Blady strach padł na pisowskich liderów. Oddawany przez nich na pożarcie Marian Banaś nie tylko nie złożył dymisji, ale zakończył urlop, powrócił do pracy i w twardym oświadczeniu zapowiedział obronę niezależności NIK.
Łukasz Perzyna
publicysta pnp24
PiS wpada w panikę już nie na wiadomość, że Marian Banaś zostaje na stanowisku, tylko na myśl, co może skontrolować jako prezes NIK: powoływanie Wojsk Obrony Terytorialnej, aferę Getbacku, Fundusz Sprawiedliwości i finanse TVP
Prezes Najwyższej Izby Kontroli Marian Banaś okazał się drugim wysokim urzędnikiem państwowym, który odmówił prośbie samego Jarosława Kaczyńskiego o podanie się do dymisji, żeby nie szkodzić dalej partii. Pierwszy – to prezes Narodowego Banku Polskiego Adam Glapiński. Sprawuje nadal swoją funkcję, pomimo skandalu z wysokimi uposażeniami pracownic NBP od komunikacji społecznej, tworzących nawet wizualnie świtę Glapińskiego i przez media przezywanych dwórkami prezesa. Glapiński od trzech dekad pozostaje politycznym i biznesowym druhem Jarosława Kaczyńskiego. Z kolei Banaś był tylko podwładnym a nie powiernikiem braci Kaczyńskich, ale w newralgicznych kwestiach i miejscach.
50 tysięcy miesięcznie za wizerunek prezesa Glapińskiego?
Ujawniono zarobki kadry kierowniczej Narodowego Banku Polskiego. Dyrektor Departamentu Komunikacji i Promocji NBP (znana powszechnie Martyna Wojciechowska) w 2018 r. zarabiała brutto prawie 50 tysięcy złotych miesięcznie (dokładnie 49 563 zł). Jest to najwyższa pensja na dyrektorskim stanowisku w NBP. Kamila Sukiennik – druga z “aniołków Glapińskiego”, jego szef gabinetu, zarabiała miesięcznie 42 760 zł. […]
Szefowi NIK stawia się jednak zarzuty poważniejsze: teraz nie tylko kontaktów z gangsterami, którym wynajmował kamienicę na krakowskim Podgórzu, gdzie z kolei oni udostępniali chętnym pokoje na godziny i bez paragonu vatowskiego. Serię zastrzeżeń do oświadczenia majątkowego Banasia zgłosiło Centralne Biuro Antykorupcyjne – jak wiemy ukochane dziecko prezesa Jarosława Kaczyńskiego, nadzorowane przez jego zaufanego Mariusza Kamińskiego.
Właściwy problem rodzi się jednak z tego, jak długo zaufanym obu Kaczyńskich – najpierw Lecha potem Jarosława – pozostawał Marian Banaś. Wieloletni urzędnik NIK, potem finansów i skarbówki. Karuzela pisowskich stanowisk wkręciła go tak mocno, że w trzy miesiące zdążył być wiceministrem a potem ministrem finansów i wreszcie prezesem NIK. Zwłaszcza drugą z tych posad trudno uznać za mało znaczącą. Za pierwszych rządów PiS pełniła ją prof. Zyta Gilowska. Teraz zaś nominalny premier Mateusz Morawiecki długo pozostawał sceptyczny wobec koncepcji, by w fotelu ministra finansów właśnie Banaś zastąpił Teresę Czerwińską, Polkę z Łotwy, za którą ciągną się różne rodzinne biznesy. Zdecydował sam prezes. A powód? – Przed wyborami musiał być ktoś pewny, kto nigdy nie powie, że zabraknie pieniędzy na piątkę Kaczyńskiego – uzasadnia czołowy polityk PiS.
Urzędnik Banaś nie jest przy tym Jackiem Kurskim ani innym przypiętym do PiS banalnym karierowiczem, który wcześniej równie gorliwie służył Hannie Gronkiewicz-Waltz jak dziś prezesowi. W odróżnieniu od samego prezesa, o którym dzięki wykrzykującym pod jego willą demonstrantom wiemy, że 13 grudnia spał do południa – Marian Banaś poszczycić się może autentycznym, a nawet bohaterskim życiorysem opozycjonisty. Lata 1981-83 spędził w więzieniu. Z kolei 1984-87 był naczelnym podziemnego pisma „Homo homini”. Z opozycją demokratyczną związał się jeszcze w latach 70, kiedy to na Uniwersytecie Jagiellońskim studiował prawo i religioznawstwo.
Wtedy też zajął się karate. Pochwalić się może mistrzowskim stopniem 1 dan i czarnym pasem w karate kyokusin. Ale – jak w dowcipie o Radiu Erewan – w PiS ceniono go nie za to. Gdy na paskach TVP Info, o których lud – przez prezesa krzywdząco ciemnym nazywany – mawia, że są jeszcze głupsze od kierowników tej stacji pojawiają się propagandowe zbitki o walce z mafiami VAT-owskimi i stratami, jakie budżet miał ponieść za poprzednich rządów PO-PSL, trzeba pamiętać, że praktykiem tej walki był przez ostatnie lata właśnie Banaś. Z pewnością jednak nie z pensji urzędnika wziął się majątek, do którego zastrzeżenia ma CBA. Charakterystyczne, że inna służba – Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego – nie zgłaszała co do Banasia wątpliwości, choć sprawdzać go musiała.
