Ludzka twarz Białorusi w polskim Sejmie

0
103

Zobaczyć Grzegorza Schetynę i Adama Lipińskiego jak nie tylko wspólnie występują przed kamerami na konferencji prasowej ale mówią mniej więcej to samo – bezcenne.

Sprawcą tego cudu okazał się białoruski opozycjonista Paweł Łatuszka, postać rzeczywiście charyzmatyczna i nietuzinkowa.

Jego wizyta w polskim parlamencie wiele powiedziała nam o białoruskich demokratach ale jeszcze więcej o rodzimych posłach, na których płacimy podatki.
Kto się spodziewał brodatego proroka z ascetyczną twarzą i ogniem w oczach albo abnegackiego dysydenta w powyciąganym swetrze w stylu polskich lat 80, ten mógł się poczuć zaskoczony. Paweł Łatuszka wolny jest bowiem od typowych cech zawodowego opozycjonisty. Służył państwu białoruskiemu takiemu jakie istniało i spełnia kryteria definicji człowieka sukcesu te same w Mińsku co w Mediolanie. W wieku 29 lat został najmłodszym ambasadorem w historii swojej ojczyzny. Pierwszą jego placówką była Polska, ale potem jeszcze reprezentował swój kraj we Francji i UNESCO oraz Hiszpanii. W odróżnieniu od większości tamtejszych polityków posługuje się na co dzień językiem białoruskim a nie rosyjskim. Wiele wie o mechanizmach władzy, skoro był również ministrem kultury i rzecznikiem mińskiego MSZ. Ostatnio jednak – to nie żart – dyrektorem Teatru Akademickiego im. Janka Kupały.

Gdy Aleksander Łukaszenka ogłosił swoje zwycięstwo w wyborach prezydenckich (w stosunku 80 proc do 10 nad Swietłaną Cichanouską) a Białorusini wylegli na ulice – Paweł Łatuszka opowiedział się po stronie demokratycznych demonstrantów. Wszedł w skład opozycyjnej Rady Koordynacyjnej.

Polski Sejm a konkretniej parlamentarny zespół ds. współpracy z Białorusią odwiedził więc nie jeden z wielu opozycjonistów, ale zdolny polityk, być może przyszły prezydent albo szef dyplomacji Białorusi. Wykazał się też godną uznania powściągliwością. Dało się nawet zauważyć, że… nieco mitygował gospodarzy, którzy – wobec braku pomysłu na skuteczną politykę wschodnią – mogli dać przynajmniej rzadki pokaz jedności. Pierwszy – jeśli złośliwie zauważyć – od czasu wspólnego sejmowego głosowania nad podwyżką poselskich wynagrodzeń, kiedy to za sprawą projektu przezwanego “koryto plus” odrodziła się zapomniana koalicja PO-PiS sprzed osiemnastu lat. Opamiętanie przyszło dopiero w Senacie. Teraz politycy mieli okazję zademonstrować, że zgadzają się czasem również w sprawach… wyższego rzędu.

– Jesteśmy tu po to, żeby pokazać, że potrafimy myśleć ponadpartyjnie – zapewnił były minister spraw zagranicznych (2014-15) i poseł Platformy Obywatelskiej Grzegorz Schetyna. Zaś wiceprezes rządzącego PiS Adam Lipiński przypomniał, że od wielu lat pozostaje osobiście zaangażowany w sprawy nie tylko Białorusi ale również Ukrainy i Mołdawii. Jednak większymi w tej materii zasługami niż bohater słynnych już “taśm prawdy” z rozmowy z Renatą Beger, której Lipiński obiecywał stanowiska w zamian za poparcie – może wykazać się w kwestii polityki wschodniej młodszy od niego o pokolenie poseł PO-Koalicji Obywatelskiej Michał Szczerba. Jako jedyny parlamentarzysta spoza Białorusi obserwował nie tylko niedawne wybory prezydenckie ale również następujące po nich dwie mińskie noce demokratycznego protestu, jak sam skromnie zaznacza – na ile było to możliwe. Monika Falej z Lewicy obiecała opozycjonistom z Białorusi wszelką możliwą pomoc w imieniu eurodeputowanych tego ugrupowania.

W spotkaniu uczestniczył także ambasador Polski na Białorusi Artur Michalski. Najbardziej jednak zapadły w pamięć otwierające zebranie słowa przewodniczącego zespołu Roberta Tyszkiewicza (PO-KO).

