Powoływanie nowych resortów stanowi przejaw niezborności tej ekipy. Zresztą centrum decyzyjne i tak pozostanie nie w alejach Ujazdowskich lecz na Nowogrodzkiej.
Fiaskiem zakończyły się zabiegi o pozyskanie renomowanego dyplomaty spoza kręgu pisowskiego na szefa MSZ (przed ponad dekadą tę rolę w rządzie Kazimierza Marcinkiewicza sprawował historyk rewolucji francuskiej Stefan Meller), więc ministrem pozostanie Jacek Czaputowicz, tyle że sprawy europejskie przeniesiono z jego siedziby przy Szucha do Kancelarii Premiera. Upadła też koncepcja, aby polityką zagraniczną pokierowała osobistość wyraziście prawicowa. Częste ostatnio i pojawianie się w parlamencie Jana Parysa nie zaowocowało propozycją objęcia steru polskiej dyplomacji.
W rządzie po niedawnych zmianach nie znalazła się ani jedna osoba, która wcześniej nie byłaby z PiS kojarzona, zabrakło też w nim miejsca dla chociażby środowiskowych autorytetów.
Skrzydła nagradzać, nie równoważyć
Nie oznacza to oczywiście, że ekipę Mateusza Morawieckiego tworzą wyłącznie twardogłowi aparatczycy. Nie zalicza się do nich z pewnością Jadwiga Emilewicz. Dotychczas szefowała Ministerstwu Przedsiębiorczości i Technologii, teraz rozwiązanemu, za to pokieruje reaktywowanym Ministerstwem Rozwoju, o kompetencjach tak szerokich, że znajdują się wśród nich zarówno budownictwo jak turystyka. Jednak to nie tyle dotychczasowa jakość pracy przyczyniła się do wywyższenia minister Emilewicz, co fakt, że pozostaje ona czołową postacią Porozumienia Jarosława Gowina.
Saga o trollach, czyli Aleje Ujazdowskie rządzą jak potrafią
Teraz albo nigdy: skreślony z listy wyborczej Ziobro nie zdąży powołać konkurencyjnej siły, jego ludzie nie zbuntują się, a jeśli nawet – po prostu nie będzie ich w kolejnym Sejmie.
Sam Gowin nie został wprawdzie ministrem spraw zagranicznych – o czym przez chwilę się mówiło – ale jako szef resortu szkolnictwa wyższego zachował tytuł wicepremiera, a tym samym przewagę nad Zbigniewem Ziobrą, który pełni nadal funkcję ministra sprawiedliwości… wciąż jako prosty szef resortu. Liczył, że zostanie wicepremierem. Jednak Jarosław Kaczyński, faktyczny autor rządowej układanki, zdecydował się na utrzymanie asymetrii pomiędzy tzw. koalicjantami wewnętrznymi, jak określa się skrzydła Zjednoczonej Prawicy. Gowinowi pamięta bowiem, że przyszedł z Platformy i stał się cennym nabytkiem, bo reprezentuje umiarkowanych wyborców. Ziobrze z kolei – że po wyrzuceniu z PiS próbował bez efektu budować własną konkurencyjną formację, zanim przywrócono go do łask.
Również dziś atrakcyjność obu „skrzydłowych” pozostaje nieporównywalna. Gowina można sobie wyobrazić nawet jeszcze w tej kadencji na czele umiarkowanego rządu, wspartego przez kilkunastu posłów jego Porozumienia jeśli wyjdą z PiS, przez PO, PSL i Lewicę a może nawet część Konfederacji. Takie scenariusze z krakowskim intelektualistą w roli głównej wciąż się pojawiają. Ziobro zaś, w odróżnieniu od rywala, nie ma dokąd pójść. W dodatku jego hipotekę obciąża afera hejterska w Ministerstwie Sprawiedliwości. Jeśli ująć rzecz najkrócej: o Gowina warto zabiegać, o Ziobrę wcale.
Kto dba ten ma, niekoniecznie idąc na skróty
Na osłodę kolejnego upokorzenia Ziobro otrzymał tekę ministerialną dla swojego protegowanego Michała Wosia. 28-latek z Rybnika stanął na czele resortu środowiska, z którego jednak wyłączono Ministerstwo ds. Klimatycznych. Po co powstało, mało kto umie przekonująco uzasadnić. Zapewne po to, żeby miał co robić jego szef Michał Kurtyka.
Panorama Polski resortowej, zakreślona po niedawnych wyborach, nie uwzględnia realnych potrzeb, tylko zamiar odzwierciedlenia siatki wewnętrznych napięć w ugrupowaniu rządzącym. Tak już zresztą z PiS było w przeszłości, w dobie wspólnych rządów z LPR i Samoobroną specjalnie utworzono Ministerstwo Gospodarki Morskiej, żeby mógł je objąć Rafał Wiechecki, który wtedy miał tyle lat, co Woś obecnie i był protegowanym nie Ziobry lecz Romana Giertycha. Zresztą w polityce się nie utrzymał.
