Pan Poeta z wielką dozą ironii

0
96

Pożegnanie Adama Zagajewskiego (1945-2021)

Zapewne teraz o kimś innym będzie się mówić: największy żyjący polski poeta. Jak kiedyś o Czesławie Miłoszu, potem Stanisławie Barańczaku, wreszcie Adamie Zagajewskim. Ale dziennikarze wydań sobotnio-niedzielnych nie będą już tego kogo tym mianem obdarzą raczej wypytywać o to, jak żyć ani nawet jak sobie poradzić ze złą władzą. 

W roku 1974 gdy właśnie oddano do użytku Trasę Łazienkowską a liczba samochodów osobowych w Polsce przyrastała o 20 proc rocznie zaś przemawiający w ONZ po francusku Edward Gierek wydawał się wielu pierwszym od wojny liderem PZPR możliwym do przyjęcia dla bezpartyjnych – Adam Zagajewski z Julianem Kornhauserem opublikowali “Świat nie przedstawiony”. Wzywał literatów, by odważniej zmierzyli się z rzeczywistością.

Sam Zagajewski, urodzony we Lwowie, syn przesiedleńców, wychowany w Gliwicach, wreszcie student w Krakowie w czasach Marca 1968 – potraktował ten apel na tyle dosłownie, że już w rok później objął go zakaz druku zresztą nie za utwór literacki lecz podpisanie protestu przeciw dołączeniu do Konstytucji PRL zasady sojuszu ze Związkiem Radzieckim.

Drogi Zagajewskiego i oficjalnej polityki kulturalnej rozeszły się trwale. Stał się na pięć lat autorem z drugiego obiegu, potem emigrantem – symbolicznie w polskim Paryżu po stanie wojennym jak wielcy po Powstaniu Listopadowym. Tyle, że miał świadomość umowności tych analogii sam się z nich natrząsał.

Zdobyliśmy nowe doświadczenia, które można już odnaleźć w XIX-wiecznych pamiętnikach – pisał po 13 grudnia 1981 r, za co wielu luminarzy podziemnej kultury miało do niego pretensje. Ale te właśnie słowa a nie martyrologiczne kawałki z tak licznych wtedy dzienników internowania rozległy się ze sceny wypowiadane przez studentkę Politechniki Warszawskiej gdy już w drugiej połowie lat 80 wystawialiśmy w Teatrze Nailu (ten niby japoński skrót oznaczał po prostu wydział inżynierii lądowej) “Opowieść o stanie wojennym” – trochę fabułę, trochę składankę z pokoleniowych tekstów i dokumentów z przemówieniem Jaruzelskiego i relacją Kuklińśkiego włącznie. Byle czego nie braliśmy, to już była generacja oczytana w literaturze drugiego obiegu i emigracyjnej, korzystająca z prawa wyboru, pokolenie peweksów i saksów.

To, że mieliśmy wybór stanowiło zasługę Adama Zagajewskiego i jego z kolei pokoleniowych kolegów z Nowej Fali: poza wspomnianymi już Barańczakiem i Kornhauserem również Ryszarda Krynickiego, Ewy Lipskiej czy Lecha Dymarskiego. 
Edward Gierek po latach przaśnej polityki kulturalnej za Władysława Gomułki skłonny był stworzyć im warunki może nie cieplarniane ale znośne. Na zachodnich campusach modny był marksizm. Krajowi poeci mocno się nim inspirowali. Do czasu jednak. Woleli być z robotnikami masakrowanymi w Radomiu i Ursusie a potem czekającymi na rozstrzygnięcie długich pertraktacji w Stoczni Gdańskiej niż z jak ich paryscy czy zachodnioberlińscy koledzy z przodownikami komun ludowych w maoistowskich Chinach czy pracownikami wzorowych plantacji trzciny cukrowej na Kubie Fidela Castro.

Dlaczego tak, właśnie Zagajewski uzasadnił w książce “Solidarność i samotność”. Wykwintnym eseju, co wydany ekskluzywnie przez jakąś paryską “imprimerie” trafił może nie pod strzechy, ale do chaty na zakopiańskiej Pardałówce gdzie chyba w roku kiszczakowej amnestii (1986 r.) tłumaczyłem w wakacje zaimprowizowanemu gronu słuchaczy, koleżankom z polonistyki UW i poznanym już na miejscu studentom jakiegoś ścisłego kierunku, czym różni się “duchowość negatywna” od “aż nazbyt pozytywnej” (na ich zderzeniu opiera się typologia tego szkicu). Chcieli słuchać właśnie na ten temat, chociaż trosk w ówczesnej Polsce nie brakowało, podobnie jak na emigracji, na którą się autor udał. A może to zestawienie dwóch tytułowych słów urzekło wtedy to studenckie audytorium. Pewne wydaje się jedno: nikt lepszej książki o intelektualistach i pierwszej dziesięciomilionowej Solidarności nie napisał.

