W chwili kryzysu i drożyzny, spowodowanych pandemią parlamentarzyści zajęli się podwyżką własnych uposażeń. Nie zarobków ratowników, lekarzy, pielęgniarek, ani laborantów.

Czasem warto się wstrzymać z oceną politycznych projektów, zanim nie przybiorą konkretnego kształtu. Pomysłu windowania zarobków poselskich jednak ta reguła nie dotyczy. Diabeł nie tkwi bowiem w szczegółach, ale samym zamyśle wprowadzenia podwyżki akurat teraz. Dodatkowe pieniądze dla siebie samych przeznacza bowiem klasa polityczna powszechnie krytykowana za swarliwość i brak dbałości o dobro wspólne, władza bezradna wobec pandemii i jej niszczących dla gospodarki następstw. Niezdolni porozumieć się dla przeciwdziałania epidemicznemu zagrożeniu ani w żadnej innej poza Białorusią kwestii politycy bez trudu wykreowali swoisty PO-PiS na rzecz podwyżki dla samych siebie, doraźne i złowrogie porozumienie ponad podziałami.

Nie da się zagadać podejmowanych decyzji mnożeniem legislacyjnych szczegółów, uzasadnić ich potrzebą unormowania statusu pierwszej damy (interesuje głównie magazyny life-stylowe) czy sprawiedliwego podniesienia uposażeń wyżej niż parlamentarzyści cenionych przez społeczeństwo samorządowców, pokrzywdzonych przez wcześniejsze redukcje, którymi PiS próbował zamaskować drugie pensje ministrów wypłacane pod marką nagród. Dla ludzi to drugorzędne sprawy.

Obywatele dowiadują się, że poseł, teraz zarabiający na rękę ok. 7 tys lub więcej (jeśli pełni funkcje w komisjach) po podwyżce otrzyma nawet 10 tys netto. Brutto to różnica 8,5 tys wobec przyszłych 12,5 tys. Brakuje sensownego uzasadnienia dla jakichkolwiek podwyżek, zwłaszcza tak skokowych.

Dodatkowa gratyfikacja przysługuje tradycyjnie za dobrą pracę, a parlament dwóch ostatnich kadencji, odkąd rządzi nim większość pisowska nie wyróżnił się ani wzmożoną częstotliwością posiedzeń ani jakością uchwalanych ustaw. Wiele z nich trzeba było poprawiać niemal natychmiast. Niektóre, jak nowelizacja ustawy IPN-owskiej wywoływały spór na międzynarodową skalę.

Nie brak sygnałów, świadczących o wzmożonej nieufności obywateli wobec ich reprezentantów. W dniu drugiej tury wyborów prezydenckich 10 milionów Polaków wolało zostać w domu zamiast zagłosować. To dokładnie tylu, ilu poparło opozycyjnego kandydata Rafała Trzaskowskiego. I niewiele mniej, niż wsparło zwycięskiego Andrzeja Dudę. To najkrótsza recenzja zawodowych polityków ze strony zwykłych ludzi, dysponujących niezawodną bronią w postaci karty do głosowania. Odmowa skorzystania z niej świadczy o kryzysie polskiej demokracji równie spektakularnie jak arbitralne decyzje rządzących, niekorzystne dla aktywności przedsiębiorców, niezależności sądów i wolności środków przekazu. Wniosków z niedawnego plebiscytu decydenci jednak nie próbują nawet wyciągać. Widać to po owocach ich postanowień. We własnej sprawie.

Wzrosną nie tylko poselskie i senatorskie pensje i diety. Podwyższona zostanie subwencja dla partii politycznych, którą swego czasu obniżył Donald Tusk. Wszystkie te środki pochodzą z kieszeni podatnika, państwo nie wygrało ich w ruletkę ani na loterii.
Trudno o bardziej jaskrawy przykład egoizmu klasy politycznej ale też jej bezbrzeżnego zadufania. 

Poseł czy senator powinni zarabiać średnią krajową, żeby byli zainteresowani, aby rosła i na rzecz tego pracowali. Zaś gratyfikacja finansowa jako uzasadnienie politycznej działalności, wbrew temu, co sami parlamentarzyści twierdzą, tylko wzmaga podejrzenia o korupcję i podatność na nią. Od zwalczania łapownictwa nie są księgowi ani kasjerzy, tylko policja i służby specjalne.

