Nieprawda, że nie znał się na polityce albo że został wybrany przez przypadek. Ze wszystkich prezydentów Polski Gabriel Narutowicz najkrócej pełnił tę funkcję. Sto lat temu zginął do kuli zamachowca. Jego śmierć zraziła Józefa Piłsudskiego do demokracji i przyczyniła się do wyboru przez Marszałka drogi autorytarnej. Metafora o zarażaniu przemocą wypełniła się: strzał Eligiusza Niewiadomskiego zrodził po latach Berezę Kartuską, na której utworzenie przystał schorowany już twórca polskiej państwowości i gdzie obok komunistów więziono działaczy skrajnej prawicy.

Misję Gabriela Narutowicza tak bilansowali Daria i Tomasz Nałęcz: “I chociaż, jak wynika z wynurzeń zabójcy, zginąłby każdy człowiek, wybrany prezydentem przez centrolewicę i mniejszości narodowe, to było coś symbolicznego w fakcie, że z ręki fanatyka padł właśnie on: Europejczyk w każdym calu, demokrata przesiąknięty szwajcarską tolerancją, mąż stanu nie skrępowany żadnymi partyjnymi serwitutami, obrońca nadrzędnego interesu państwowego, człowiek o nieskazitelnej osobistej uczciwości” [1].

Minister w Polsce zarabia mniej niż inżynier w Szwajcarii

Zanim został prezydentem – pierwszym w historii państwa polskiego – jako minister w pięciu kolejnych polskich rządach zarabiał mniej niż w Szwajcarii jako inżynier, projektujący elektrownie wodne.

Śmierć Gabriela Narutowicza z ręki zamachowca, marnego malarza Eligiusza Niewiadomskiego, przed stu laty 16 grudnia 1922 r. trwale zraziła Józefa Piłsudskiego do demokracji i przyczyniła się do wyboru przez głównego twórcę odrodzonej polskiej państwowości drogi, symbolizowanej przez przewrót majowy z 1926 r. i Konstytucję Kwietniową z 1935 r, już nie tak demokratyczną jak Marcowa z 1921 r. powszechnie porównywana z najdoskonalszą w Europie francuską. 

Jak Żmudzin zostaje kolegą Sienkiewicza

Gabriel Narutowicz, urodzony 17 marca 1865 r. w Telszach na Żmudzi, wymienionych w “Potopie” Henryka Sienkiewicza po latach w dobie I wojny światowej wraz z jego autorem miał wejść do utworzonego w Szwajcarii Komitetu Pomocy Ofiarom Wojny w Polsce. Jeszcze wcześniej wspierał ruch strzelecki Józefa Piłsudskiego, przekazując mu pieniądze od Polaków z Ameryki. Nieprawda więc, że był od polityki odległy.

Znalazł się jednak nie za jej sprawą w Szwajcarii, lecz z powodu gruźlicy, na którą cierpiał. Rodzina obawiała się, że nie przeżyje studiów w wilgotnym i chłodnym Petersburgu i wysłała go, żeby kontynuował nauki w zdrowszym klimacie: na wydziale inżynierii budowlanej Politechniki w Zurychu.

Pozostał zaś tam przez lat ponad trzydzieści ze względu na następstwa jednego przyjacielskiego gestu. Chociaż spierał się z proletariatczykiem Aleksandrem Dębskim, sam przeciwny posługiwaniu się terrorem, to gdy jego oponent w rozlicznych dyskusjach ranny w lesie w trakcie próby z bombą poprosił go o przechowanie innych, kompromitujących chociaż już nie wybuchowych materiałów z własnego mieszkania, Narutowicz na to przystał. W efekcie sam trafił na krótko do szwajcarskiego aresztu. A drogę powrotu do kraju miał zamkniętą.

Człowiek sukcesu w swoim zawodzie

Wedle współczesnych pozostawał zwolennikiem “z usposobienia pracy organicznej w dobrym znaczeniu tego słowa niż rewolucjonistą” [2]. 