– Chcielibyśmy od pana usłyszeć, jaka pomoc jest Białorusi potrzebna.
– Ingerencja nie, raczej mediacja – taką odpowiedź sformułował Paweł Łatuszka. Chociaż służył przez lata w administracji Łukaszenki (był między innymi rzecznikiem tamtejszego MSZ), nie nadrabia wcale radykalizmem. Zachował finezję zawodowego dyplomaty. Nie wymienił nawet nazwy państwa, z którego strony ingerencji się obawia, chociaż nie taił, że taka groźba istnieje. Nieoficjalnie dowiedziałem się, że w trakcie zamkniętej części spotkania parlamentarzyści z Polski wypytywali gościa o możliwe scenariusze rozwoju sytuacji w kontekście stosunków Białorusi z Rosją oraz z Unią Europejską.

Białoruś i Polska. Szansa a nie misja

Nie mamy polityki wschodniej. Pozostaje ona wyłącznie kalką amerykańskiej i niemieckiej. Dla obu mocarstw Białoruś i Ukraina to jednak kraje odległe. Dla nas – sąsiedzi i ojczyzny polskich mniejszości. Nie możemy więc płacić za cudze koncepcje geopolityczne. Żeby tego nie robić, czas mocno wyartykułować własne interesy: ochronę Polaków zza kordonu i wspieranie ryzykujących tam naszych przedsiębiorców. Zaś działania na rzecz demokratów białoruskich mogą być trzecim celem, zresztą lepiej od rządzących już je prowadzą opozycyjny poseł Michał Szzcerba oraz marszałek Senatu Tomasz Grodzki. Ale świat pamięta też, jak poprzednik tego ostatniego Stanisław Karczewski chwalił Aleksandra Łukaszenkę jako ciepłego człowieka. Wstyd…

Read more

Społeczeństwo Białorusi musi samo rozwiązać swoje problemy – mówił na konferencji prasowej już po rozmowie z parlamentarzystami Paweł Łatuszka. Briefing stał się też rzadką okazją wspólnej i zgodnej prezentacji poglądów polityków władzy i opozycji. Były ambasador w Polsce i Francji powiadomił też, że represje spotykają nawet prezenterów rządowej telewizji, którzy sprzeciwili się użyciu siły wobec demonstrantów.  
Wcześniej jeszcze gościowi z Białorusi obiecano wsparcie humanitarne dla jego kraju oraz wzmocnienie programu stypendialnego dla białoruskiej młodzieży.

Były minister spraw zagranicznych Grzegorz Schetyna powiedział mi już później, że szansę pomocy dla Białorusi dostrzega w relacjach bilateralnych w Brukseli na rzecz wsparcia dawnej koncepcji Partnerstwa Wschodniego. Kiedy ministrowie spraw zagranicznych Trójkąta Weimarskiego czy państw skandynawskich pojawili się w Kijowie, Tbilisi czy Kiszyniowie – polska dyplomacja wywierała realny wpływ na politykę wschodnią całej Unii Europejskiej. – Tego mi dziś brakuje – zastrzegł Grzegorz Schetyna. Za wartość uznał jednak, że “politycy opozycji i rząd mówią jednym głosem”. – Chcemy się angażować i chcemy pomagać – powiedział mi były minister spraw zagranicznych.
Za to ani w części otwartej spotkania ani w trakcie następującego po nim briefingu nie padło nawet słowo o prawach mniejszości polskiej na Białorusi, zabezpieczeniu interesów inwestujących tam i ryzykujących środki finansowe oraz miejsca pracy w swoich firmach przedsiębiorców z Polski ani też o oczekiwaniach i postulatach środowisk kresowych, choćby dotyczących polityki historycznej.

 Niewątpliwie więc wizyta białoruskiego gościa – pożyteczna bo otwierająca nas na środowiska, które mogą potencjalnie przejąć władzę u wschodniego sąsiada – wiele powiedziała nam o słabościach rodzimej klasy politycznej, braku samodzielnej polityki wschodniej (za rządów PiS wbrew buńczucznym zapowiedziom wstawania z kolan realizujemy raczej scenariusze opracowane w Berlinie i Waszyngtonie) i w ogóle naszej dyplomacji, która zresztą niedawno zmieniła sternika – bo wbrew przysłowiu, że nie zmienia się koni w trakcie przeprawy przez rzekę po Jacku Czaputowiczu MSZ przejął niedawno inny profesor Zbigniew Rau.

Rzadkie “kochajmy się” polityków władzy i opozycji maskuje brak koncepcji i ciągłości nie tylko “na kierunku wschodnim”, jak w swoim slangu mówią dyplomaci.
Bezcenny za to staje się kontakt z nową klasą polityczną przebijającą się w środowisku białoruskim.

Wcześniej gościem marszałka Senatu Tomasza Grodzkiego była Weronika Capkała, znana demokratka. Jednak po spotkaniu obie strony ograniczyły się do zdawkowych tylko oświadczeń.

