przez PiS za sprawą skrupułów Jarosława Gowina i możliwego odwrócenia koalicji.

W tym pierwszym wariancie władza nie umie jednak wytłumaczyć jak zamierza wykorzystać zyskane w ten sposób parę lat, skoro dotychczas nie umie ratować miejsc pracy ani firm przed zamknięciem, skoro sami przedsiębiorcy ponuro żartują, że warunki rządowej pomocy spełni wyłącznie ten, kto jej nie potrzebuje. W drugim z kolei – nie wiadomo, w jaki sposób opozycja po ewentualnej „nieoczekiwanej zmianie miejsc” przystąpi do walki z pandemią – ale to i tak możliwość bardziej teoretyczna, bo zapewne niebawem po utracie większości rządzący zdecydują się na wprowadzenie stanu nadzwyczajnego, przed czym dotychczas się wzbraniali.

Polscy politycy nie korzystają z doświadczeń poprzedników. Nieodmiennie aroganckie w trakcie pandemii PiS nie przeanalizowało zachowań SLD sprzed prawie ćwierćwiecza, kiedy to partia rządząca utonęła w powodzi stulecia (1997 r.) za sprawą słynnej wypowiedzi Włodzimierza Cimoszewicza, że poszkodowani powinni się wcześniej ubezpieczyć, inscenizowania telewizyjnych relacji ze sztabu kryzysowego i decyzji jednego z wicewojewodów, który w trakcie klęski żywiołowej… udał się na urlop, bo przecież było lato.

Z kolei Platforma Obywatelska nie korzysta na użytek obecnej sytuacji z budującego przykładu Donalda Tuska sprzed trzynastu lat, który w chwili gdy rozpadł się sojusz rządowy PiS z Samoobroną i LPR nie dał się sprowokować do zawarcia przy zielonym stoliku koalicji „wszyscy przeciw Kaczyńskiemu”, tylko poszedł na wybory przed terminem i je wygrał. Polityka nie polega na pospiesznym zapewnianiu sobie fruktów, jak mawiają jej adepci, tylko na zdolności właściwej i perspektywicznej oceny sytuacji. Niedawny prezydent zjednoczonej Europy ten dar z pewnością posiada, jego następcy – już nie.

Jałowość obecnego dyskursu politycznego kontrastuje z powagą sytuacji.

Ale też wszystkie małości politykówz godną podziwu cierpliwością ogółu społeczeństwa. Nie ulegamy bowiem panice, pomagamy sobie nawzajem, odradza się solidarność sąsiedzka czy rówieśnicza, czynnie uczestniczą w niej roczniki, które nie mogą pamiętać nie tylko stanu wojennego z jego niedoborami ale również powodzi stulecia.

Ofiarność Polaków, objawiająca się przy okazji akcji charytatywnych Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy Jerzego Owsiaka czy księżowskiej Szlachetnej Paczki powtarza się również w czasie próby. Tym surowiej opinia publiczna oceni zapewne zachowania polityków, pomimo powszechnego zagrożenia przeliczających wszystko na sondażowe procenty. Wysoka popularność i oceny ministra zdrowia i profesora medycyny Łukasza Szumowskiego pokazują, że Polacy w kwestii epidemii skłonni są wierzyć lekarzom a nie znającym się na wszystkim działaczom partyjnym, przy czym do tak mocnej pozycji przyczyniły się osobiste cechy szefa resortu, bo gdyby na stanowisku pozostawał jego poprzednik Konstanty Radziwiłł, też lekarz, znany z arogancji wobec postulatów pielęgniarek i lekarzy rezydentów – wskazanego fenomenu zapewne by nie było. Szumowski okazuje się odkryciem czasu kryzysu, ale to przypadek  odosobniony. Zasoby kadr władzy okazują się skromne.      

Rządzący dysponują ściśle ograniczonym repertuarem reakcji, przywodzącym na myśl mechanizmy z poprzedniej epoki. Aktem symbolicznym okazuje się powołanie wiceministra obrony narodowej na prezesa Poczty Polskiej. Bez przesądzania o kompetencjach Tomasza Zdzikota (zastąpi na stanowisku bardziej sceptycznego wobec planów rządowych Przemysława Sypniewskiego a przy tym jako członek rady nadzorczej będzie sam siebie pilnował) – w sposób oczywisty przywodzi to na myśl praktyki generała Wojciecha Jaruzelskiego, w 1981 roku najpierw wysyłającego w teren wojskowe grupy operacyjne, potem zaś komisarzy wojskowych do fabryk i instytutów naukowych. Pomysł zaangażowania przy wyborach szwejków z obrony terytorialnej gdyby zwykli ludzie nie kwapili się do pracy w komisjach świadczy o horyzontach obecnej władzy.

