Klimat z Szulkina czyli jak nas leczą

0
48

Sobota na Stadionie Narodowym, dzień całkiem zwyczajny. Dwie kolejki ustawiają się równolegle, jedna na 10,00 druga 10.15, bo jeśli o ich zdrowie idzie Polacy są punktualni ale też potrafią być cierpliwi. Strefa dla czekających na szczepienie pacjentów oddzielona jest taśmami od parkingu podziemnego. Ruchem kierują – a ścislej próbują to robić – żołnierze, jak widać z obrony terytorialnej. Popularne “szwejki” stanowią efekt pomysłu byłego pisowskiego ministra obrony Antoniego Macierewicza, chwila obserwacji wystarczy, żeby ocenić, że ich rola nie usprawnia bałaganu. Gdy jeden z nich tłumaczy mi zasady, która kolejka kogo dotyczy, odnoszę wrażenie, że sam ich nie rozumie. W przemieszczaniu się wraz z kolejką ludzi z jednego sektora do drugiego pomaga znana z poprzedniego ustroju zdroworozsądkowa zasada, żeby wybrać sobie jedną w miarę charakterystyczną a przy tym w miarę przytomną osobę w ogonku i za nią podążać a wszystko będzie jak należy. Dzięki paru takim wypróbowanym regułom cała ta hurtownia jakoś działa chociaż nie bez niespodzianek.   

Nagle zapalają się czerwone sygnalizatory, pojawia się na nich podświatlany na czerwono komunikat: “Nadmiar spalin. Jak najszybciej opuścić parking”. Towarzyszy temu sygnał dźwiękowy. Nikt na alarm nie zwraca najmniejszej uwagi. Ani pacjenci ani udający żołnierzy młodzi ludzie w panterkach. 

Zaszczepić się i zapomnieć

Szczepiony tego dnia wedle harmonogramu rocznik chodził do szkoły średniej w stanie wojennym, więc byle czym przestraszyć się nie da. Spaliny z podjeżdżających samochodów rzeczywiście pod dachem strasznie śmierdzą, ale widać nikt wcześniej nie wpadł na pomysł, by auta parkowały na zewnątrz stadionu, gdzie miejsca nie brakuje. A nie jest to pierwsza organizacja systemu szczepionkowego na stadionie, wcześniej wszystko wyglądało inaczej, więc już całą logistykę poprawiano. Widać, z jakim skutkiem. Korzystne wrażenie wynieść można dopiero z kontaktu z lekarzem. Ale przedtem trzeba odstać swoje w klimacie nie zalecanym pacjentom – a tu, czekając na dawkę Pfizera wszyscy nimi jesteśmy – o skłonnościach depresyjnych. Nie każdy jak piszący te słowa jest zdrowym i w miarę silnym mężczyzną przed sześćdziesiątką, który w młodości często grał w tenisa. Chociaż współczesna psychologia zna mnóstwo sposobów na odwrócenie uwagi od myśli o zagrożeniu i chorobie, tutaj perswazja przejawia się wyłącznie w ogłoszeniach: “nie siadać na grzejnikach”. Metoda najlepsza: dotrzeć do stolika, gdzie zasiada osoba z igłą, dać się zaszczepić, odczekać przepisowe piętnaście minut i wyjść zapominając o wszystkim, poza terminem drugiej dawki, uwiecznionym jednak na wręczanym też każdemu z nas kartoniku i potwierdzonym w smsie, więc pamięci też specjalnie nie warto wytężać.  

Wielki podziemny hangar Narodowego przywodzi na myśl niepowtarzalny klimat filmów Piotra Szulkina. Jak “Wojna światów” powstawały w ponurych czasach – premiera odbyła się w lutym 1983 r. a więc w czasie “zawieszenia stanu wojennego”, jak władze prawnie określiły czas pomiędzy rozgromieniem legalnej Solidarności a pierwszą po 13 grudnia ’81 wizytą Papieża – i kreśliły jeszcze bardziej pesymistyczną rzeczywistość. Dziś nazwalibyśmy ją dystopią. Pełną czarnego humoru. W “Wojnie światów” bohater budzi się w noclegowni. Z głośników rozlega się komunikat: “teraz pobieranie krwi. Oddanie krwi jest dobrowolne. Kto nie odda krwi, nie dostanie śniadania”.

