Unikalne w skali kraju siedlisko biosfery – lubelskie Górki Czechowskie – zostanie już wkrótce zamienione w ordynarne blokowisko i to pomimo tego, że przeciw temu niszczycielskiemu projektowi opowiedziała się większość biorących udział w referendum lokalnym mieszkańców miasta. Decyzję w sprawie przyjęcia studium zagospodarowania umożliwiającego zamianę terenów zielonych na ciasną zabudowę mieszkaniową – Rada Miasta podjęła w trybie pilnym 30 czerwca na specjalny wniosek prezydenta Lublina, Krzysztofa Żuka (regionalnego lidera Platformy Obywatelskiej na Lubelszczyźnie).
Sprawa zagospodarowania Górek Czechowskich od dokładnie 20 lat dzieli… Nie, nie lublinian. Ci są niemal idealnie zgodni w sprawie pozostawienia zielonych płuc miasta w stanie możliwie nienaruszonym (co najwyżej – uporządkowanym). Nie, kwestia ta oddziela zwykłych mieszkańców od kolejnych rządzących, regularnie próbujących coś dla siebie ukręcić na takiej transakcji życia…
Najpierw na terenie położonym w północno-zachodniej części miasta (w pobliżu powstałej w końcówce PRL dzielnicy Czechów) planowano wybudowanie ogromnej galerii handlowej. W Lublinie przez lata pojawiali się kolejni lobbyści, kolejnych prezydentów nagle oświecało, że tak – na dawnym poligonie oraz w zupełnie dzikich wąwozach, w miejscu mogiły legionistów z roku 1915, unikalnych ostoi owadów, a zwłaszcza dokładnie na drodze kanałów powietrznych wentylujących coraz bardziej zasmrodzone – dokładnie tam najbardziej potrzebny jest mega-market i sieć butików.
Szczęście w nieszczęściu jednak – nawet tak stosunkowo ubogi rynek, jak biedniejąca stolica wschodniego województwa, przyciągał walkę konkurencyjną wielkich sieci handlowych. Stąd, kiedy tylko okazywało się, że już, już kolejna administracja zmieni plany, wyda wszystkie niezbędne zezwolenia, zapali światło inwestorom (jak to się eufemistycznie nazywa…) – zawsze wówczas ktoś przebijał ofertę. Pojawiały się nieprzekraczalne trudności proceduralne. Urzędnicy i radni dotąd bardzo za, nagle robili się jeszcze bardziej przeciw – i oto powstawała inna galeria handlowa, w innej części miasta, a wyrok na Górki znów był odraczany.
Zaprawdę, jak pisałem zawsze: wszak gdyby nie korupcja i układy – to już w ogóle w naszym kraju żyć by się nie dało!
W końcu jednak rynek handlowy Lublina się nasycił i okazało się, że nie ma więcej chętnych do dawania w łap… to znaczy do występowania o warunki zabudowy dla nowych mega-sklepów z przyległościami. Niestety, nie oznaczało to wcale, że na Górkach po staremu będzie można spotkać tylko rowerzystów, joggerów, spacerowiczów z psami i zakochane pary. Co to, to nie. Nie dało się zalać betonem w poprzek – trzeba wspiąć się z betonowymi ścianami wzwyż!
W międzyczasie bowiem, w wyniku kolejnych zmian właścicieli – Górki znalazły się w rękach jednej z potężnych firm developerskich, specjalizującej się w takim zagospodarowywaniu terenów zielonych, by zielony na nich pozostawał co najwyżej lakier aut rozpaczliwie szukających miejsc do parkowania. TBV – bo o tej firmie mowa – oczywiście doskonale wiedziała, że kupuje teren przede wszystkim sportowo-rekreacyjny, nigdy przecież jednak żadne takie papierowe zapisy planistyczne nie przekonały żadnego inwestora w żadnym bodaj polskim mieście! Od czego bowiem są układy?