Majątek Banasia i jego żony nauczycielki wart jest 6-8 milionów złotych [1]. W oświadczeniu sam prezes NIK wykazywał dwa domy o powierzchni 200 i 50 metrów kwadratowych, trzy mieszkania: 76, 71 i 40 metrów kwadratowych. Niejeden Polak marzy, by posiadać choćby jedno z wymienionych dóbr. Dochodzą do tego grunty rolne o powierzchni 7 tys. metrów kwadratowych oraz 400-metrowa kamienica, którą w końcu sprzedał firmie z Nowego Sącza [2].
Każdemu wolno być zamożnym, jednak to właśnie Kaczyński pozostaje autorem słynnego już truizmu, że „jeśli ktoś ma pieniądze, to skądś je ma”. A w tym wypadku Banaś ma pieniądze… a Centralne Biuro Antykorupcyjne zastrzeżenia.
Odkąd Banaś przestał być posłuszny – zapewne dlatego, że poczuł się wystawiony na odstrzał przez swoich – głównym problemem Kaczyńskiego pozostaje już nie źródło fortuny Banasia, nawet nie jego gorszące obyczajowo kontakty z osobami uczestniczącymi swego czasu w krakowskiej wojnie gangów i za to sądowo karanymi – ale fakt, że główny bohater najgłośniejszej afery tej jesieni pozostaje praktycznie z funkcji prezesa NIK nieodwoływalny. Z wyjątkiem kwestii lustracyjnych, ale – już była o tym mowa – akurat biografia pozostaje mocną stroną Banasia, autentycznego bohatera opozycji wśród ludzi bez życiorysów. W innych sprawach ze zmianą lokatora gabinetu szefa NIK, oczywiście jeśli on sam na nią nie przystaje, poczekać trzeba na prawomocny wyrok. A na razie w aferze Banasia mamy do czynienia bardziej z publicznym zgorszeniem niż z materiałem już gotowym dla sądu. Nie ma przecież paragrafu za same interesy z dziwnymi facetami, obwieszonymi złotem.
Jarosław Kaczyński może oczywiście kazać swoim ludziom naszykować nową ustawę o NIK, pozwalającą na łatwą zmianę prezesa. Oznacza to jednak kolejny koszt wizerunkowy, bo dalej przez jakiś czas wszyscy będą o tym mówić. Opozycja zaś, chętnie piętnująca Banasia, raczej nie będzie aż tak lekkomyślna, by w pozbyciu się go z prezesury NIK pomagać. Oznaczałoby to współudział w naginaniu prawa. I trwałe podporządkowanie przyszłych, mniej kontrowersyjnych szefów NIK, parlamentarnej większości.
Póki jednak Banaś pozostaje w gabinecie przy Filtrowej, oznacza to dla PiS widmo kontroli i wniosków pokontrolnych – jak wskazują dobrze poinformowani – w kwestiach tak dla rządzących drażliwych jak powoływanie Wojsk Obrony Terytorialnej czy Fundusz Sprawiedliwości. Desperacki apel szefa upadającego Getbacku do liderów PiS wskazywał również na powiązania, które wyjdą na jaw… gdy je tylko prześwietlić. Łatwo przewidzieć, jakie dane przyniosą surowi kontrolerzy NIK z TVP, gdzie za rządów PiS osoby uchodzące wcześniej za zawodowych nieudaczników i będące przedmiotem żartów spowodowanych niekompetencją otrzymały gwiazdorskie kontrakty po 40 tys. zł miesięcznie na rękę. Listę instytucji, w których każda rzetelna kontrola może ujawnić aferę, da się rozszerzyć. Dziś Kaczyński wyczerpał możliwości zaszkodzenia Banasiowi. Jeśli spojrzeć na to z drugiej strony – możliwości prezesa NIK w tym samym względzie dopiero się otwierają.
Korzystne dla Kaczyńskiego wydaje się więc jedno zakończenie tej niemoralnej historii: dogadać się z Banasiem, skoro ten już go nie posłuchał, a na wojnę z nim prezes pójść nie może. Pozostaje tylko pytanie, czy lider PiS jeszcze to potrafi…
Oczywiście wciąż pozostaje możliwe, że jednak zobaczymy rezygnację Banasia, równie niespodziewaną, co bojowe oświadczenie, towarzyszące powrotowi do pracy. W tej paskudnej sprawie nic już chyba nas nie jest w stanie zaskoczyć.
Twoim zdaniem:
[democracy id=”105″]
[1] Money.pl z 25 września 2019
[2] Piotr Drabik. Marian Banaś i pokoje na godzinę. Radiozet.pl z 22 września 2019
O państwie na pnp24: