Dramaty Urbankowskiego są „do czytania” w obu tego zwrotu znaczeniach: dają satysfakcję lekturową, a ze względu na nonkonformizm autora zbyt wielu ich na scenie nie obejrzymy. Ale do czytania przeznaczone były w założeniu także dramaty romantyków: dopiero następne epoki porwały się na ich inscenizacje.
Jeśli ktoś twierdzi, że polska kultura pomimo Nobla dla Olgi Tokarczuk przeżywa kryzys – niech poczyta Bohdana Urbankowskiego. Pod tą marką znajdzie zarówno świetną powieść w czarnej tonacji („Ja Szekspir Ja Bóg”), jak żywy dramat historyczny (zbiór „Cienie” zwłaszcza „Trzy czerwone miniatury”). Zaś dwutomowy esej „Józef Piłsudski. Marzyciel i strateg” wpłynął na nasze postrzeganie Marszałka równie mocno jak kiedyś kronika Wacława Jędrzejewicza i broszura Marcina Króla.
Późna twórczość wielkich artystów doczekała się już nawet monografii autorstwa Mieczysława Wallisa, a polska literatura w ostatnim półwieczu wydatnie na niej zyskuje. Najpierw pod koniec lat 80. Igor Newerly, kiedyś traktowany z przymrużeniem oka autor socrealistycznej „Pamiątki z celulozy” i poczciwego znanego z lektur szkolnych „Chłopca z salskich stepów” o bohaterskim radzieckim lekarzu wojskowym, już po swojej osiemdziesiątce wystrzelił z dwoma doskonałymi książkami – drugoobiegowym wspomnieniem z lat młodości w bolszewickiej Rosji „Zostało z uczty bogów” i wydaną oficjalnie powieścią „Wzgórze błękitnego snu” o zesłańcach na Syberii. W trzy dekady później Janusz Głowacki zwykle znany z lekkiego pióra i takich też tematów, również już w wieku zaawansowanym dał nam powieściowe portrety postaci tak złożonych i kontrowersyjnych jak Jerzy Kosiński („Good night, Dżerzi”) i Lech Wałęsa („Przyszłem”). Podobnie Bohdan Urbankowski, rocznik 1943, po siedemdziesiątce wydaje się osiągać szczyt formy, o czym świadczą: niedawna powieść „Ja Szekspir Ja Bóg” osnuta wokół inwigilacji literatów historia, której narratorem jest wysoki funkcjonariusz tajnych służb – a także najświeższy zbiór dramatów „Cienie”.
Autor „Czerwonej mszy” oferuje nam tym razem „Czerwone miniatury”, tryptyk dramatyczny wbrew skromnemu tytułowi dający panoramę trójkąta bermudzkiego, który stworzyły komunizm, Rosja i Polska. Pierwsza ze sztuk pokazuje rozczarowanego legionistę, kolegę samego Władysława Broniewskiego, trafiającego do szkoły szpiegów w stalinowskim ZSRR. Następna – okoliczności „mordu założycielskiego” popełnionego na pierwszym szefie PPR Marcelim Nowotce przez innych członków przerzuconej z Moskwy grupy inicjatywnej i późniejszego odwetu pozostałych towarzyszy na sprawcach („Dintojra”). Ostatnia zaś w brawurowy sposób łączy wątki z pozoru tak odległe jak proces „16” i katastrofa smoleńska („Suliko”), przy czym – choć to nie kryminał – od streszczania lepiej się powstrzymać, bo sekwencję zdarzeń każdy odbiorca ma prawo sobie ułożyć indywidualnie. Pozostaje mi tylko uspokoić czytelnika, że w odróżnieniu od usłużnych literatów pisowskich – jak Rymkiewicz, Wencel i Wildstein – Urbankowski bardziej dba o poziom niż o miejsce w szkolnych lekturach, więc nie znajdziemy u niego pokłonów pod adresem Jarosława Kaczyńskiego ani rymowanek o rękawiczkach Donalda Tuska jak u pierwszego z wymienionych nadwornych błaznów dobrej zmiany.
