Prezes uwielbia błyskawicznie przesuwać ludzi z jednej posady na drugą, zanim się do stanowisk przyzwyczają. Dzięki temu zyskuje nad nimi pełną kontrolę. Wielkiego wyboru brak, ławka jest krótka.

Łukasz Perzyna

Elżbieta Witek obejmując funkcję marszałka Sejmu oddała poprzednią – ministra spraw wewnętrznych i administracji, którą pełniła zaledwie dwa miesiące. Na czele siłowego resortu zastąpił ją koordynator służb Mariusz Kamiński. Ta druga zmiana – w cieniu wyboru „marszałkini” – wydaje się wyjątkowo istotna.

Pomimo kondycji psychofizycznej, sprawiającej, że coraz częściej porównywany jest do Leonida Breżniewa z późnych lat – decyzje personalne Jarosław Kaczyński podejmuje błyskawicznie. Nie dzieje się też tak, że jedno nie ma związku z drugim: sprawa następstwa władzy w partii mocno rzutuje na obecne nominacje. I często one zaskakują. Ponieważ do wyborów zostają raptem dwa miesiące, a Sejm kończącej się kadencji do najbardziej pracowitych w historii się nie zalicza, wydawało się, że przy wskazaniu marszałka unikniemy niespodzianek.

Pewniakiem wydawał się zastępca Marka Kuchcińskiego i szef klubu parlamentarnego Ryszard Terlecki. Ale przecież skoro prezes ma pełnię władzy, może powołać kogo chce. Brak wyniesienia Terleckiego (z przecieków wynika, że „pełnym marszałkiem” nie zostanie nawet po wyborach, gdyby PiS je wygrał, więcej szans ma Witek lub Małgorzata Wassermann) ma związek ze zdarzeniami z grudnia 2016, kiedy po tym, jak Kuchciński bez uzasadnienia wykluczył z obrad Michała Szczerbę z PO a opozycja zaczęła okupację sejmowej sali – ówczesna rzeczniczka PiS Beata Mazurek związana politycznie z Terleckim wyprowadziła kompletnie nieprzygotowanego Kaczyńskiego do dziennikarzy na briefing. Przedstawicielka „Radia Zet” zaraz złapała prezesa na kłamstwie. Gdyby dostał histerii jak później w trakcie jednej z nocnych debat, gdy wyzywał oponentów od kanalii – sprawa przywództwa stanęłaby na porządku dnia (a raczej późnego wieczora).

Zaś wobec kompromitacji Kuchcińskiego, który eskalował konflikt poza granice przez PiS przewidziane – jedynym kandydatem do sukcesji byłby Terlecki. Dlatego teraz marszałkiem nie został. I pewnie nigdy nim nie będzie. Za prezesury Jacka Kurskiego opinia publiczna zarzuca TVP, że kłamie – ale akurat tytuł filmu Ewy Świecińskiej o sejmowych wydarzeniach z 2016 r., chociaż to produkcja prymitywnie propagandowa, pozostaje prawdziwy. Pucz był, tyle że w samym PiS, a nie w scenariuszu opozycji.

Marszałkini cuda czyni

Teraz – inaczej niż dwa i pół roku temu – wszystko odbyło się bez zakłóceń w myśl prezesowskiego scenariusza. Wybór Elżbiety Witek na marszałka Sejmu pozostaje najlepszym z możliwych. Ale też okazuje się elementem szerszej układanki. Afera Kuchcińskiego, wymuszająca pozbycie się dotychczasowego marszałka tylko wznoszenie nowej konstrukcji przyspieszyła. A wydaje się ona wyjątkowo misterna. I pod wieloma względami kłopotliwa zarówno dla oponentów PiS, jak dla jego chwalców. Biegających po Sejmie za każdym posłem PO z zawsze tym samym pytaniem z przekazu dnia i przypominających zaślinione choć nierasowe bulteriery (ich szef Jacek Kurski uznaje to porównanie za komplement) propagandystów z rządowych kanałów telewizyjnych debiut pani marszałek wprawił w straszne zakłopotanie: ręce im latały, uszy czerwieniały, zupełnie nie wiedzieli jak to relacjonować. Gdy obserwowałem ich konfuzję, przypomniał mi się fragment opowiadania Leonarda Michaelsa, cytuję z pamięci: „Kiedy Chruszczow potępił Stalina, mój współlokator z domu akademickiego oddał kał z krwią, pożółkł na twarzy i prawie zupełnie wyłysiał”.