Dalej wydarzenia wokół Górek zaczęły nabierać iście developerskiego tempa. Oczywiście, TBV ani przez chwilę nie było zainteresowane zagospodarowaniem całego 105-hektarowego obszaru, chcąc jedynie wykroić z niego atrakcyjne 30 hektarów wysoczyn i ciasno zabudować je blokami. Żeby zaś pozbyć się kłopotu – praktyką znów znaną z całego kraju – resztę oddano by do zagospodarowania już wprost ze środków publicznych. Słowem – typowo polsko-wielkomiejska recepta na sukces komercyjny w budownictwie: prywatny zabuduje wszystko od granicy do granicy działek, a jak lokatorzy będą chcieli mieć zieleń, park, teren spacerowy – a, to wolna droga, idźta do Ratusza!
Prezydent w stanie developerskim
Ratusz też zresztą przygotowano, a prezydent Żuk już jawnie zaczął działać pod dyktando TBV. Jednak trzeba było zapewnić sobie dupochron. Konieczny, bo nawet zakochani w nim mieszkańcy Lublina mogliby w końcu skojarzyć podstawowe fakty, przypomnieć sobie inne jego sprawki, jak sprzedanie innej prywatnej spółce (ORION) należącej do samorządu działki w centrum miasta pod budowę biurowca, który następnie… Urząd Miasta miał przez lata wynajmować pod własną siedzibę, za kwoty łącznie przewyższające dochody ze sprzedaży.
– Czyżby tak broniony przez lublinian w partyjnych starciach z PiS prezydent okazywał się nie reprezentantem zwykłych ludzi, ale wyłącznie interesów kapitałowo-developerskich? – zaczęły padać (jeszcze bardzo nieśmiałe…) pytania.
Żuk postanowił więc dmuchać na zimne – i zarządził referendum lokalne, od początku jednak będące parodią demokracji bezpośredniej. Z wyjątkowo zamotanymi pytaniami, przy wyraźnej dominacji agitacyjnej kampanii TBV, przy żenująco prowadzonych i/bądź całkowicie ignorowanych konsultacjach – wszystko miało pracować tak, jak było zamówione. A jednak…
A jednak Żuk i TBV referendum sromotnie przerżnęli. 7 kwietnia lublinianie albo nie poszli do urn – celowo uznając frekwencję i doskonale rozumiejąc, że Ratuszowi cwaniacy przy ustawieniu pytań każdy właściwie wynik postarają się zinterpretować jako zgodę na dewastację Górek, albo zagłosowali przeciw propozycji Żuka i TBV. Przy 13-procentowej frekwencji swój sprzeciw wyraziło 76 proc. uczestników. I od razu po podaniu wyników – władze Lublina zaczęły je ignorować i odkręcać.
Niektórzy naprawdę mieli złudzenia. Widać to było po postawie ruchów miejskich i ekologicznych, wcześniej uważających się za naturalne (nomen omen…) i oddane zaplecze fajnego wujka liberała z lubelskiego Urzędu Miasta. Wiarę tę trochę wprawdzie kruszyło ignorowanie także innych problemów, a przede wszystkim jasno wyznaczona linia inwestycji miejskich, bardzo zdeterminowanych, by z centrum Lublina usunąć wszystko, co ma korzenie i jest zielone u góry. Ale mimo to nadzieja jeszcze się tliła, aż do momentu, kiedy Żuk ogłosił najpierw, że „zaczyna szukać kompromisu z inwestorem”, potem prędziutko, że „już go znalazł”, a dosłownie chwilę później, że zmiany – obejmujące niemal niezmienioną propozycję, która właśnie przegrała w referendum – zostaną głosami prezydenckiego klubu radnych przepchnięte w trybie nagłym jak dla klęski żywiołowej, jeszcze przed wakacjami.