Szybkie dorobienie się i wypasione pensje stanowią najgorszą motywację rekrutacji do polityki. We Francji żeby zostać wybranym do parlamentu najlepiej skończyć wcześniej dającą doskonałe przygotowanie Ecole Nationale d’Administration (ENA) i sprawdzić się w roli mera w samorządzie. W Polsce wystarczy decyzja partyjnego selekcjonera, umieszczającego kandydata na “biorącym” czyli wysokim miejscu na liście wyborczej. Zasługa jego samego polega czasem tylko na tym, żeby… dać się wybrać. A to już burleska.

Strategia dla Polski na dziesięciolecie po kryzysie

Kryzys epidemiczny, który z Chin rozprzestrzenił się na cały świat będzie miał doniosłe konsekwencje ekonomiczne, społeczne i polityczne w skali globalnej. Dominujący obecnie międzynarodowy podział pracy polegający (w uproszczeniu) na uznawaniu Chin za fabrykę świata, Amerykę Północną i Europę Zachodnią za dostarczycieli wynalazków i technologii, a resztę globu za dostawców surowców i półproduktów – nie będzie trwał dłużej. Wymaga korekty i naprawy. Politycy, przedsiębiorcy, naukowcy w państwach wysoko rozwiniętych uświadomili sobie, że uzależnili się od jednego dostawcy. Ten fakt uznany został za naganny i wymagający radykalnej zmiany.

Read more

Gorszego momentu na podwyżkę własnych pensji posłowie nie mogli sobie wyznaczyć. Dlaczego więc temat pojawia się teraz? Wedle oficjalnego kalendarza politycznego Polskę czekają trzy lata bez wyborów. Odkłada się więc ocena polityków za to, co uchwalają. Mniejsza o COVID, straty gospodarki, narastającą drożyznę i zgorszenie publiczne, związane z aferami, nie tylko w obozie rządzącym (oprócz dwóch wież Jarosława Kaczyńskiego mamy też przecież sprawę Sławomira Nowaka). Klasa polityczna, nagle zblokowana wokół własnych interesów liczy na krotką pamięć społeczeństwa. Po raz kolejny udowadnia, że liczyć potrafi. Ale tym razem… może się przeliczyć.

Zamrożone pozostają płace sfery budżetowej, przedsiębiorcy, których firmy potrzaskało wygaszenie gospodarki w związku z pandemią walczą o utrzymanie miejsc pracy, w wielu przedsiębiorstwach salariat zmuszony jest przystać na obniżenie uposażeń. Ignorując to, politycy strzelają sobie samobójczą bramkę. Czynią to niemal dokładnie w rocznicę narodowej mobilizacji w czasie Bitwy Warszawskiej i powszechnej solidarności w dobie sierpniowych strajków. To już nie kryzys klasy politycznej, tylko jej głęboka erozja. Nieważne, jaki kształt przybiorą ostatecznie regulacje, dotyczące płac parlamentarzystów i subwencji dla partii.  Politycy już pokazali, co potrafią. We własnej sprawie. Jeśli gromadnie zagłosują za podwyżkami dla siebie samych, równie tłumnie mogą zostać z parlamentu wymieceni, gdy nadejdzie czas ich ponownej oceny przez wyborców. Znowu ponad podziałami…  

Jak oceniasz?

kliknij na gwiazdkę, aby ocenić

średnia ocen 5 / 5. ilość głosów 3

jeszcze nie oceniano

jeśli uznałeś, że to dobre...

... polub nas w mediach społecznościowych

Nie spodobało się? Przykro nam...

Pomóż nam publikować lepsze teksty

Powiedz nam, jakie wolałbyś teksty na pnp24.pl?

Łukasz Perzyna (ur. 1965) jest dziennikarzem „Opinii”, Polityczni.pl i „Samorządności”, autorem filmu o Aleksandrze Kwaśniewskim (emisja TVP1 w 2006 r.) oraz dziewięciu książek, w tym. „Uwaga, idą wyborcy…” i „Jak z Pierwszej Brygady”. Pracował m.in. w „Wiadomościach TVP” i „Życiu”, kierował działem krajowym „Obserwatora Codziennego”. W latach 80 był działaczem Konfederacji Polski Niepodległej i redaktorem prasy podziemnej.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here