Już przed rokiem publicznie ostrzegałem, aby resort finansów nie gmerał w stawkach podatkowych podatku od towarów i usług, czyli nie brał się do opracowania „nowej matrycy VAT” (piękne określenie), zwłaszcza tuż przed wyborami. Dla każdego, kto coś wie na temat tego podatku jest oczywiste, że zakres przedmiotowy zastosowania stawek 7% (czyli 8%) i 5% ukształtowany przez ostatnie dziesięciolecia (w istotnej części ma już on 25 lat), wynikający z załączników do ustawy o VAT (nr 3 i 10), nie powinien być pisany od nowa, bo jest to zbyt trudne nawet dla najlepszych znawców tego podatku. Żaden trzeźwo myślący specjalista od tego podatku nie podjąłby się tego zadania, gdyż:
- dotychczas obowiązujące nazwy towarów i usług oraz ich symbole statystyczne zostały na tyle wyjaśnione lub zinterpretowane, że dają większości podatników poczucie bezpieczeństwa, które jest tu podstawową wartością;
- można co najwyżej wprowadzić „punktowe” zmiany, które wyeliminują przypadkowe niekonsekwencje ustawodawcy lub sprzeczności w praktyce interpretacyjnej;
- wprowadzenie całkowicie nowych nazw towarów oraz odwołanie się do nowych symboli statystycznych (przejście z PKWiU na CN) jest wielką niewiadomą, bo klasyfikacje te są mało kompatybilne; istniejący dorobek wyjaśniający przestaje mieć znaczenie, a nowe nazwy i symbole muszą być od nowa interpretowane, a tu z istoty pojawią się niespodzianki, i to bardzo kosztowne politycznie i dla podatników;
- towary i usługi objęte obniżonymi stawkami obiektywnie muszą być definiowane w bardzo skomplikowany sposób – przez zamiar przeznaczenia lub przez cechy fizyczno-chemiczne, a nawet przez faktyczne użycie (przeznaczenie); to bardzo złożona materia i nikt nie powinien w tym bez powodu mieszać. Nawet rozróżnienie między „posiłkiem” jako towarem i „posiłkiem” jako usługą restauracyjną lub rozstrzygnięcie, czy „catering” jest dostawą towarów, czy świadczeniem usług, zajęło organom UE kilka lat, a nam prawie dekadę;
- można komuś dać nieświadomie prezent, np. w postaci obniżenia stawki z 23% na 5%, i w sposób bezzasadny zmienić warunki konkurencji (pomoc publiczna ?).
Niemniej jednak, mimo ostrzeżeń, resort finansów (czyli kto?) ochoczo wziął się do pisania nowej „matrycy” , w której niefrasobliwie (?) zaczął „poprawiać” zakres stosowania stawek, podrzucił ten projekt rządowi i niewiele brakowało, aby go uchwalono. Szczęśliwie – działająca w interesie publicznym – posłanka opozycji (wyrazy szacunku) ostrzegła przed uchwaleniem tych głupot, posługując się przykładem soków.
Jej zachowanie było czymś nietypowym, bo przecież wiemy, że po tej stronie sceny politycznej oczekuje się uchwalenia wszelkich możliwych bzdur, aby później pastwić się nad „głupotą rządu”, co przy obecnych nastrojach panujących wśród rolników mogło zadecydować o wyniku wyborów. W owej nowej „matrycy” wpadek jest sporo, o części jest cicho, bo przecież projektowane obniżki stawek dadzą niektórym gigantyczny zarobek. Najlepsze pieniądze zarabia się na podatkowym dyletantyzmie władzy. Bezsens tych pomysłów jest wręcz porażający – postanowiono dobić sadowników, którym najpierw odebrano rosyjskie rynki zbytu, a teraz zamierzano podwyższyć do 23% stawkę obowiązującą przy dostawie soków. Przypomnę znane z historii pytanie: „głupota to czy zdrada?”
Szczęśliwie mamy jeszcze Naczelnika Państwa, który, mam nadzieję, wyrzuci ten projekt do kosza.
Zastanówmy się jednak, o co w tym wszystkim chodzi. Od 3 lat ogłaszam publicznie pogląd, że to, co robi resort finansów, nie ma wiele wspólnego z programem wyborczym z 2015 r. obecnej większości parlamentarnej, a PiS wciąż nie wygrał wyborów na Świętokrzyskiej 12. Kto tam rządzi? Okazuje się, że „ludzie z rynku”, czyli wychowankowie „globalnych” firm doradczych, a więc podobnie jak za czasów Jana Rostowskiego oraz jego „ikony” pełniącej funkcję „doradcy społecznego”. Tyle tylko, że obecnie są to etatowi pracownicy, którzy jeszcze niedawno doradzali w tego rodzaju firmach, jak optymalizować obciążenia w VAT. Przypomnę, że w czasie kampanii wyborczej w 2015 r. firmy te stały murem za liberalnym rządem, a ich liderzy nazywali program gospodarczy prawicy m.in. „księżycowymi pomysłami”. Przez kolejne 3 lata konsekwentnie realizowali „swój” (czyli czyj?) program, a w szczególności:
- obronili, a nawet rozszerzyli lobbystyczne zdobycze poprzedniej epoki (tzw. odwrócony VAT);
- narzucili tzw. centralizację VAT w jednostkach samorządu terytorialnego tylko po to, aby uratować tyłek jednej z tzw. globalnych firm doradczych;
- wprowadzili platformerskie pomysły gwarantujące zarobek biznesowi informatycznemu, a które (jakoby) „uszczelniają VAT” (słynne JPK_VAT);
- niektóre rzeczywiste działania uszczelniające wprowadzono z opóźnieniem 2 lat (przywrócenie sankcji), a o zapowiadanym centralnym rejestrze faktur i centralnym rejestrze podatników VAT nie ma co marzyć.
A skąd wziął się przyrost dochodów budżetowych z podatku od towarów i usług w 2017 r. (o 30 mld zł)? Odpowiedź jest prosta: głównie dzięki wzrostowi popytu konsumpcyjnego oraz dzięki odstraszaniu oszustów za pomocą Kodeksu karnego, ale to zasługa zupełnie innego resortu.
Czy może politycy rządzącej większości po wpadce z „matrycą stawek” przejrzą na oczy i zrobią porządek z tym, co dzieje się ze zmianami w VAT? Nie wiem, ale może na początek ktoś poinformuje opinię publiczną, ile państwowych pieniędzy wypłacono w ciągu ostatnich lat globalnym i nieglobalnym firmom podatkowym za doradzanie na rzecz resortu finansów i który z wysokich urzędników tego ministerstwa jest byłym pracownikiem tej firmy oraz czy aby nie zajmuje się teraz podatkiem od towarów i usług jako funkcjonariusz publiczny.