Białorusini z pewnością nie oczekują od nas gładkich komunałów o wspieraniu demokracji w sytuacji gdy brak pomysłu, jak realnie to robić. Nie należy ich do nas zapraszać jako politycznych uchodźców bo ani nas na to nie stać, ani nie powinniśmy pogarszać i tak niedobrych relacji z Rosją. A przy tym trudno uznać za sensowny wariant, w którym w Mińsku, Bobrujsku i Homlu zostaną głównie zwolennicy Łukaszenki.

Wystrzegać się też należy eksportu czy po ludzku mówiąc wciskania Białorusinom polskiego modelu demokracji i kapitalizmu, bo naraża nas to na śmieszność i pozostaje nieskuteczne. Wolą bowiem zdecydowanie system francuski czy niemiecki. Trzy czwarte dochodu narodowego u naszego sąsiada wytwarza sektor państwowy. Robotnikom, którzy strajkami wsparli demonstrujących na ulicach studentów trudno podpowiadać polski wariant z zamykaniem fabryk i masowym bezrobociem, bo na to nie pójdą. Z kolei jako misjonarze demokracji narażamy się na zarzut obłudy, bo wiadomo jak PiS u siebie traktuje procedury sejmowe czy wolność mediów (przykładem przyjmowanie budżetu w grudniu 2016 r. po nocy i w bocznej sali bez policzenia głosów jak należy oraz los powtórnie upaństwowionych TVP, zwłaszcza Wiadomości oraz Polskiego Radia, szczególnie Trójki). 

Czas też na refleksję, dlaczego odpowiedzialne za politykę wschodnią instytucje, na które tak hojnie łoży nie pytany o zdanie podatnik, jak Biełsat wykazują się tak małą skutecznością. Ich faktyczna rola to pozostawanie zapleczem kadrowym PiS. Zaś Ośrodek Studiów Wschodnich nawet nie przewidział, że niedawne wybory prezydenckie różnić się będą na Białorusi pod względem politycznych i społecznych następstw od wszystkich poprzednich głosowań. 

Można w tym miejscu tylko przypomnieć słynne kibicowskie skandowanie z meczu piłkarskiego Polska- Czechosłowacja przed olimpiadą w Moskwie. – Za co my płacimy – rozlegało się rytmicznie z trybun.
Właśnie, za co, mógłby spytać polski podatnik. 

Ważną przesłankę nieskuteczności polskiej polityki wschodniej podpowiada obserwacja losów słuchaczy elitarnego podyplomowego studium Europy Wschodniej Uniwersytetu Warszawskiego. Studiująca tam moja koleżanka z dawnej opozycji po zdaniu końcowych egzaminów bezskutecznie ubiegała się o pracę w dyplomacji kulturalnej lub służbie konsularnej. Za to jej koledzy z roku, młodzi moskwiczanie – Katia i Anton – wrócili z Warszawy ze znajomością języka i pozyskaną wiedzą, która błyskawicznie przydała im się w pracy dla Sputnika, rządowego rosyjskiego medium adresowanego do Polaków w ich języku. Oni wiedzieli, po co tu przyjeżdżają, a władza – po co im stypendium na wyjazd do Polski daje. Symbolem pozostaje też inny ich kolega z roku, Czeczen z papierami uchodźcy, beneficjent rządowego polskiego z kolei stypendium dla pokrzywdzonych demokratów, przyjeżdżający na zajęcia własnym mercedesem i obwieszony złotem… Nie trzeba więc dogłębnych geopolitycznych analiz, żeby spostrzec, dlaczego rodzima polityka wschodnia jest tak słaba, że nie widać jej zza gromkich haseł.   

Jak oceniasz?

kliknij na gwiazdkę, aby ocenić

średnia ocen 5 / 5. ilość głosów 7

jeszcze nie oceniano

jeśli uznałeś, że to dobre...

... polub nas w mediach społecznościowych

Nie spodobało się? Przykro nam...

Pomóż nam publikować lepsze teksty

Powiedz nam, jakie wolałbyś teksty na pnp24.pl?

Łukasz Perzyna (ur. 1965) jest dziennikarzem „Opinii”, Polityczni.pl i „Samorządności”, autorem filmu o Aleksandrze Kwaśniewskim (emisja TVP1 w 2006 r.) oraz dziewięciu książek, w tym. „Uwaga, idą wyborcy…” i „Jak z Pierwszej Brygady”. Pracował m.in. w „Wiadomościach TVP” i „Życiu”, kierował działem krajowym „Obserwatora Codziennego”. W latach 80 był działaczem Konfederacji Polski Niepodległej i redaktorem prasy podziemnej.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here