Przez te lata w nas wszystkich stało się coś złego – mówiła bowiem Elżbieta Witek. – Spierajmy się na racje, nie używajmy inwektyw.

Następczyni skompromitowanego Kuchcińskiego zamiast dyżurnej paplaniny o totalnej opozycji zademonstrowała ludzką twarz PiS, pierwszą od odległych czasów Kazimierza Marcinkiewicza.

Elżbieta Witek wyróżnia się w ławach PiS nienaganną kulturą osobistą. Wykazała się też – jako rzeczniczka – refleksem i inteligencją. Żeby zrozumieć, jak to istotne, warto wspomnieć, jak niewybredne anegdoty opowiada się o kadrach PiS, np. o rozmowie posłanek, goszczących na otwarciu wystawy w Zachęcie.

  • Słuchaj, ta Aśka jest głupia.
  • Dlaczego?
  • Wyobraź sobie: ona wzięła Chełmońskiego za Fałata.
  • Tak przy wszystkich?

Nie chodzi nawet o to, że prezes cierpi z powodu poziomu swoich wybrańców, ale szkodzi mu to w realizacji politycznych planów. W realu sytuacja nie wygląda wcale lepiej niż w dowcipach. Dominik Tarczyński do laureata Pokojowej Nagrody Nobla Lecha Wałęsy zwracał się: „zapraszam na solo bydlaku”. Dawna gwiazdeczka Polsatu Joanna Lichocka w sali sejmowej pomstowała niczym na osiedlowym bazarku: – Wstydu nie macie. Bernadeta Krynicka, choć z zawodu pielęgniarka, ze stukotem obcasów uciekała sejmowym korytarzem przed niepełnosprawnymi i ich matkami, że mało nóg nie połamała. Posłanka Krystyna Wróblewska w swej naiwności wsypała Kuchcińskiego chwaląc się w mediach społecznościowych podróżą rządowym Gulfstreamem na jego zaproszenie [1]. Żoliborski inteligent Kaczyński wstydzi się takich podwładnych, ale sam sobie winien. Pozbył się najzdolniejszych: Kazimierza M. Ujazdowskiego, Zbigniewa Girzyńskiego czy Tomasza Markowskiego – specjalnie wyliczam polityków o różnych ideowych orientacjach. Została czerń.

Elżbieta Witek gwarantuje, że ostatnie w tej kadencji sejmowe posiedzenia odbędą się w okolicznościach, które nie zaszkodzą PiS. Kuchciński tej pewności już nie dawał i z tego powodu musiał oddać fotel. Co więcej, obecność Witek kojarzy się z najlepszym dla PiS okresem. Zaraz po zwycięskich wyborach pojawiała się u boku premier Beaty Szydło i pozostawała jej najbliższą współpracownicą. Potem Szydło się skompromitowała, Witek nie. Ministrem spraw wewnętrznych i administracji mianowano ją, gdy do europarlamentu odszedł Joachim Brudziński. Na czele siłowego resortu stała raptem dwa miesiące. Sama przyznaje, że nie zdążyła go poznać.

Kaczyński wolał powołać ją na tak krótko, bo znów nie mógł posłużyć się zastępcą Brudzińskiego: Jarosław Zieliński, kiedyś w partii człowiek od załatwiania spraw trudnych, jako wiceszef w MSWiA przysporzył zwierzchnikom wielu trosk. Policjanci zamiast łapać bandytów, cięli papier na konfetti, by jak należy wiceministra przywitać. Obejmując resort obciążony takim bagażem Witek nie popełniła żadnego błędu. Nie zdążyła – odrzekną oponenci. Ale inni nie potrzebowali wiele czasu, by ośmieszyć pełnione urzędy, jak Antoni Macierewicz Ministerstwo Obrony Narodowej i jego faworyt Bartłomiej Misiewicz, który nawet jeśli wybroni się z prokuratorskich zarzutów – pozostanie nie tylko za sprawą Patryka Vegi trwałym bohaterem rodzimej popkultury.

W trzy miesiące przyszło Elżbiecie Witek gasić dwa różne pożary. W dwóch różnych miejscach. A awansując ją dwukrotnie w ciągu kwartału Kaczyński zapewnia sobie jej pełną lojalność. Bo gdzie marszałkini znajdzie szefa, który by jej więcej szans na karierę dawał? Zaś pełną kontrolę nad ludźmi Kaczyński po prostu uwielbia. Chętnie też im okazuje, od kogo zależą. Nie różni się pod tym względem od brata. Kilkanaście lat temu Lech Kaczyński po prostu wyrzucił Ludwika Dorna za drzwi gabinetu, bo chciał sobie ze mną spokojnie pogadać, chociaż Dorn po kontuzji odniesionej w trakcie jazdy na wrotkach na wakacjach w Chorwacji poruszał się wówczas o kulach. A spostponowany w ten sposób polityk był wiceprezesem partii. Jednak bez słowa, postukując tymi kulami, posłusznie pokuśtykał wtedy do przedpokoju.

Krótka ława dobra sprawa

Dorn za pierwszych rządów PiS, zachowując funkcję wiceprezesa, najpierw został wicepremierem oraz ministrem spraw wewnętrznych i administracji (od października 2005 do lutego 2007) potem marszałkiem Sejmu (od kwietnia do listopada 2007). Wszystko w dwa lata. Wtedy był zaufany, ale już 5 listopada 2007 przestał być wiceprezesem partii, a w kolejnym roku w ogóle usunięto go z PiS, bo Kaczyński poniża równie szybko jak wywyższa. Do końca mu wierny Przemysław Gosiewski również w latach 2005-7 zdążył być przewodniczącym klubu parlamentarnego PiS, ministrem bez teki u Kaczyńskiego i wreszcie wicepremierem w jego rządzie. Specjalnie warto podawać przykłady sprzed katastrofy smoleńskiej, bo wtedy widać, że zjawisko krótkiej ławki rezerwowych jeśli chodzi o kadry PiS nie ma z nią związku – zresztą w Smoleńsku zginęli politycy wszystkich ugrupowań. Po prostu od lat grono, któremu ufa Kaczyński pozostaje nieliczne i starannie dobrane. Gdy ktoś znajdzie się już w tym banku kadr – kolejne nominacje go zaskakują. Tylko przez czterolecie po podwójnym zwycięstwie PiS Mariusz Błaszczak zdążył być kolejno szefem dwóch siłowych resortów: MSWiA oraz MON. Zaś Brudziński – wicemarszałkiem Sejmu, ministrem spraw wewnętrznych wreszcie europosłem. Krótka ława, dobra sprawa – powtarzają cynicy z PiS.

Spał do południa, na PZPR się zawiódł

Wszyscy patrzą na królową, jak brzmi potoczna nazwa szachowego hetmana. Jednak roszada dotyczy zawsze dwóch figur. Następcą pani Witek w MSWiA został Mariusz Kamiński. Mógłbym mieć satysfakcję podwójną, bo jego awans niedawno prognozowałem i się nie pomyliłem, a przy tym zawsze lepiej gdy w państwie PiS funkcje pełnią dawni bohaterowie z NZS, a nie beton z PZPR jak Stanisław Piotrowicz. Zresztą również Witek, w latach 80 nauczycielka, ma w życiorysie aresztowanie w stanie wojennym w 1982 r.

Służby ponad krytyką: czy Kamiński zostanie Andropowem

To Mariusz Kamiński może zastąpić Jarosława Kaczyńskiego. Zapewnia płynne przejęcie władzy, a jeśli Kaczyński chce spać spokojnie, Koordynator wydaje się jedyną osobą, zdolną mu taki sen zagwarantować.

