Piotr Duda wraca do źródeł. W stanie wojennym jako komandos stróżował pod gmachem Telewizji Polskiej na Woronicza, żeby nie zdobyła go ekstrema Solidarności, chociaż ta wcale nie kwapiła się budynków atakować. Teraz wespół z resztówką dumnego niegdyś Związku wspiera pisowski układ, który okopał się w innym telewizyjnym obiekcie przy placu Powstańców Warszawy. NSZZ “Solidarność” zdecydowała się współorganizować demonstrację PiS 11 stycznia przed Sejmem na rzecz “wolnych mediów” chociaż wśród postulatów zgromadzenia nie ma spraw pracowniczych, którymi zwykł zajmować się związek zawodowy.
Koło się więc zamyka, a konfuzja dla zwolenników trwania NSZZ “Solidarność” pod historycznym szyldem okazuje się oczywista. Obecne kierownictwo związku (dziś już go wielką literą się nie pisze, skoro na to nie zasługuje) zaprzecza wielkiej i chlubnej tradycji. Piotr Duda jest dopiero czwartym liderem NSZZ “Solidarność”. Pierwsi dwaj przewodniczący Związku pozostawali przywódcami historycznego i międzynarodowego formatu: pokojowy noblista Lech Wałęsa przyczynił się do wygrania wyborów z 4 czerwca 1989 r. i rok później został pierwszym w dziejach Polski prezydentem wyłonionym w powszechnym głosowaniu obywateli.
Marian Krzaklewski w 1997 r. poprowadził Akcję Wyborczą Solidarność do kolejnego zwycięstwa w wyborach parlamentarnych i patronował przez cztery lata rządowi Jerzego Buzka, przeprowadzającego cztery reformy nazywane wielkimi, z których ostała się jedna tylko, samorządowa. Udana jak żadna inna, procentuje do dzisiaj zaufaniem do władzy lokalnej i rozwojem Małych Ojczyzn oraz pozyskiwaniem środków pomocowych. Trzeci kolejny lider, Janusz Śniadek, próbował do czasu wypośrodkować sprawy pracownicze i politykę, ale ostatecznie doprowadził do zwasalizowania Związku przez PiS a sam został posłem tego ugrupowania. Symbolem stało się zdjęcie, pokazujące jak podczas jednej z demonstracji Śniadek usłużnie trzyma parasol nad Jarosławem Kaczyńskim. Inny z kolei działacz, Karol Guzikiewicz ze Stoczni Gdańskiej, gdy przeprowadził tegoż Kaczyńskiego przez kordon związkowców oblegających Sejm zyskał sobie wśród swoich okrutny przydomek “psa przewodnika”. Podobnie brutalną ksywę nadali członkowie związku obecnemu przewodniczącemu, którego przezywają po prostu “Dudą mniejszym”, wykorzystując porażający kontrast postury lidera i prezydenta Andrzeja Dudy.
Przewodniczący od siedmiu boleści i większej liczby rad nadzorczych
Gdy za rządów Dudy w związku trwał ogólnopolski strajk nauczycieli, wsparty m.in. autorytetem literackiej noblistki Olgi Tokarczuk – NSZZ “Solidarność” otwarcie narażał się na zarzut wspierania pozostającego wtedy u władzy PiS a nie własnych członków.
Całkiem niefortunne okazało się pojawienie się Piotra Dudy w Sejmie przy okazji protestów niepełnosprawnych i ich opiekunów w Sejmie, połączonych z okupacją gmachu. Przewodniczący niby próbował mediować, nic z tego nie wynikało, nie wiedziano, po co w ogóle tam przyszedł.
Jak na ironię to właśnie Piotr Duda okazuje się rekordzistą jeśli chodzi o staż w fotelu przewodniczącego NSZZ “Solidarność”. Zajmuje tę posadę od 2010 r, kiedy to w wyborach pokonał Śniadka.