I faktycznie, mamy do czynienia z klęską, choć nie żywiołową, tylko z premedytacją zaplanowaną i realizowaną. Lublin od wielu dekad słynie jako wyjątkowo zielone miasto i tak naprawdę jest to jedna z niewielu wartości dodanych do jakości życia w tym, jak inne na Wschodzie, raczej ubogim i powoli pustoszejącym ośrodku. Niestety, tylko naiwność łączyła deklarowany i faktyczny liberalizm władz Lublina z wartościami i pojęciami takimi jak partycypacja społeczna, zrównoważony rozwój, miasto przyjazne mieszkańcom – a nie z tym, czym liberalizm stosowany u władzy naprawdę jest: dominacją pieniądza, zyskiem wyliczanym krótkoterminowo i zwłaszcza kosztem ludzi, ignorowaniem pozaekonomicznych potrzeb człowieka, niejasnymi układami z wielkim biznesem.
Straszak hejtu i bat prokuratury
Rozczarowanie było bolesne, stąd środowiska dotąd chętnie podpisujące się pod akcjami w rodzaju #muremzażukiem – teraz same zaczęły wołać, że co to jest, po Żuku tylko beton?! Rozpacz ta, acz w słusznej sprawie, była tak rozczulająca, że jednak nieodparcie zabawna, bo przecież jeszcze kilka miesięcy temu ci sami ludzie brzozową miotłą obiliby każdego, kto śmiałby zakwestionować dobre intencje prezydenta. A tu nagle „z Żuka żul!” – słychać zewsząd. Aż nie mogłem się oprzeć i skomentowałem to na swoim prywatnym profilu na FB…
Myliłby się jednak ktoś uznając, że dopiero w tym momencie pojawiam się w całej tej historii. Należy bowiem do mnie jeden ze smutnych rekordów – bycia dziennikarzem o bodaj najdłuższej ciągłości pisania o sprawie Górek Czechowskich, którą pierwszy raz przedstawiłem jeszcze w 1999 r. czytelnikom nieistniejącego już, niestety, antykorupcyjnego „Tygodnika Czas Lubelski”. Od tamtej pory dostawało się ode mnie wszystkim po kolei „silnym ludziom Lublina”, z różnych partii, którzy a to ustawiali się po oczywiste wziątki od kolejnych inwestorów, a to ich odganiali wołając następnych, jeszcze hojniejszych. No i traf chce, że właśnie padło na Żuka.
Ogłaszając swą decyzję, że sprawa uchwalenia „Studium uwarunkowań i kierunków zagospodarowania przestrzennego Lublina”, obejmującego przyjęcie developerskiego dyktatu dla Górek – Żuk okrasił wydaniem zbolałego listu, skarżącego się na „kampanię nienawiści” wymierzoną w niego i jego rodzinę (?), wyprorokował sobie los prezydenta Adamowicza, zdecydowanie potępił „hejt i zastraszanie” po czym… sam spróbował wszystkich przestraszyć zapowiadając, że zgłasza do prokuratury pakiet anonimowych komentarzy pełnych wspomnianego rozczarowania jego działaniami – oraz mnie z nazwiska, właśnie za przytoczenie na prywatnym FB opinii:
Koniec cytatu, początek zawiadomienia do prokuratury o „znieważenie funkcjonariusza publicznego na służbie”.
Pod taką presją lubelscy radni (i tak w większości bezwzględnie posłuszni prezydentowi, bo z jego rąk bajgle z kawiorkiem jedzący) – podjęli decyzję już 30. czerwca (mieli 27., ale z tych nerwów Ratusz nie umiał nawet rozesłać ważnych zaproszeń na sesję). Zanim jednak zapadnie ostateczny wyrok na Górki – pan prezydent obliczy swój sukces, a ja znowu zacznę odwiedzać prokuraturę – pozwolę sobie na kilka (no, więcej niż kilka…) słów komentarza na temat, przesłanego następnie do lokalnych mediów:
Co właściwie się z Lublinem wyprawia?!
Naprawdę staram się zrozumieć Krzysztofa Żuka. Funkcjonował dotąd w niemal cieplarnianych warunkach, co by nie zrobił (i czego by nie zaniechał…) – mógł liczyć na daleko posuniętą taryfę ulgową, także ze strony mieszkańców, a jedyna głośna krytyka, z jaką się spotykał – prowadzona była przeważnie z pozycji politycznych, dla ogółu nie interesujących czy wręcz nieakceptowalnych.