Read more

Kluczowa okazuje się jednak nie przeszłość, która dla pozbawionego biografii Kaczyńskiego nie ma znaczenia (demonstranci pod willą prezesa PiS wypominają mu: 13 grudnia spałeś do południa), ale przyszłość. Stan lidera porównuje się do późnego Breżniewa (podobnie się porusza i reaguje na rzeczywistość), ale jeszcze bardziej zasadna wydaje się analogia z oddającym władzę Borysem Jelcynem, który najpierw zagwarantował sobie u następcy – Władimira Putina pełen immunitet dla siebie i bliskich stronników. Jego drogą podąża dziś Kaczyński, który na jednym z pisowskich odpustów przyznał, że nie jest wieczny. Cesarz Japonii do tego, by oznajmić, że nie jest istotą boską potrzebował przegranej wojny i dwóch bomb atomowych, prezesowi wystarczy afera samolotowa…

Mariusz Kamiński do końca kadencji łączyć będzie funkcje koordynatora służb specjalnych oraz ministra spraw wewnętrznych. Za rządów komunistycznych służby specjalne stanowiły część MSW. Władzę koordynatorom oddała dopiero demokracja. Teraz Kaczyński, wszystko znów unifikując, oferuje Kamińskiemu ogromny zakres wpływów, bo chce czuć się bezpiecznie do końca. Kamiński – w przeciwieństwie do Dorna – nie poczołga się do PO. Jeśli PiS znów wygra wybory, Mateusz Morawiecki poprowadzi dalej rząd, a partię z rąk Kaczyńskiego przejmować będzie Kamiński. Z Morawieckim się nie lubią, więc siły się zrównoważą. A na razie dawny „Mario” z NZS zadba o to, żeby ze służb specjalnych wypływało jak najmniej przecieków w sprawie afery dwóch wież, w którą Kaczyński był bezpośrednio zaangażowany. Już co do Zbigniewa Ziobry i Ministerstwa Sprawiedliwości prezes podobnej pewności nie ma. Kamiński specjalnie nie dba o siebie (co najwyżej o syna zatrudnionego w wieku 29 lat z pensją 150 tys. dolarów rocznie w Banku Światowym) więc uwolni policjantów od ceremoniałów w białoruskim stylu. Na stronę opozycji „Mario” nie przejdzie. Pamięta bowiem, że ułaskawił go – przed wyrokiem, co kwestionowali prawnicy – Andrzej Duda a nie Bronisław Komorowski.

Dawni opozycjoniści mają satysfakcję, że Kaczyński zawiódł się na swoich komunistach. Prokurator stanu wojennego i weteran PZPR Stanisław Piotrowicz nie tylko latał z Kuchcińskim, ale tłumaczył się z tego w sposób tak obłudny, aż fachowcy za pośrednictwem mediów udowodnili, że się z prawdą mija [2]. Znów jednak nie ma się z czego cieszyć. Kadry państwa PiS doszły do takiego stanu, że każda zmiana okazuje się… tą na lepsze. Dobrą zmianą… Wyświechtany slogan wyborczy PiS zyskuje nieoczekiwanie nowe znaczenie.

Jak sądzisz?

[democracy id=”61″]

Inne teksty o Prawie i Sprawiedliwości:

[1] por. High life. Podniebna podróż posłanki z Rzeszowa. Wirtualna Polska wp.pl z 18 marca 2019
[2] por. Lekarz demaskuje Piotrowicza. „Takich leków nie podaje się w domu”. Fakt24.pl z 8 sierpnia 2019

Jak oceniasz?

kliknij na gwiazdkę, aby ocenić

średnia ocen 5 / 5. ilość głosów 11

jeszcze nie oceniano

jeśli uznałeś, że to dobre...

... polub nas w mediach społecznościowych

Nie spodobało się? Przykro nam...

Pomóż nam publikować lepsze teksty

Powiedz nam, jakie wolałbyś teksty na pnp24.pl?

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here