Liderzy regionów “Solidarności” pozostawali w 1980 i później postaciami charyzmatycznymi jak Zbigniew Bujak na Mazowszu czy Władysław Frasyniuk z Dolnego Śląska. Ułatwiło im to, gdy w odróżnieniu od Wałęsy uniknęli internowania (Bujaka ukrył w Gdańsku w parafii św. Elżbiety ks. Wacław Błaszczak, Frasyniuka powracającego z posiedzenia Komisji Krajowej z Gdańska w pociągu ostrzegli kolejarze, którym nie odcięto łączności jak reszcie obywateli telefonów, że milicja i bezpieka czekają na niego na Dworcu Głównym we Wrocławiu, więc wyskoczył zawczasu, gdy skład zwolnił) stworzenie podziemnego kierownictwa w stanie wojennym.
W NSZZ “Solidarność” wciąż nie brakuje roztropnych przywódców regionalnych jak Zdzisław Maszkiewicz (Ziemia Radomska) czy Waldemar Krenc (Ziemia Łódzka). Wiele też jednak pociesznych postaci, stanowiących przedmiot niezliczonych anegdot jak tytułowany “Józkiem z bagien” szef Podlasia Józef Mozolewski. A w wielu regionach mało kto zna nazwisko szefa struktur Solidarności. Ci ostatni za rządów PiS zabiegali o posady dla związkowego aparatu a nie o rozpoznawalność, zaś o prawach pracowniczych… lepiej w tym kontekście nie wspominać.
Gdzie się podziało dziesięć milionów
W styczniu br. Solidarność zaangażowała się w organizowanie demonstracji Prawa i Sprawiedliwości planowanej przed Sejmem. Nie chodzi tam o sprawy pracownicze, niewątpliwie za rządów PiS bardzo przez liderów związku zaniedbane. W powszechnej opinii bardziej interesowało ich obsadzanie stanowisk w spółkach Skarbu Państwa i części samorządu terytorialnego zdominowanej przez PiS. Obecne zaangażowanie Piotra Dudy nie poprawi tej opinii. Związkowcy w powszechnej opinii mają co innego do roboty. Poprzedni przewodniczący Regionu Mazowsze Andrzej Kropiwnicki zawsze zwykł się bardzo denerwować i kończyć w złości rozmowę z dziennikarzem, gdy użyło się w niej określenia “pierwsza Solidarność”. Logika a także wymowa liczb okazują się jednak bezlitosne.
Do wielkiej Solidarności z lat 1980-81 należało dziesięć milionów Polaków, obecny związek wedle danych własnych liczy kilkaset tysięcy członków.
Decyzja pójścia na Sejm wraz z PiS okazuje się więc tym bardziej karkołomna. Nie tylko dlatego, że mróz siarczysty – ale przede wszystkim z tego powodu, że nie o sprawy związkowe chodzi. Niewykluczone, że szeregi związkowców jeszcze się przerzedzą – bo wielu członków komisji zakładowych nie ukrywa zbulwersowania faktem, że liderzy nakłaniają ich do obrony milionerów z do niedawna reżimowej TVP, których zarobki niewspółmierne do umiejętności gorszą polską opinię.
PiS i Solidarność maszerują przy tym na pusty Sejm, bo termin obrad przeniesiono. Też nabiera to rangi symbolu.
Marszałek izby Szymon Hołownia tuż przed wyborami, pod warszawskim Pomnikiem Solidarności (róg Świętokrzyskiej i Kopernika) wezwał Polaków do pojednania. Po części za sprawą tego apelu Trzecia Droga jako jedyny w ubiegłym roku komitet uzyskała w głosowaniu wynik znacząco lepszy niż we wcześniejszych sondażach. Zapytany teraz o ocenę obecnego zaangażowania Solidarności w pisowski “marsz wolnych Polaków” marsz. Hołownia odpowiada, że Solidarności są dwie: jedna w zakładach walczy o prawa pracowników, druga uprawia politykę,
Jak się wydaje ta ostatnia – o czym obawiający się utraty każdego segmentu elektoratu Hołownia wprost już nie powiedział – nawet maszerując pod rękę z politykami w imię obłudnych haseł o wolnych mediach, wznoszonych przez tych, co jeszcze miesiąc temu je zniewalali, okazuje się zbyt słaba, żeby naprawdę zaszkodzić wielkiej legendzie Solidarności, jednemu z mitów założycielskich nowej wolnej Polski. I tak już pewnie zostanie.