Zostawienie nie obsadzonego Ministerstwa Sportu rodzi podejrzenia o korupcję polityczną w związku z arytmetyką głosów w Senacie. Stanowisko ma czekać na senatora PO, jeśli tylko ten się złamie. Chodzi o Roberta Dowhana, wieloletniego prezesa klubu żużlowego, już o tym pisaliśmy („Majestat parlamentu i ćwiczenia z liczenia”).
Majestat parlamentu i ćwiczenia z liczenia
Wyborcy rozdzielili większość w obu izbach. W Sejmie dali ją ponownie PiS, w Senacie obozowi demokratycznemu. Wola wyborców wskazuje na potrzebę równowagi zamiast monopolu lub swarów.
Jego koledze opłacał się sprzeciw wobec propozycji tak samo niemoralnej, tyle, że dotyczącej resortu zdrowia: Tomasz Grodzki odmówił, ofertę nagłośnił i zostanie marszałkiem z poparciem opozycji.
Strażnik owoców zwycięstwa
Fruktów władzy pilnować będzie Jacek Sasin, stający na czele przywróconego po paru latach – chociaż nie pod tą nazwą – ministerstwa skarbu, zawiadującego państwowymi spółkami. Nowy resort nosić ma miano ministerstwa nadzoru właścicielskiego lub zasobów narodowych. W ten sposób Jarosław Kaczyński osłabi podległych sobie resortowych baronów oraz powściągnie ich rywalizację o wysoko płatne posady i wpływy, a władzę nad spółkami Skarbu Państwa skupi w jednym ręku. Jeśli w ogóle komukolwiek ufa, to właśnie Sasinowi. Ten zaś w instytucjach, którymi zawiaduje PiS, masowo urządza członków rodziny.
Londyńczyk posprząta po Banasiu
Odpowiedź PiS na Jacka Rostowskiego, reemigranta z Wielkiej Brytanii i wieloletniego szefa finansów w rządzie PO stanowi Tadeusz Kościński. Nowy minister finansów urodził się w Londynie, tam został absolwentem Goldsmith’s University. Przed nominacją zdążył już być wiceministrem w aż trzech resortach: rozwoju, przedsiębiorczości i technologii oraz właśnie finansach.
Nie wiemy, czym naraził się jego poprzednik Jerzy Kwieciński. Nie jego rządy stanowić będą jednak punkt odniesienia dla nowego lokatora gabinetu przy Świętokrzyskiej. Głównym jego zadaniem pozostaje posprzątanie po Marianie Banasiu. Gdy obecny kłopotliwy, bo nieodwoływalny szef NIK zawiadywał Świętokrzyską jako wiceszef, a potem minister, w resorcie panoszyła się mafia vatowska. Dla PiS to podwójnie dotkliwe propagandowo, bo prace sejmowej komisji śledczej miały wykazać, że odpowiedzialność za przestępstwa podatkowe na wielką skalę ponoszą poprzednicy z PO.
Człowiek, który pokazał figę Kaczyńskiemu
Marian Banaś to drugi wysoki urzędnik państwowy, który odmówił prośbie samego Jarosława Kaczyńskiego o podanie się do dymisji. Pierwszy to prezes NBP Adam Glapiński.
Na wychowanym w Londynie Tadeuszu Kościńskim spoczywa odpowiedzialność za wypełnienie przynajmniej części obietnic socjalnych, poczynionych przez PiS w kampaniach wyborczych. Wspierać go w tym będzie nowa „pani od 500 plus” – minister rodziny, pracy i polityki społecznej Marlena Maląg. Pochwalić się może przykładnym życiorysem wzorowej urzędniczki, zdążyła być radną i wiceprezydentem Ostrowa, wicestarostą tamże, wicewojewodą wielkopolskim a ostatnio prezeską Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych. Jeśli porównać jej kompetencje z możliwościami wywodzącej się z aparatu związkowego poprzedniczki, Bożeny Borys-Szopy – wydaje się to oczywistą zmianą na lepsze.
Nominacja Kościńskiego okazuje się najciekawsza ze wszystkich ostatnio dokonanych nie tylko dlatego, że sam Kaczyński przy tej okazji nie ukrywał, że dobra koniunktura gospodarcza nie potrwa wiecznie i należy się z tym liczyć. Zanim Kościński został ministrem finansów, pracował od 1997 r. w BZ WBK, gdzie zajmował się kartami kredytowymi i płatniczymi. Prezesem tego banku był przez wiele lat Mateusz Morawiecki. Kościński to prawdopodobnie jedyny minister w składzie jego rządu, którego kandydaturę on sam zaproponował… Jak na premiera to niewiele inicjatywy.
Twoim zdaniem…
[democracy id=”120″]
Czytaj inne teksty Autora: