Marszałek Polski, Naczelnik Państwa Józef Piłsudski na pytanie, co należy zrobić w gospodarce, podobno, machając ręką odpowiadał krótko: „To Żydzi, im to zostawmy”. Pierwsza osoba w państwie, mająca władzę bez mała absolutną, na gospodarce się nie znała, nie chciała za nią brać odpowiedzialności, choć oczywiście rozumiała wagę problemów ekonomicznych.
Komuniści, gdy przejęli władzę, próbowali realizować radziecki model tak zwanej „przyspieszonej industrializacji”. Kiedy zorientowali się, że rozwój gospodarczy to poważna sprawa, by nie oddać władzy, a jednocześnie zdjąć z siebie odpowiedzialność za gospodarkę ukuli termin „partia kieruje, a rząd rządzi”.
Do komunistycznego schematu nawiązali w nowych już czasach prezydent Aleksander Kwaśniewski i premier Leszek Miller. Ten pierwszy narzucił wicepremiera od spraw gospodarczych Marka Belkę i ściśle współpracował z będącym wtedy prezesem NBP Leszkiem Balcerowiczem skutecznie krępując i praktycznie odbierając część kompetencji i władzy w gospodarce Leszkowi Millerowi. Ciekawym przykładem były rządy AWS-UW czyli tak zwane rządy solidarnościowe. Główny współtwórca koalicji, przewodniczący związku Marian Krzaklewski będąc podporą rządu premiera Jerzego Buzka potrafił maszerować na czele demonstracji, która w ten rząd była wymierzona.
Podane tu przykłady mają dwie wspólne cechy. Pierwsza to dwuwładza, jako ułomność mechanizmu i sposobu rządzenia, jako przejaw rozmycia odpowiedzialności i obowiązków spoczywających na rządzących. Druga cecha to fakt, że wszystkie przywołane rządy na polu gospodarczym poniosły klęskę i kończyły sprawowanie władzy schodząc ze sceny w niesławie i zostawiając po sobie ogromne, długotrwałe problemy ekonomiczne dla państwa i obywateli.
A dziś? Na szczycie jest wszechwładny Jarosław Kaczyński. Jego metoda rządzenia partią, gdy był w opozycji polegała na dwóch zasadach. Pierwsza zapożyczona od Konrada Adenauera brzmiała: nic bardziej prawicowego od mojej partii powstać nie może – na prawo ode mnie „tylko ściana”. Jarosław Kaczyński konsekwentnie i bezwzględnie likwidował wszelkie próby powstania prawicowej konkurencji. Druga zasada, którą stosował wewnątrz partii polegała na “byciu arbitrem poprzez kreowanie konfliktów”. Oznaczało to, że w każdej ważnej sprawie Jarosław Kaczyński wyznaczał dwóch lub więcej konkurujących o wpływy podwładnych, by samemu mieć głos decydujący. Dodajmy, że on sam jak większość czołowych działaczy opozycji słabo bądź wcale nie znali się na gospodarce. Mieli z tego powodu kompleks, ale rozumiejąc wagę gospodarki w sprawowaniu władzy dobierali ludzi bez zaplecza partyjnego bądź autorytetu, by byli zawsze zależni od przywódcy.
W drugim szeregu, aspirując do prawa decydowania w kwestiach ekonomiczno-społecznych dziś mamy premiera Mateusza Morawieckiego, okrzykniętego gospodarczym guru i jego współpracowników: minister finansów Teresę Czerwińską, i prezesa Narodowego Banku Polskiego Adama Glapińskiego, który boryka się z własnymi problemami wizerunkowymi związanymi między innymi z aferą KNF. Powstaje sytuacja, w której funkcjonuje nie tylko ułomność rządzenia wynikająca z dwuwładzy, a coś zdecydowanie gorszego – celowe wzajemne ograniczanie i krępowanie władzy między rywalizującymi o przywództwo i przywileje polityczne najwyższymi urzędnikami.
Uważam, że kiedy wygrało się wybory i rządzi się samodzielnie, bez koalicjanta politycznego i parlamentarnego należy zmienić sposób kierowania podległymi strukturami z zarządzania poprzez konflikty na tworzenie i zarządzanie zgodnie współpracującymi zespołami ludzi. Ponieważ tego nie ma, to obserwujemy bezwzględną walkę o wpływy i zakres kompetencji między najwyższymi urzędnikami. Polem bitwy jest obsada ważnych stanowisk w ministerstwach, instytucjach, urzędach i firmach państwowych a także rozmiary środków finansowych, głównie budżetowych jakie znajdą się w dyspozycji konkretnego funkcjonariusza partyjnego bądź jego zaplecza politycznego.
Ta walka trwa. Jesienią wybory parlamentarne, a ustaw fundamentalnych z punktu widzenia nowego podejścia do gospodarki z gabinetów ministerialnych do Sejmu wpłynęło niewiele. Działalność gospodarcza, wbrew szumnym zapowiedziom premiera wcale nie stała się łatwiejsza, a pakiet ram prawnych zamieszczonych w Konstytucji dla Biznesu przypomina terapię na każdą chorobę z „Dobrego Wojaka Szwejka” czyli… lewatywę. Natomiast wydłuża się lista nazwisk osób powołanych na wysokie stanowiska a rekomendowanych przez ministrów, premierów bądź prezesów.
Ten stan rzeczy źle wróży. By umocnić się główni gracze będą powiększali swoje drużyny tworząc wysoko płatne, nikomu niepotrzebne urzędy i posady. Tak bywa zawsze, gdy mając pełnię władzy swoje otoczenie buduje się z ludzi zaufanych, ale nie mających dostatecznych kompetencji, doświadczenia i predyspozycji do rządzenia.
Problem jest tym poważniejszy, że sam Jarosław Kaczyński daje sygnały, że chciałby stopniowo przekazywać władzę. Walka o tę schedę, nie miejmy złudzeń, już się rozpoczęła. Źle by się stało, gdyby pojedynek o przywództwo „wymknął się spod kontroli” i toczył ze szkodą dla państwa i narodu. Tym gorzej, że czas w perspektywie międzynarodowej Polsce nie sprzyja, a czyhających na jej słabość na zewnątrz i wewnątrz jest wielu.