Sprawa marszałka Sejmu świadczy o nim samym i całej klasie rządzącej
Drobiazgowe rachowanie, ile podróży na koszt podatnika Marek Kuchciński odbył z rodziną, ile ze znajomymi pokazuje zainfekowanie świata polityki. Nawet gdyby marszałek Sejmu tylko raz zabrał na pokład rządowego samolotu osoby postronne – zasługiwałby na potępienie i dymisję. Pazerność PiS objawiła się z całą mocą. Ludzie widzą kogo wybrali.
Łukasz Perzyna
Docenianie marszałka Sejmu, że znalazł w sobie odwagę by stanąć w świetle kamer i stawić czoła zarzutom – przywodzi na myśl chwalenie sąsiada za to, że wreszcie przestał bić żonę. Zaraziliśmy się pisowską obłudą. Przedtem przecież Beata Mazurek z PiS z całą powagą pouczała w trakcie briefingów, że Lech Wałęsa powinien „stanąć w prawdzie” (tak chropowato brzmi ich partyjny slang) i odnieść się do spraw z przeszłości.
Ludzie bez życiorysów i zasług, z prezesem, który – jak słusznie wypominają mu przed jego willą demokratyczni oponenci – 13 grudnia spał do południa, bez talentu i charakteru wystawiali cenzurki całej reszcie Polski, powołując się na suwerena, który w dniu wyborów dał im władzę. Gdyby wiedział, co się stanie, to by się głębiej zastanowił. Zrobi to teraz, decydując po raz kolejny 13 października.
Te pieniądze nam się po prostu należały – wykrzykiwała z sejmowej trybuny Beata Szydło o premiach swoich ministrów, a praktycznie drugich pensjach, przyznawanych z naruszeniem jeśli nie litery to ducha ustaw i rozporządzeń, a z pewnością zasad przyzwoitości. Jej słowa trafiły do annałów polskiej polityki w sąsiedniej przegródce obok pamiętnego „rząd się sam wyżywi” Jerzego Urbana jako wyrazu arogancji poprzedniej władzy – komunistycznej. Populiści podążają dziś drogą wiecznego sybaryty Urbana a nie Wałęsy, które wiele szans zmarnował, ale rozumiał, że władza jest rzeczą trudną i wymagającą, a Polska sprawą wielką.
Szlachta w dawnej Polsce miała przywileje, ale też obowiązki. Wobec kraju – zobowiązana była wszak do jego obrony, a w jezuickich kolegiach uczono ją rozumienia dobra wspólnego – ale też wobec własnych poddanych, których wzorcowy dobry gospodarz zobligowany był traktować po ojcowsku. Dzisiejsza władza nie przypomina tamtej mądrej i demokratycznej rzeczypospolitej szlacheckiej. Wywodzi się raczej z ducha smuty, mentalności Dymitrów Samozwańców, fałszywych uzurpatorów, którzy dorwali się do władzy po to, by korzystać z jej uroków, nie pojmując związanych z nią powinności.
W co większych encyklopediach w tabelach władców Bułgarii figuruje niejaki Iwajło. Przy jego imieniu widnieje gwiazdka i wstydliwy dopisek: nie należał do dynastii. To pastuch, który jako wódz powstania chłopskiego, gdy zwyciężyło, ogłosił się carem, ale nie umiał władzy sprawować i po roku pozbyli się go dotychczasowi sojusznicy. Ze starego wydania pocztu królów i książąt polskich wielkiego Matejki warto przytoczyć opis, towarzyszący reprodukcji portretu panującego w latach 1243-1279 Bolesława V Wstydliwego: „Długie i niedołężne rządy Bolesława obfitowały w wiele smutnych wydarzeń” [1]. Kaczyńskiego pewnie historycy ocenią podobnie…
Z czasów rządów Leonida Breżniewa w ZSRR, nazwanych przez Rosjan epoką zastoju, pochodzi powiedzenie: im szybciej jeździło naczalstwo, tym wolniej pełzał kraj. U nas niezliczone wypadki kolumn rządowych spowodowane piractwem drogowym kierowców-borowców wiedzących, że im wszystko wolno stały się pierwszym sygnałem, że władza wymyka się spod wszelkiej kontroli. Potem przyszły nieprawości rodziny Przyłębskich (małżonka jako prezeska obiektywnego Trybunału Konstytucyjnego przyjaźni się z prezesem partii rządzącej, publicznie deklarującym jak ceni tę osobistą relację – zaś mąż związany jako dwudziestoparolatek ze służbami specjalnymi PRL reprezentuje teraz w Berlinie jako ambasador powstającą z kolan prezesowską Polskę solidarną), prezesa TVP Kurskiego i jego ekranowych nieudaczników czy dawnego komunistycznego prokuratora Piotrowicza jako równocześnie Solona i Drakona, prawodawcy nowej władzy.
Kuchcińskiemu kolumny rządowe nie wystarczyły. Osobisty podniebny czarter lepiej niż rozjeżdżanie się po szosach zaspokaja prominenckie wymogi komfortu i nuworyszowskie potrzeby prestiżu. Szybko jednak okazało się, że nawet Ikarem nie jest, jego upadek nie ma bowiem w sobie nic podniosłego.
Latający ogrodnik, samolotowe perypetie marszałka Kuchcińskiego
Czy cierpliwość Kaczyńskiego wobec pupila się wyczerpie? W PiS objawia się to nagle i niespodziewanie, a nie pod postacią postępującej niełaski.
