Leszek Moczulski nie tylko przewidział odzyskanie niepodległości przez Polskę na 10 lat przed tym faktem ale wskazał optymalną do tego celu drogę. Dlatego wznowienie pochodzącej z 1979 r. „Rewolucji bez rewolucji” okazuje się równie potrzebne jak jej pierwsze wydanie. Z tego samego powodu, co wtedy: żeby przeciwdziałać upaństwowionemu kłamstwu.
Założyciel KPN, pierwszej antykomunistycznej partii między Łabą a Władywostokiem jeszcze przed pierwszą pielgrzymką Jana Pawła II dostrzegł erozję bloku komunistycznego. Na półtora roku przed Solidarnością zauważył, jak skuteczną bronią robotników może stać się strajk powszechny. Na dwa i pół roku przed stanem wojennym ostrzegał, że narzędziem władzy stanie się prowokowanie krwawych wybuchów i konfliktów.
Fala oburzenia znów jak przed laty przetacza się przez partyjne siedziby, towarzyszy temu dwuznaczny kawiarniany poszum: ktoś wsadził kij w mrowisko. Wieloletni działacz Konfederacji Polski Niepodległej Mirosław Lewandowski nie tylko opracował „Rewolucję bez rewolucji” Leszka Moczulskiego ale jeszcze – o zgrozo – wśród towarzyszących jej materiałów zamieścił rozmowę z byłym dyrektorem Instytutu Podstawowych Problemów Marksizmu-Leninizmu przy KC PZPR prof. Jerzym Wiatrem. Na domiar złego tytułuje go jeszcze wybitnym… Jakby można było rozmawiać serio o obaleniu poprzedniego ustroju bez udziału jego teoretyków i przedstawicieli. Reakcje na pracę Lewandowskiego przypominają mi efekt, jaki w 1979 r. wywołała pierwsza publikacja „Rewolucji bez rewolucji”. Jak można atakować zwolenników finlandyzacji Polski, przecież chcą dobrze a niepodleglość to mrzonka… A później, gdy już powstała Konfederacja Polski Niepodległej, to kawiarniane oburzenie: po co KPN, przecież jest już KOR i on wystarczy…
Porównanie tych dwóch histerii dobitnie pokazuje, jak dobrą i pożyteczną robotę wykonał Mirosław Lewandowski, na początku lat 90 kandydat KPN na ministra sprawiedliwości, niedoszły, bo Konfederacja – chociaż pierwsza rzuciła hasło niepodległości – do żadnego rządu wolnej Polski nie weszła. Zaś przygotowany przez nią projekt ustawy o restytucji niepodległości jasno rozgraniczający PRL od jej demokratycznej już następczyni, RP – utrącony został w Sejmie głosami m.in. Porozumienia Centrum, ówczesnej partii prezesa Jarosława Kaczyńskiego.
Do Konfederacji Polski Niepodległej i jej charyzmatycznego przywódcy Leszka Moczulskiego stosuje się znane powiedzenie, że drogowskaz nie idzie w pochodzie. W wyborach 4 czerwca 1989 r. działacze KPN bez sukcesu startowali przeciwko kandydatom Komitetu Obywatelskiego, bo zadufani liderzy Solidarności nie byli zainteresowani wspólną listą. Dopiero w pierwszych wolnych wyborach w 1991 r. KPN wprowadziła do Sejmu pod własną flagą 50 posłów. Do rządu, o czym była już mowa, nie weszła, co docenili wyborcy: gdy w 1993 r. pogonili fatalnie prowadzących się solidaruchów, to dla konfederatów uczynili wyjątek, wybierając ich do następnego Sejmu. Jednak już w kolejnej kadencji KPN-owcy występowali tylko w barwach AWS. Zaś Leszek Moczulski stał się przedmiotem gorszącej nagonki na podstawie pozostałych po komunistycznej służbie bezpieczeństwa zniesławiających fałszywek.
Miejsce w historii ma jednak zagwarantowane, w odróżnieniu od swoich pozbawionych życiorysu oskarżycieli. Dlatego zamiast księgi pamiątkowej – chociaż niedawno świętowaliśmy 90 urodziny Przewodniczącego – warto wznawiać jego dorobek. Wyprzedził epokę, wyznaczył trendy, dał osobisty przykład spędzając w komunistycznych więzieniach 9 lat – w tym niemal cały czas legalnej Solidarności 1980-81, co stanowiło plamę na honorze Związku.
Wydanie krytyczne „Rewolucji bez rewolucji”, sztandarowego dzieła Leszka Moczulskiego z 1979 oprócz kanonicznego tekstu zawiera dzisiejsze do niego glosy, autorstwa barwnych postaci życia publicznego od założyciela Ruchu Młodej Polski Aleksandra Halla po wspomnianego marksistę Jerzego Wiatra oraz politologów jak Wojciech Błasiak i eseistę Bohdana Urbankowskiego.
Warto wracać do tekstów z kanonu polskiej myśli politycznej, zwłaszcza tych, na których wychowało się pokolenie przełomu, zwycięskiej zmiany ustrojowej z końca lat 80, żeby przekonać się o fałszywości mitów obecnej propagandy rządowej – tak jak pierwsze wydanie „Rewolucji bez rewolucji” demaskowało kłamstwa tej komunistycznej. Wtedy praca Moczulskiego pokazywała, że nie jesteśmy na wieki skazani na socjalizm realny i przymusowy sojusz z ZSRR. Dziś z komentarzy jej towarzyszących dowiemy się, że Lecha Wałęsy nie przywiozła do stoczni milicyjna motorówka. I że nieprawdą jest to, co głosi Jarosław Kaczyński, że to jego brat faktycznie kierował Solidarnością.
Jedynie prawda jest ciekawa – powtarzał Józef Mackiewicz. Po latach odtwarzamy ją z tekstu samego Moczulskiego, relacji jego oponentów i polemistów oraz towarzyszy walki. Gwałtowność ataków pisowskiej polityki historycznej na całą historię KPN i biografię Moczulskiego tłumaczyć można tym samym, co dawną agresję „Trybuny Ludu” i „Żołnierza Wolności” oraz osławionej prokurator Bardonowej – zawiścią, jaką ludzie mali żywią wobec wielkich. Tyle, że Moczulski nie o swojej wielkości nas przekonuje, on po prostu w „Rewolucji bez rewolucji” ma rację i trafnie prognozuje. Dowiodły tego kolejne lata, kiedy koncepcja budowy Polskiego Systemu Politycznego ziściła się w formie społeczeństwa podziemnego lat 80 i syndromu „nielegalnej polityki” opisanego niedawno przez Andrzeja Anusza w jego wnikliwej i nowatorskiej książce. Idea samoorganizacji świata pracy przybrała wyraz dziesięciomilionowej Solidarności. Zaś wizja zwycięskiego strajku generalnego skonkretyzowała się w postaci kroczących protestów społecznych robotników i studentów, które wiosną i latem 1988 r. po siedmiu latach polityki represji zmusiły władzę, żeby zasiadła do rozmów ze zdelegalizowaną opozycją. Wielu uczestników tamtych zdarzeń uczyło się myślenia o polityce na „Rewolucji bez rewolucji” Leszka Moczulskiego.
Rewolucja bez rewolucji Leszka Moczulskiego z perspektywy 40 lat. Red. Mirosław Lewandowski. Instytut Historyczny nurtu niepodległościowego, Akces Warszawa 2020