Nie ulega bowiem wątpliwości, że o swoim niezależnym charakterze Bohdan Urbankowski zaświadczał w czasach trudniejszych niż dzisiejsze, jak wówczas gdy w połowie lat 80 w oficjalnej „Poezji” ogłosił esej „W rozdartym świecie” o stalinowskim zaangażowaniu polskich literatów, za który władza rozbiła redakcję miesięcznika [1]. Nielekko szło mu wydawanie najnowszej powieści „Ja Szekspir Ja Bóg”. Trzy renomowane oficyny ulękły się faktu, że obok bohaterów fikcyjnych pod nazwiskami występują tam jako konfidenci: znany biskup, światowej sławy reporter i najsłynniejszy felietonista poprzedniego ustroju oraz paru cenionych pisarzy. Ryzyko podjęło dopiero prowadzone przez bohaterów dawnej antykomunistycznej opozycji wydawnictwo Akces [2].
W „Trzech czerwonych miniaturach” znajdujemy również postaci historyczne – od patrona licznych podstawówek w PRL i killera z Gwardii Ludowej Janka Krasickiego po bezskutecznie ściganą przez wymiar sprawiedliwości po odzyskaniu niepodległości przez Polskę Helenę Wolińską-Brus morderczynię sądową, a później żonę demokratycznego ekonomisty z pomarcowej emigracji i od Władysława Gomułki po oficerów radzieckich służb Żukowa (choć nie tego, co Berlin zdobywał) czy Abakumowa.
Dramat ludzkich losów i splotów historii nie każe jednak autorowi wywyższać bohaterów na starogrecką miarę. Jak przystało na romantyka – kontrrewolucjonistę Urbanowski zna słabości ich pierwowzorów; przecież Gomułka w 12 roku życia ze szkoły poszedł do terminu u ślusarza, a występujący w dramacie jako Jaszka Roman Romkowski miał za sobą raptem dwie klasy przedwojennej podstawówki. Gdy doszli do władzy, do rangi ustrojowej zasady podnieśli hasło: nie matura, lecz chęć szczera. Warto pamiętać, że wcześniej kadry KPP zostały wymordowane przez Stalina w trakcie Wielkiej Czystki; ocaleli ci, którzy późne lata 30 spędzili w sanacyjnych więzieniach, na froncie w Hiszpanii – albo z przyczyn im samym nieznanych zostali oszczędzeni, co na zawsze złamało im kręgosłupy. Awansowały lumpy.
Scena przesłuchania w leśniczówce z „Dintojry” oddaje to znakomicie.
„Anton: (..) Wypiliście, to gadajcie, póki możecie. Coście narozrabiali, że aż w Warszawie gadają. Podobno tutejszą partię wymordowaliście, stu towarzyszy.
Wojtaszek: Ledwo co 76. Grzegorz specjalnie liczył. Jak my go ciągnęli za język, po co liczyć – odpowiadał, że na pewno jaki chuj z Warszawy przyjedzie dopytywać. Prorocze słowa to były!
Anton: Nie pozwalajcie sobie Wojtaszek, gdybym was nie lubił jak lubię… Co ja mam w centrali w Warszawie powiedzieć albo jak tu przyjadą a?
Wojtaszek: A centrala nas powinna po rękach całować, bo nie była to uczciwa partia, tylko przebierańce, trockiści.
Anton: Prawdziwi trockiści?
Wojtaszek: Niby nazywali się też PPR ale prawie sami Żydzi. Ściągali haracz z kilku wiosek.
Janek: Tak, że dla was nie starczyło, co?” [3]
Anton to młodszy brat Bolesława Mołojca, domniemanego zabójcy Nowotki. Grzegorz to prawa ręka Gomułki – Korczyński, który później zastrzeli się po Grudniu 1970 r, zaś Janek to oczywiście Krasicki, syn przedwojennego posła BBWR, po wrześniu 1939 r pomagający we Lwowie NKWD układać listy przeznaczonych do wywiezienia polskich studentów.
Nie da się ukryć, że pomimo erudycji autor nie ma temperamentu archiwisty więc fikcja i dramat wychodzą mu lepiej niż dokumentalistyczna charakterystyka zjawiska agentury w „Pierścieniu Gygesa” [4]. Z poczucia humoru – również przy opisywaniu spraw ponurych – da się Urbankowski poznać w „Ja Szekspir Ja Bóg”, gdzie tak oddaje dylematy wiejskiego chłopaka:
„Ciągotki do filozofii to miałem od maleńkości, to się wzięło z moich sporów, a czasem i kombinacji z Bogiem. Jak byłem zupełnym szczylem, to każdego wieczora modliłem się o rower, aż babcia się nie mogła nadziwić. W Szczepanówce był jeden, ale miał go syn kułaka, nawet pojeździć nie dał. Modliłem się – lecz to nie dawało efektu. Zrozumiałem, że Bóg tak nie działa. Więc podprowadziłem rower, do Boga pomodliłem się o przebaczenie.
To zadziałało.
To był początek filozofii (..)” [5]
Sarkazm podobny zachowuje autor w swoich dramatach, o czym możemy się przekonać – byle tylko nie czytając tego przy jedzeniu – za sprawą anegdoty w której Karol Świerczewski pomstuje w rozmowie z adiutantem czyszczącym jego mundur, że młodzi sztabowcy teraz pić nie umieją, bo któryś mu ten mundur w trakcie bankietu zanieczyścił. Na to ordynans potakuje i potwierdza: – I jeszcze panu w spodnie nasrał.
Chociaż nie tylko autor „Trzech czerwonych miniatur” wybrał format dramatu jako narzędzie opisu dylematów polityki, bo podobnie uczynił Stefan Bratkowski w swojej sztuce „Reiff” o szefie PAX, który jako jedyny w grudniową noc wśród członków Rady Państwa sprzeciwił się wprowadzeniu stanu wojennego – za sprawą takich zabiegów jak dykteryjka o Świerczewskim Urbankowski osiąga efekt sprawiajacy, że nikt mu koturnowości nie zarzuci. Ani oderwania od życia. Komuniści z „Cieni” są prawdziwi właśnie dlatego, że nie dyskutują o Heglu ani nawet Łunaczarskim (nawet jeśli pojawi się w tekście Maksym Gorki to wyłącznie jako patron samolotu) tylko o władzy i pieniądzach, wódce i kobietach, intrygach i przemocy. Boją się też siebie nawzajem, jak pokaże bieg akcji każdej z części tryptyku – całkiem słusznie.
„Cienie”, które zawierają też utwory osadzone w realiach obozów niemieckich i światku literackim PRL – jak „Boruta”, powracający do wątku sprzedajnego poety znanego już z „Ja Szekspir…” ale też przywodzącego na myśl prozę Milana Kundery – to trzeci tom dramatów Urbankowskiego, jaki się ostatnio ukazuje [6]. Pracuje nasz filozof i eseista nad dziełem życia, co wyznał w trakcie niedawnego spotkania na Przystanku Historia IPN, a będzie to powieść o Stalinie. I być może – jak sugeruje dyskretnie autor – dowiemy się z niej nawet, że generalissimus nigdy nie istniał [7].
Powodzenia i wszystkiego najlepszego, Panie Bohdanie…
Tym bardziej, że chociaż podczas epidemii zamiera formalne życie literackie, to – jak pokazują przykłady od „Dekamerona” Boccaccia po „Dżumę” Alberta Camusa i „Filadelfię” Christophera Daviesa – właśnie wtedy wybitna literatura okazuje się nam szczególnie potrzebna. Za sprawą filozofa Urbankowskiego podobnie jak noblistki Tokarczuk, Waldemara Łysiaka czy Szczepana Twardocha, pewnie jeszcze prozaików „nurtu mazurskiego” Jerzego Woźniaka i Krzysztofa Beśki czy poety Adama Zagajewskiego nie jesteśmy skazani na muzę disco polo ani tureckie seriale. I o to chodzi.
Bohdan Urbankowski. Cienie. Wydawnictwo AKME, Warszawa 2020
[1] por. Bohdan Urbankowski. W rozdartym świecie. „Poezja” nr 3 z 1986
[2] por. Bohdan Urbankowski. Ja, Szekspir. Ja, Bóg. Akces, Warszawa 2019
[3] Bohdan Urbankowski. Dintojra. [w:] Cienie. Wydawnictwo AKME, Warszawa 2020, s. 246
[4] por. Bohdan Urbankowski. Pierścień Gygesa. Akces, Warszawa 2015
[5] Urbankowski. Ja, Szekspir… op cit, s. 324
[6] por. Bohdan Urbankowski. Piłsudczycy. Dyptyk. AKME, Warszawa 2018; Bohdan Urbankowski. Trwa jeszcze bal. AKME, Warszawa 2019
[7] por. Wizjoner i analityk PNP 24.PL z 1 marca 2020