Ale tak absolutna władza rozzuchwala, odbiera poczucie miary i kontakt z rzeczywistością. Obecna administracja i Krzysztof Żuk dali się za bardzo rozpieścić i brakiem poważnej opozycji, i częstszej krytyki prasowej (i do tego błędu sam się poczuwam, jako czynny zawodowo lubelski dziennikarz).
Niestety, w efekcie p. Żuk tak nerwowo reagując na obywatelską krytykę jego polityki w sprawie Górek Czechowskich – udowodnił tylko nieumiejętność znoszenia, że ktoś w ogóle śmie mieć odmienne zdanie i dyskutuje, zamiast poddać się jego „jedynie słusznej woli”. Przykro mi, ale tak rodzi się nam w mieście mikro-dyktaturka. A może do głowy uderzyła popularna sodówa po zbyt długich i łatwych rządach, podczas których każdy błąd przechodził ulgowo?
Wywołany do odpowiedzi zapowiedzią złożenia przeciw mnie zawiadomienia do prokuratury w sprawie wpisu na moim PRYWATNYM profilu na portalu społecznościowym – zmuszony jestem PUBLICZNIE podtrzymać swoje krytyczne zdanie o polityce p. Żuka, lidera partii, osoby publicznej, a więc takiej, która musi nauczyć się znosić znacznie wyższy poziom krytyki i która cieszy się ograniczonym (także orzecznictwem Sądu Najwyższego) zakresem ochrony swych dóbr. Ludzie mogą się z panem nie zgadzać, panie Żuk! Proszę przywyknąć, zamiast zasłaniać się statusem „funkcjonariusza publicznego na służbie” (a swoją drogą czemu funkcjonariusz publiczny będąc na służbie grzebie po cudzym FB – to już nie ma innych obowiązków? A fe, nieładnie…).
Wyjątkowo niesmaczne jest też zasłanianie własnych kombinacji politycznych nazwiskiem zamordowanego prezydenta Gdańska. Jaki bowiem dostajemy przekaz od prezydenta: „będę robił co chciał, nawet wbrew jasno wyrażonej woli mieszkańców – a wszyscy mordy w kubeł, bo oskarżę o hejt i groźby karalne!”? To ma być demokracja po lubelsku?
Zamiast debaty publicznej mamy więc do czynienia z manipulacją, w dodatku dość prymitywną. Oto prezydent Żuk straszy prokuraturą – bo „jest przeciw… zastraszaniu”. Jakie to logiczne! Podobnie pozwoli więc zabetonować Górki Czechowskie będąc „zwolennikiem zielonego Lublina”? Co to w ogóle ma być, orwellowskie dwójmyślenie?
Czas spojrzeć prawdzie w oczy. Krzysztof Żuk ponosi właśnie konsekwencje własnych zaniechań i błędów. Dialog publiczny w sprawie Górek Czechowskich był i jest pozorowany, a jego wyniki – ignorowane. Trudno się więc dziwić, że mieszkańcy wyrażają swoje opinie tak, jak mogą, gdy nikt ich inaczej w Ratuszu nie słucha. Zastraszanie internautów nie może być metodą załatwienia sprawy Górek Czechowskich – bo miasto to WSPÓLNOTA mieszkańców, a nie federacja developerów (a tym bardziej nie ich wyłączna własność). I to właśnie p. Żuk musi sobie wreszcie przypomnieć.
A jeśli p. Żukowi naprawdę nie podoba się „atmosfera w Lublinie” – to tym bardziej niech nie rusza Górek Czechowskich. W końcu to dzięki nim oczyszcza się w naszym mieście powietrze.
Jak sądzisz?
[democracy id=”38″]
Gdzie naprawdę produkuje się “polskie helikoptery”?
Skąd właściwie będą pochodzić śmigłowce AW-101, ze Świdnika czy z… Włoch?