Miał charakter. Dżudoka, w młodości stał na bramce w studenckich klubach. Pracował na Uniwersytecie Warszawskim, ale jako spawacz z brygady remontowej. Jego bogaty biogram łączy w sobie robotniczy i inteligencki nurt Solidarności. Gdy inni zabiegali o ordery, on oddał własny w trakcie programu telewizyjnego.
Był ostatnim rozpoznawalnym szefem Regionu Mazowsze NSZZ „Solidarność” (pełnił tę funkcję 1991-98). Po nim nastał czas śmiesznych facecików, których nikt nie znał, zamiast o pracownicze sprawy zabiegających o miejsca dla siebie na listach wyborczych antyzwiązkowego PiS. To on, Maciej Jankowski, nazwał Leszka Balcerowicza małpą z brzytwą.
Posturą wyróżniał się z oczywistych względów na tle polskich polityków, często nie przekraczajacych formatu Jarosława Kaczyńskiego. Miał mir i respekt, nie tylko wśród swoich. Gdy szedł na czele demonstarcji – a prowadził wiele z nich – wyglądał jak lider, a nie gość, co się tam przypadkiem zabłąkał.
Został nawet w 1967 mistrzem Polski w dżudo. Dorabiał przez lata jako bramkarz w modnych studenckich klubach. Chłopak z dobrej rodziny, który nie za bardzo chciał się uczyć, połączył potem w swoim życiorysie dwa nurty Solidarności: robotniczy i inteligencki. Zatrudniony był bowiem od 1975 r. na Uniwersytecie Warszawskim, tyle, że nie jako adiunkt – ale spawacz w brygadzie remontowej.
W stanie wojennym na kilka miesięcy został internowany. Wtedy jego czas jeszcze nie nadszedł. Dopiero w latach 1987-89, gdy Uniwersytet stał się areną opozycyjnych wystąpień, Jankowski okazał się postacią na miarę wyzwania: wiecowym mówcą i trybunem nie potrzebującym trybuny, bo wystarczał mu murek naprzeciwko wydziału historii.
W wiele spraw pracowniczych już po zmianie ustroju – jak prywatyzacja Huty Warszawa – angażował się osobiście. Znów objawił ogromny talent organizacyjny. Po latach rządów postkomunistów przyczynił się do utworzenia Akcji Wyborczej Solidarność.
Ale też w tym czasie ujawnił się już pewien dualizm – w siedzibie Regionu „Mazowsze” w alejach Ujazdowskich spotkać można było ludzi ciekawych świata i ideowych, podczas gdy w warszawskim biurze Komisji Krajowej NSZZ „S” (centrala związku była w Gdańsku) przy pl. Trzech Krzyży i sztabie na Dzielnej rządziły jakieś okropne Panie Kasie, co nie wiadomo skąd się tam wzięły, kręcąc dowolnie szefami takimi jak Piotr Żak.
Rychło też spacyfikowali samego Mariana Krzaklewskiego otaczający go mandaryni: Jacek Rybicki i Kazimierz Janiak, a energia Akcji się wyczerpała. Jankowski został posłem, ale nie beneficjentem. Zresztą po latach, już w proteście przeciw rządom PiS, w trakcie programu telewizyjnego oddał order Polonia Restituta, który należał mu się jak mało komu – za lata konspiracji i przygotowanie przełomu 1989.
W AWS i klubie powoływał zespoły, zastanawiające się, jak powrócić do źródeł solidarnościowej legendy. W jego biurze w górującym nad wąwozem Tamki wysokościowcu – teraz rozebranym i zastąpionym motelem – nie traciło się czasu. Warto tam było przychodzić. Gospodarz umiał trafić do ekspertów, większość znał zresztą z pracy na Uniwersytecie i konspiracji. Czas ludzi bez życiorysów nadszedł później. Przepychali się w kolejce po ordery, gdy Jankowski swój oddał w świetle kamer.
Z Sejmu dał się zapamiętać z niezliczonych dyskusji w palarni w trakcie posiedzeń klubu AWS. Zarówno marność mandarynów jak błyskotliwość przewodniczącego Jankowskiego sprawiały, że wielu posłów poważnie utrzymywało, że w palarni wokół Maćka jest… ciekawiej niż w sali obrad.
Wielki, niedźwiedziowaty, mówiący basem – miał w sobie coś, co sprawiało, że go słuchano. Kiedyś na konferencję do Regionu Mazowsze zaproszono przedstawicieli kilku organizacji. Mieli zaprotestować przeciw jakiejś niegodziwości rządu SLD. Jeden z zaproszonych naindyczył się strasznie i zaczął coś wykrzykiwać zza stołu prezydialnego.
– Zaraz, moment – osadził go zirytowany Maciej Jankowski. A gość… przestał pokrzykiwać równie nagle, jak wcześniej zaczął. Kto w polskiej polityce ma dziś podobny posłuch?
Pamiętam, jak po przejęciu TVP przez komunistów, gdy szefem TAI został dawny propagandysta gen. Mieczysława Moczara, weteran „Walki Młodych” Jacek Snopkiewicz – przez dwa tygodnie nie miałem pracy. Z czerwieniejącej na powrót, niczym przeglądajacy pornosy ministrant, telewizji publicznej odszedłem, z Polsatem dopiero negocjowałem, a Adam Pieczyński z RTL i Piotr Skwieciński z „Życia” bali się mnie przyjąć, bo nie wiedzieli, kto wygra wybory. W tym krótkim czasie wybrałem się na jedną i tylko jedną konferencję prasową: Macieja Jankowskiego w siedzibie regionu w alejach Ujazdowskich.
– Dla kogo teraz pracujesz? – spytała mnie tam dziewczyna z radia.
– Dla siebie – odpowiedziałem zgodnie z prawdą. Rzeczywiście, poszedłem go posłuchać dla własnej przyjemności…
Po porażce AWS uwierzył już tylko raz – Andrzejowi Olechowskiemu. Ale ich współpraca okazała się tylko epizodem, nie przekładającym się trwale na wielką politykę. O ostatniej jej dekadzie da się powiedzieć, że jeśli kogoś w polskim parlamencie brakowało – to takich facetów jak Maciej Jankowski.
Pamiętam go sprzed wielu lat – przed sejmem manifestacja przeciwko wyprzedaży majątku narodowego. Transparent “AWS brukselski pies” Podchodzi poseł Jankowski do sędziwego kol. Mariana Pietrzaka (żołnierza NOW i AK) i mówi “Do Moskwy j…y sbeku” Kryjąc się jednocześnie za plecami policjantów.
Takie wspomnienie …