Prosperował też świetnie w swoim zawodzie: od trzydziestki zatrudniony w renomowanym biurze konstrukcyjnym inżyniera Kuersteinera wkrótce uzyskał złoty medal na Wystawie Światowej w Paryżu – tej, w trakcie której wzniesiono Wieżę Eiffla – za uznany za cudo techniki projekt elektrowni wodnej. Z czasem też został na swojej zuryskiej Alma Mater dziekanem wydziału inżynierii. Poślubił zaś Ewę Krzyżanowską, wcześniej towarzyszkę życia pisarza Wacława Berenta, dziś zapomnianego, ale wtedy cenionego za dowcipnego “Fachowca” i na wskroś młodopolskie “Próchno”. Pełni szczęścia jednak Narutowiczowie razem nie zaznali, skoro córka chorowała psychicznie a syn “zapowiadający się na uzdolnionego muzyka (..) cierpiał na jakąś inercję woli” [3].                  

W pięciu rządach a potem prezydentura

Ministrem został w okolicznościach nader zawiłych, bo najpierw dał słowo typowanemu na premiera Stanisławowi Wojciechowskiemu, że wejścia do rządu nie odmówi, co później, gdy sam przebywał w Hiszpanii a kontakt z nim okazał się niemożliwy, stało się podstawą do powołania go w skład gabinetu utworzonego ostatecznie przez Władysława Grabskiego. W ten sposób objął ministerstwo robót publicznych. Pracował w tym charakterze również dla premierów Wincentego Witosa i Antoniego Ponikowskiego. Niechętny biurokracji, skutecznie zmniejszył zatrudnienie w resorcie. Z czasem został szefem dyplomacji w rządach Artura Śliwińskiego i Juliana Nowaka.

W wybranym jesienią 1922 r. Sejmie endecki Chrześcijański Związek Jedności Narodowej uzyskał 37 proc mandatów, PSL-Piast 16 proc zaś lewica i mniejszości narodowe po ok. 20 proc. 

Narodowi demokraci, zamiast porozumieć się z Piastem, na prezydenta zgłosili największego w kraju obszarnika Maurycego Zamoyskiego, co w sytuacji, gdy wieś domagała się reformy rolnej okazało się gestem prowokacyjnym. Takiego kandydata partia Wincentego Witosa poprzeć nie mogła. Zgłosiła za to nie wywodzącego się wcale z jej szeregów Stanisława Wojciechowskiego, kiedyś założyciela Polskiej Partii Socjalistycznej i wieloletniego współpracownika Piłsudskiego, zanim staną przeciwko sobie w krwawych majowych dniach 1922 r. Ale to przyszłość.

Na razie bowiem endecja głównego wroga widzi w Wojciechowskim, nie zaś w zgłoszonym przez mniejszości narodowe językoznawcy Janie Baudouinie de Courtenay oraz wskazanym przez PSL-Wyzwolenie Stanisława Thugutta ministrze w pięciu kolejnych rządach Gabrielu Narutowiczu. Tego ostatniego sam Piłsudski przestrzega przed trudnym zadaniem ze względu na “słabą znajomość stosunków polskich” [4].    

Jednak 9 grudnia 1922 r. w kolejnych turach w Zgromadzeniu Narodowym (tworzą je świeżo wybrane Sejm i Senat) odpadają kolejno: Ignacy Daszyński (PPS) i Baudouin de Courtenay. Gdy kandydatów zostaje tylko trzech, endecja decyduje się na niezwykły manewr. Ponieważ do wyboru Zamoyskiego “Chjena” wciąż ma za mało głosów a za niebezpiecznego rywala uważa kandydata “Piasta” Wojciechowskiego, część narodowych demokratów, żeby tego ostatniego wyeliminować, zagłosuje na Narutowicza. Jednak chłopscy posłowie także później nie zechcą wesprzeć “hrabiego”. I tak prezydentem w finałowej rozgrywce zostanie Narutowicz z 289 głosami wobec 222 oddanych na Zamoyskiego.     

