Chwieją się przynajmniej baszty jeśli nie całe dotychczasowe twierdze PiS uchodzące za symbol jego dominacji w państwie. Część sędziów Trybunału Konstytucyjnego zbuntowała się nie tylko przeciw Julii Przyłębskiej ale otwarcie już przeciw Jarosławowi Kaczyńskiemu, który wciąż popiera prezeskę przezywaną okrutnie jego kucharką. W TVP Info z wizji zniknął Adrian Klarenbach, jedna z głównych twarzy stacji.
Pierwszy tym, którzy go na stanowisko powołali, sprzeciwił się prezes Najwyższej Izby Kontroli Marian Banaś. Niezależność NIK rozumie dosłownie i odmawia rezygnacji ze stanowiska, chociaż PiS próbowała ją na nim wymusić. Suwerenna postawa Banasia nie stanowi jednak zaskoczenia dla tych, którzy znają jego życiorys. Już w latach 70. pozostawał żarliwym ale i niebywale pomysłowym działaczem studenckiej opozycji: gdy akademiki nękali na zmianę esbecy i miejscowi chuligani – przyszły prezes, ćwiczący sztuki walki, skaptował karateków jako ochronę. Nie wpuszczali meneli a ilekroć przychodziły służby – jeden z siedzących na portierni sportowców długo przeglądał dokumenty nieproszonych gości, zaś drugi biegł na górę, aby przejść się po pokojach i ostrzec, by głęboko schowano modną już wtedy bibułę. W stanie wojennym Banaś dostał wysoki wyrok za organizowanie strajku. Jego żona poroniła z powodu stresu. Nic jednak go nie złamało. Zyskał sobie przydomek “żelaznego” czy nawet “pancernego Mariana”. Ostatnio też potwierdził jego trafność. Kto go lepiej zna – wcale się nie dziwi, że drobiazgowo i bez taryfy ulgowej kontroluje rządzących, formułując nawet wnioski do prokuratury, gdy okazuje się to zasadne.
Ciężkie czasy dla kucharek
Żadnych nadziei nie budził natomiast nowy skład Trybunału Konstytucyjnego, dobranego starannie z grona sędziów uchodzących za zwolenników “dobrej zmiany”. Teraz okazuje się, że znaczna część tego grona uznaje, że kadencja prezes Julii Przyłębskiej dobiegła końca. Nie pomogło jej, że wsparł ją nawet prezes partii rządzącej Jarosław Kaczyński. Wśród prawników Przyłębska nazywana jest zresztą kucharką Jarosława Kaczyńskiego. Eleganckie to nie jest ale rzeczywiście nominatka gotuje obiady “prezesowi wszystkich prezesów”.
Jak wiemy Włodzimierz Ilicz Lenin definiował socjalizm jako ustrój, w którym kucharka ma wpływ na rządzenie państwem. A Jarosław Kaczyński – jak wiemy – po raz pierwszy za granicę wyjechał w wieku lat czterdziestu w 1989 r. kiedy to wspomniany ustrój już upadał.
W Trybunale Konstytucyjnym trwa zakulisowa gra między sędziowskimi frakcjami zorientowanymi na ministrów: Mariusza Kamińskiego i Zbigniewa Ziobro, faktycznie paraliżująca całą instytucję. W meandrach wielu wewnętrznych jej podchodów nie są się w stanie rozeznać nawet posłowie PiS.
Gwiazdeczki pierwszej i drugiej świeżości
Od prowadzenia programów TVP Info odsunięty został Adrian Klarenbach. Od dawna pozostawał czołowym prowadzącym i jedną z twarzy stacji. Zapewne najbardziej rozpoznawalną po Miłoszu Kłeczku. Banicja Klarenbacha może szokować, jeśli zna się krótką ławkę kadr w propisowskich mediach. Przyciągał uwagę, a nie widać pomysłu, kim go zastąpić. Za pretekst posłużył fakt, że w jednym z programów miał nie dać należytego odporu zarzutom wobec TVP. W praktyce bardziej prawdopodobna wydaje się wersja, że następca Jacka Kurskiego w rządowej stacji, nowy prezes Mateusz Matyszkowicz chce zaznaczyć swoje aspiracje przynajmniej w dziedzinie polityki kadrowej, bo o wybijaniu się TVP na niezależność nie ma mowy. Zwłaszcza przy oglądaniu Wiadomości przypomina się hasło z 1981 roku: DTV łże jak łgał. Gwiazdeczką programu pozostaje Danuta Holecka, niegdyś ulubiona prezenterka jego dysponentów za rządów postkomunistów zarówno w kraju jak telewizji. I Michał Adamczyk, kiedyś uznawany za bliższego PO. To nie tylko dowód, że nie święci garnki lepią – ale i na to, że PiS wcale tam nie stawia na ludzi ideowych.