A wydał też “Jechać do Lwowa”, “Dwa miasta”, także wiele tomów doskonałych wierszy emigracyjnych potem po powrocie do kraju, do Krakowa, o którym pisał jak nikt inny…

Uchwycił zawsze kwilenie jaskółek, łomot tramwajów, ale też nagłą ciszę zapadającą na Plantach, bo i taka zdarza się w środku wielkiego miasta. Również odruch przechodniów, którzy gdy chodnikiem przechodzi młody dominikanin rozstępują sie nabożnie. Obcości zwykłych sytuacji, jak wtedy, gdy zmierza na pogrzeb matki do kraju, ale w samolocie wyświetlają komedię i wszyscy śmieją się głośno. 

W stanie wojennym – z paryskiej perspektywy, czego oponenci nie mogli mu darować – przestrzegał, że wasze wielkie wydarzenia będą malały aż osiągną wymiar petitu w przypisach do wierszy Norwida. 

Jak się wydaje – a jestem wszak krytykiem literackim z wykształcenia, zawód wymarły jak zduna z braku pieców, nie dający monopolu na interpretacje co najwyżej warunkujący, że nie są całkiem przypadkowe – zwracał się wtedy Zagajewski raczej do komunistów, a obrazili się luminarze drugiego obiegu, za niestosowny uznający ten sarkazm.  

Stał się odpowiednikiem Witolda Gombrowicza w polskiej poezji, co nie znaczy, że nie było dla niego nic świętego. Dobra poezja, Kraków, Solidarność ale tylko ta pierwsza, uniwersum kultury w tym świat muzyki. Wartości demokratyczne, także Lwów – gdzie się urodził, ale skąd wygnano jego rodziców i kolejna szersza, mityczna ojczyzna, dawna Europa Środkowo-Wschodnia, co skończyła się wraz z monarchią austro-węgierską na trzydzieści lat przed jego urodzeniem. Był zwolennikiem tej tradycji jako kulturowego uniwersum równie szczerym i prawie tak wybitnym jak wielki czeski pisarz Milan Kundera. Zaś trzydzieści lat po jego urodzeniu kończyć się zaczęła dyktatura w jego prawdziwej a nie tylko duchowej ojczyźnie, do jej schyłku sam się przyczynił, mniej jako autor protestów przeciw poprawkom do konstytucji o sojuszu z ZSRR, bardziej jako największy po Stanisławie Barańczaku poeta drugiego obiegu.  

Podobnie jak w wypadku Gombrowicza, jego życie obfitowało w paradoksy… godne jego własnej twórczości.

Z dwóch autorów kultowego niegdyś przynajmniej dla humanistycznej studenterii  “Świata nie przedstawionego” to Zagajewski wymieniany był jako kandydat do literackiego Nobla, ale szerokiej opinii bardziej znany jest ten drugi: Julian Kornhauser, jednak nie jako literat, lecz teść urzędującego prezydenta Andrzeja Dudy.

Zagajewski wraz z współautorem namawiali pisarzy do odważniejszego niż przedtem zmierzenia się z rzeczywistością, potem przez lata wymieniano go – już w roli poety a nie krytyka-programotwórcy – jako kandydata do Nobla, a nagrodę tę dostała Olga Tokarczuk, która nie tylko “Świat nie przedstawiony” znać musiała, ale jego rady zastosowała w praktyce, czego dowodzą jeśli nie najbardziej “noblowscy” “Bieguni” to na pewno mocno osadzone w polskich realiach “Prowadź swój pług przez kości umarłych” ale zacząć wypada od debiutanckich “Numerów”, pierwszego w polskiej literaturze, niby pisanej przez wędrowców, tak udanego uchwycenia problemu gasterbeiterów, poprzednio udało się to Leopoldowi Tyrmandowi w “Filipie” ale w odniesieniu do grupy zasadniczo innej, bo robotników przymusowych III Rzeszy w Niemczech. Zapewne Adam Zagajewski zaraz po Rafale Grupińskim który w “Czasie kultury” debiutanckie “Numery” Tokarczuk wydrukował ma największy po najbliższej rodzinie pisarki udział w tym najnowszym polski Noblu… 

Szkoda tylko, że sam Zagajewski nie zdążył tego z właściwym mu dystansem – również do samego siebie – opisać. A nikt inny nie zrobi tego równie sprawnie i finezyjnie jak on… 

Jak oceniasz?

kliknij na gwiazdkę, aby ocenić

średnia ocen 4.8 / 5. ilość głosów 5

jeszcze nie oceniano

jeśli uznałeś, że to dobre...

... polub nas w mediach społecznościowych

Nie spodobało się? Przykro nam...

Pomóż nam publikować lepsze teksty

Powiedz nam, jakie wolałbyś teksty na pnp24.pl?

Łukasz Perzyna (ur. 1965) jest dziennikarzem „Opinii”, Polityczni.pl i „Samorządności”, autorem filmu o Aleksandrze Kwaśniewskim (emisja TVP1 w 2006 r.) oraz dziewięciu książek, w tym. „Uwaga, idą wyborcy…” i „Jak z Pierwszej Brygady”. Pracował m.in. w „Wiadomościach TVP” i „Życiu”, kierował działem krajowym „Obserwatora Codziennego”. W latach 80 był działaczem Konfederacji Polski Niepodległej i redaktorem prasy podziemnej.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here