Szok okazuje się ogromny. Walka polityczna przenosi się na ulice. Endecja za upokorzenie uznaje fakt, że nowy prezydent wybrany został głosami lewicy i mniejszości narodowych.

Tłum próbuje nie dopuścić elekta do gmachu parlamentu i złożenia przysięgi. Przebija się on jednak wraz z nieliczną asystą przez wznoszone na ulicach zapory. Jak pisał Władysław Pobóg-Malinowski: “(..) wnet posypały się zabłocone, zbite na twardo grudy śniegu, kilka takich grud trafiło Prezydenta, paru zuchwalców z kijami wskoczyło na stopnie powozu, mocnym ruchem strącił ich towarzyszący Prezydentowi szef protokołu St. Przeździecki. Za powozem, gdy minął roztrąconą barykadę, pobiegł wrzeszczący tłum” [5].     

Pomimo to Narutowicz nie tylko przysięgę złoży, ale zabiegać będzie o utworzenie rządu, uwzględniającego układ sił w parlamencie. Wbrew propagandzie przeciwników, wcale nie okaże się lewicowym radykałem. Ani też dyletantem w polityce. Na premiera wysuwa najpierw Ludwika Darowskiego, potem Leona Plucińskiego. Obaj reprezentują orientację umiarkowaną. Efektów swoich starań jednak już nie pozna.

16 grudnia 1922 r. w warszawskiej Zachęcie pierwszego w historii Polski prezydenta zastrzeli fanatyk Eligiusz Niewiadomski. Zbrodnia symbolicznie dokona się akurat w galerii sztuki. Sam Niewiadomski pozostaje autorem portretu Stefana Żeromskiego, niezmiernie ponurego w tonacji, na którym wielki pisarz nie przypomina innych swoich wizerunków. Sprawca zabójstwa zostaje pojmany, błyskawicznie osądzony i stracony. Ale przelana krew demokratycznie wybranego sternika państwa nie stanie się znakiem pojednania. Już w trzy i pół roku później w czas przewrotu majowego Polacy staną z bronią w ręku przeciw sobie na ulicach stolicy.         

[1] Daria i Tomasz Nałęcz. Gabriel Narutowicz, prezydent Rzeczypospolitej 14 XII – 16 XII 1922 (w:) Prezydenci i premierzy Drugiej Rzeczypospolitej (red:) Andrzej Chojnowski, Piotr Wróbel. Ossolineum, Wrocław 1992, s. 35    [2] Gabriel Narutowicz. Pierwszy prezydent Rzeczypospolitej. Księga pamiątkowa, Warszawa 1925, s. 132

[3] Prezydenci i premierzy… op. cit, s, 37   

[4] ibidem, s. 42

[5] Władysław Pobóg-Malinowski. Najnowsza historia polityczna Polski, t. II, 1914-1939, Londyn 1983, s. 601

Jak oceniasz?

kliknij na gwiazdkę, aby ocenić

średnia ocen 5 / 5. ilość głosów 4

jeszcze nie oceniano

jeśli uznałeś, że to dobre...

... polub nas w mediach społecznościowych

Nie spodobało się? Przykro nam...

Pomóż nam publikować lepsze teksty

Powiedz nam, jakie wolałbyś teksty na pnp24.pl?

Łukasz Perzyna (ur. 1965) jest dziennikarzem „Opinii”, Polityczni.pl i „Samorządności”, autorem filmu o Aleksandrze Kwaśniewskim (emisja TVP1 w 2006 r.) oraz dziewięciu książek, w tym. „Uwaga, idą wyborcy…” i „Jak z Pierwszej Brygady”. Pracował m.in. w „Wiadomościach TVP” i „Życiu”, kierował działem krajowym „Obserwatora Codziennego”. W latach 80 był działaczem Konfederacji Polski Niepodległej i redaktorem prasy podziemnej.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here