To nie Marsjanie, to za nasze podatki

Film Szulkina dział się w bliżej nieokreślonej przyszłości i opisywał świat po inwazji Marsjan. Rolę uprowadzonej w pierwszej scenie przez służby specjalne żony głównego bohatera dziennikarza telewizyjnego Irona Idema (gra go Roman Wilhelmi), najpierw kolaborującego z nową władzą a potem bezskutecznie próbującego się przeciw niej zbuntować, odgrywała Krystyna Janda, teraz znana z tego, że w gronie większej liczby celebrytów, baronów medialnych z prywatnych stacji oraz producentów kiepskich lodów i niewiele lepszych kremów zaszczepiła się wcześniej poza kolejnością, co beneficjenci akcji próbowali tłumaczyć promocją szczepień, która jak się po bliższym zbadaniu okazało, w ogóle nie miała miejsca. Ostentacyjny egoizm bohaterów wyobraźni zbiorowej  być może tłumaczy, dlaczego ludzie się nie buntują, co najwyżej starają się wspomagać siebie nawzajem: w stanie wojennym czy w sytuacji klęsk żywiołowych, których w Polsce nie brakowało (powódź stulecia ćwierć wieku temu) artyści starali się pokazać, że podzielają troski zwyczajnych obywateli, teraz skwapliwie korzystają z uprzywilejowanych furtek, żeby ich w kolejce po szczepionkę przeskoczyć. Zaś kombinatu na Narodowym ani setek innych funkcjonujących nie lepiej punktów nie zorganizowali Marsjanie, tylko wyłonieni w wyborach przedstawiciele za podatki przez nas płacone.       

Żeby zobaczyć, jakie jest podejście tej władzy do nas ale i nas samych do rządzących nie potrzeba rozbudowanych statystyk, sondaży zaufania ani analiz epidemiologów. Punkt szczepień na Narodowym stanowi rodzaj okna wystawowego, tu przyjeżdżają przecież kręcące materiały o pandemii ekipy telewizyjne, można zakładać, że w głębi, w kraju jest dużo gorzej.         

Całkiem jak po stanie wojennym władza nie radzi sobie z podstawowymi problemami, ograniczając się do ochrony willi przywódców, wtedy na Ikara na Górnym Mokotowie teraz na Żoliborzu, przy udziale zmasowanych sił policji – zaś społeczeństwo organizuje się samo, wtedy gromadząc deficytowe produkty i wymieniając informacje, gdzie je rzucono do sklepów, teraz zaś podobnie użycza sobie nawzajem wiadomości na temat najskuteczniejszych i bezpiecznych szczepionek oraz optymalnego ulokowania siebie i rodziny w ich harmonogramie. Powraca stare hasło: umiesz liczyć, licz na siebie, jeszcze na rodzinę i sąsiadów czy kolegów z pracy, bo znowu najlepiej sprawdzają się małe, wypróbowane wspólnoty. Ale podatki wciąż płacimy a na najaktywniejszych z nas władza właśnie nakłada coraz to nowe obciążenia.  

Pamiętam protesty służby zdrowia sprzed paru lat i hasło pielęgniarek: “też będziecie pacjentami”. Pandamia sprawiła, że szybko stało się ono faktem. Nieważne, czy władza chciała dobrze, widzimy, że wychodzi jej jak zawsze. W “Wojnie światów” Szulkina Marsjanie znienacka odlatują, a schlebiające im przedtem media odmalowują ich wreszcie jako brutalnych najeźdźców. Być może COVID-19 również skończy się podobnie, jak przed stuleciem grypa hiszpanka, która znikła równie błyskawicznie jak się pojawiła, czego nie potrafili sensownie objaśnić epidemiolodzy. Pozostaniemy wtedy nie po raz pierwszy w najnowszej historii z wrażeniem, że żyjemy w szokująco tandentnym i bezradnym państwie oraz zdumiewająco cierpliwym i umiejącym sobie radzić społeczeństwie.  

Jak oceniasz?

kliknij na gwiazdkę, aby ocenić

średnia ocen 5 / 5. ilość głosów 1

jeszcze nie oceniano

jeśli uznałeś, że to dobre...

... polub nas w mediach społecznościowych

Nie spodobało się? Przykro nam...

Pomóż nam publikować lepsze teksty

Powiedz nam, jakie wolałbyś teksty na pnp24.pl?

Łukasz Perzyna (ur. 1965) jest dziennikarzem „Opinii”, Polityczni.pl i „Samorządności”, autorem filmu o Aleksandrze Kwaśniewskim (emisja TVP1 w 2006 r.) oraz dziewięciu książek, w tym. „Uwaga, idą wyborcy…” i „Jak z Pierwszej Brygady”. Pracował m.in. w „Wiadomościach TVP” i „Życiu”, kierował działem krajowym „Obserwatora Codziennego”. W latach 80 był działaczem Konfederacji Polski Niepodległej i redaktorem prasy podziemnej.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here