Gorzki los najwierniejszego z aparatczyków PiS skłania do refleksji nad naturą tej władzy. Nieprawdą jest bowiem przebijająca z wyjaśnień Kuchcińskiego myśl, że robił to, co poprzednicy. Niewątpliwie wszystkie ich błędy powtórzył, ale gdzie jakieś zasługi. Amerykański senator czy kongresmen marzy zwykle o tym, żeby którąś z ustaw nazwano jego imieniem. Kuchciński mógł tylko wyjść przed kamery i oznajmić monotonnym głosem prowincjonalnego buchaltera, że Sejm w tej kadencji uchwalił 876 ustaw. Znów pojawia się analogia z czasami Breżniewa, gdy chwalono się wytopem surówki, nie wspominając o jej jakości.
Zwolennicy tezy o dobroczynnym wpływie programu 500plus na społeczeństwo nie spostrzegają, że za rządów PiS rozszerzyło się ubóstwo (z 4 do 5,5 proc), nie poprawiła demografia, za to – jak zauważył publicznie Paweł Kukiz a nie żaden z polityków liberalnych – w blokowiskach Włocławka kilkakrotnie wzrosła liczba policyjnych interwencji, związanych z przemocą w rodzinie. Właśnie dla wyborcy socjalnego ujawnianie nadużywania przez władzę jej przywilejów okazuje się trudne do strawienia.
W praktyce okazuje się bowiem, że władza oferuje obywatelowi skromne środki, zabrane mu wcześniej pod postacią podatków – a na siebie wydaje miliony. Po ujawnieniu „podwójnych pensji” w rządzie (tych, co zdaniem Szydło „nam się po prostu należały”) notowania PiS znacząco spadły, chociaż obywatele nie zrazili się specjalnie do tej partii z powodu wież Kaczyńskiego czy działek Morawieckiego. Gdy afery są powikłane, na korzyść rządzących zadziała mechanizm „nie wiadomo jak z tym było”.
Inaczej, gdy polityczna korupcja okazuje się ostentacyjna. Jak w sprawie lotów marszałka. Polaków, wystających w korkach i zbierających na jedne zagraniczne wczasy rocznie z przelotem tanimi liniami w obie strony razi w równej mierze sam fakt wydania 4 milionów złotych podatnika, co pokrętne wytłumaczenia Kuchcińskiego, jak ciężką i wymagającą szybkiego przemieszczania się pracę wykonuje. Wiedzą, że do Rzeszowa da się wygodnie dojechać pendolino, zaś do Przemyśla intercity.
Afera z marszałkiem-awiatorem, gdy została już ujawniona, korzystnie wpłynie na życie publiczne. Prominentom PiS pokazuje, że nie są bezkarni – przynajmniej gdy przekroczą pewną granicę ostentacji, sprawiającą, że sam prezes uznaje, iż ich zachowania szkodzą partii. W wypadku Antoniego Macierewicza Rubikon wyznaczała afera Bartłomieja Misiewicza. Cienka czerwona linia przebiega nie tam, gdzie krzywdę wyrządza się Polsce, tylko gdy szkodzi się notowaniom PiS. Ale jest to jakaś bariera. Prominenci PiS otrzymują sygnał, że nie ma w partii ludzi, których ta zasada nie dotyczy: Kuchciński wydawał się najwierniejszym z lojalnych i nietykalnym faworytem prezesa.
Zawsze jest to jakieś ograniczenie. A większość dotychczasowych nieprawości tej ekipy wynikała z poczucia bezkarności. Dlatego istotne pozostaje, do jakiego stopnia afera niskich lotów ten wewnętrzny immunitet naruszyła. W tym sensie jej ujawnienie pozostanie dobroczynne dla polskiej demokracji, nawet jeśli wyciągnięcie prawdziwych, a nie wirtualnych (przeprosiny przed kamerą i kasa na Caritas) konsekwencji przyjdzie odłożyć do czasów kolejnej zmiany władzy.
Za sprawą afery ludzie widzą, kto nimi rządzi. Paradoksalnie tak jak mit jednego samolotu – smoleńskiego – zbudował martyrologiczną i heroiczną legendę tej władzy, sprawiającą że długo wolno jej było więcej niż konkurentom, tak teraz drugi samolot, zakupiony za pieniądze podatnika Gulfstream z rodziną i przyjaciółmi marszałka na pokładzie przyczynia się do destrukcji legendy PiS jako partii prospołecznej, mniej dbającej o swoje, a bardziej o obywateli. Społeczeństwo wie doskonale, kto te powietrzne taksówki finansuje i w dobie narastającej drożyzny nie jest mu to obojętne. Do jakiego stopnia – naprawdę przekonamy się dopiero 13 października. Ale już teraz po wielu godzinach spędzonych na koszt podatnika w przestworzach władza musi zejść na ziemię.
Jak uważasz?
[democracy id=”41″]
[1] Poczet królów polskich według Jana Matejki. Biogramy Jan Gintel. Wydawnictwo Artystyczno-Graficzne RSW „Prasa”, Kraków 1971
Czytaj inne teksty Łukasza Perzyny:
Kolejny dobry Pański komentarz. Ma Pan już we mnie stałego czytelnika. Nawet polemizowanie z Panem było przyjemnością.
Kolejny dobry Pański komentarz. Ma Pan już we mnie stałego czytelnika. Nawet polemizowanie z Panem było przyjemnością.