Nie czas żałować Klarenbacha, bo niebawem może powrócić triumfalnie, jeśli tylko ziści się scenariusz sojuszu PiS z Konfederacją: z kręgami tej ostatniej, zwł. z Januszem Korwin-Mikkem prezenter ma bowiem doskonałe kontakty.
W chłopcach Mentzena cała nadzieja rządzących
Walka frakcyjna w PiS zaostrza się w miarę jak zbliżają się wybory i chociaż powtórzenie zwycięstw z lat 2015 i 2019 wydaje się niewykluczone (PiS o czym była już mowa może także współrządzić wraz z Konfederacją, której szeregi z przeciwników takiej koalicji wyczyścił już skutecznie Sławomir Mentzen: w niedawnym sondażu IBRIS PiS ma prawie 34 proc, PO-KO niespełna 24 proc zaś Konfederacja niemal 12 proc poparcia, a rzut oka na to badanie wystarczy, żeby ocenić, jaki rząd powstanie) – gwarancji, że tak się stanie, brak.
Jeśli zaś partia Kaczyńskiego nie mogłaby rządzić już trzecią kadencję z rzędu niczym na Węgrzech formacja Viktora Orbana – tym większego znaczenia nabierają posady inne niż rządowe. Z telewizji państwowej a tym bardziej Trybunału Konstytucyjnego nie da się bowiem szybko odwołać nominatów PiS. Paradoksalnie obronią ich… pozostałe jeszcze procedury demokratyczne. Wzmaga to determinację osób okupujących tam posady.
Abolicja albo kamień na kamieniu
Jeśli coś zaskakuje, to brak zachęty ze strony opozycji dla dysydentów z obozu władzy. Aż by się prosiło o jakąś zapowiedź abolicji skoro słowo amnestia brzmi w tym kontekście obraźliwie, bo do przestępców się odnosi. Zwłaszcza, że w polskiej tradycji leży “kruszenie betonu”: od umowy jaką Józef Piłsudski po przyjeździe z Magdeburga zawarł z wojskami niemieckimi w listopadzie 1918 r, umożliwiając im niemal bezkrwawe wycofanie się – aż po nieformalne wsparcie pierwszej wielkiej i dziesięciomilionowej Solidarności z lat 1980-81 dla niesłusznie zapomnianych “struktur poziomych” PZPR, opowiadających się za demokratyzacją (milion Polaków należało w tym czasie zarówno do partii jak do NSZZ”S”). Do tego jednak, by potrafić w godny sposób oponenta rozmiękczyć a w planie maksimum przyciągnąć go nawet do własnej formacji – trzeba być mężem stanu, a nie tylko zawodowym politykiem.
Monotonne powtarzanie “rozliczymy was” wzmacnia obecnie rządzących i przesądza, że jeśli nawet w walce o sukcesję po Jarosławie Kaczyńskim pojawią się dwie frakcje, to przyjdzie je nam być może nazywać betonem i cementem.
Za to niuansowanie i zapowiedź pozostania na stanowiskach tych, co na czas przypomną sobie o zasadach przyzwoitości urzędniczej, sędziowskiej bądź dziennikarskiej rozstrzygnąć może, że ludzie PiS w chwili przegranej swojej formacji zachowają się raczej jak żołnierze kajzera Wilhelma w listopadzie 1918 r. niż przedstawiciele tej samej nacji w maju 1945 r. w oblężonym Wrocławiu, który – jak wiemy – bronił się dłużej jeszcze niż Berlin, aż kamień na kamieniu tam nie pozostał. Polska w ruinie? To już było, chciałoby się zakończyć.