Tymczasem nawet formułowane obecnie zakazy i ograniczenia,w sytuacji gdy władza wstrzymuje się ze stanem nadzwyczajnym, nie mają – na co zwracali już uwagę Rzecznik Praw Obywatelskich i liczni renomowani juryści – wystarczającej podstawy prawnej. Jeśli obywatele je akceptują, to dlatego, że uznają je za zdroworozsądkowe, a nie z powodu autorytetu, jakim cieszy się obecna władza. I ta władza musi o tym pamiętać, rzadziej pouczać, częściej apelować. Zamiast odwoływać się do dyscypliny, lepiej do społecznej solidarności. To bardziej zgodne z charakterem narodowym Polaków. Chyba, że i o nim rządzący po pięciu latach zapomnieli. Jeśli tak się stało, tym gorzej dla nas wszystkich.

Wirtualne programy pomocowe z tarczą antykryzysową na czele i gospodarskie wizyty u ratowników, brak pokory i lans na koronawirusie mogą sprawić, że słupki poparcia na telewizyjnych wykresach będą rosły, ale na dłuższą metę te zachowania zwrócą się przeciw rządzącym. Ludzie nie myślą dziś o polityce, tylko o zdrowiu własnym i rodziny. Zawiedzione nadzieje zapadną w pamięć, drugiej szansy nie będzie. Powinna też o tym pamiętać opozycja, która tak szybko chce zmienić rządzących u steru.

Znane powiedzenie głosi, że generałowie w akademiach wojskowych i na manewrach rozgrywają zawsze raz jeszcze… poprzednie wojny. Czasem jednak kategoria doświadczenia okazuje się zawodna.

Polska nieprzerwanie korzysta ze wzrostu gospodarczego odkąd w kwietniu 1992 r. pierwszy od rozpoczęcia transformacji  przyrost produktu krajowego brutto ogłosił minister rządu Jana Olszewskiego, Jerzy Kropiwnicki, co zwykłym ludziom pokazało, że warto było zmieniać ustrój. Wskaźnik ten bywa kwestionowany zwłaszcza przez prospołecznych ekonomistów jako uniwersalny miernik kondycji gospodarki (w skali międzynarodowej do czasu kryzysu oprócz Chin rekordzistką wzrostu pozostawała… bogata tylko w minerały południowoafrykańska Botswana), ale nikt nie wymyślił bardziej przejrzystego. Dokładnie przez 28 lat, czas wejścia w życie jednej pełnej generacji,  „PKB rosło”, a nawet całkiem boleśnie odczuwaliśmy gdy ten wzrost malał – jak za sprawą światowej „bańki internetowej” u schyłku rządów Jerzego Buzka. Oznacza to, że dla całego pokolenia – w tym najmłodszych przedsiębiorców – recesja pozostaje słowem, kojarzonym z podręcznikami historii ekonomii, a nie z doświadczeniem osobistym. Tymczasem jej pojawienie się – wobec strat jakie poniosła gospodarka – okazuje się nie prognozą, lecz pewnością.

Skoro przy wzroście gospodarczym – głównie za sprawą wadliwych mechanizmów podziału, korzystnych m.in. dla zagranicznych banków i obcych firm transferujących stąd zyski – nie staliśmy się krajem powszechnego dobrostanu i zaspokojonych potrzeb społecznych, tym trudniej będzie teraz państwu w warunkach załamania wypełnić nawet podstawowe jego funkcje. Władza z pewnością będzie musiała porzucić mentorskie tony i oceniającą narrację i – jak wiele razy w polskiej historii bywało – odwołać się do dobrej woli nas, rządzonych.                              

Jak oceniasz?

kliknij na gwiazdkę, aby ocenić

średnia ocen 5 / 5. ilość głosów 3

jeszcze nie oceniano

jeśli uznałeś, że to dobre...

... polub nas w mediach społecznościowych

Nie spodobało się? Przykro nam...

Pomóż nam publikować lepsze teksty

Powiedz nam, jakie wolałbyś teksty na pnp24.pl?

Łukasz Perzyna (ur. 1965) jest dziennikarzem „Opinii”, Polityczni.pl i „Samorządności”, autorem filmu o Aleksandrze Kwaśniewskim (emisja TVP1 w 2006 r.) oraz dziewięciu książek, w tym. „Uwaga, idą wyborcy…” i „Jak z Pierwszej Brygady”. Pracował m.in. w „Wiadomościach TVP” i „Życiu”, kierował działem krajowym „Obserwatora Codziennego”. W latach 80 był działaczem Konfederacji Polski Niepodległej i redaktorem prasy podziemnej.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here