Język polityków nie wystarcza do opisu tej rzeczywistości. Wciąż liczą sejmowe mandaty podczas gdy reszta społeczeństwa – ofiary koronawirusa
Pandemia odsłania, co działa w polskim państwie: ofiarnością wykazują się lekarze i służby ratownicze, kompromituje się policja. Sprawdzili się samorządowcy, bezradny pozostaje rząd i parlamentarna większość. Skoro znów słabe okazuje się państwo ze swoimi siłowymi strukturami a mocne – społeczeństwo z praktyką wzajemnej pomocy to można mówić o powrocie do sytuacji z lat 80 i zastanowić się, jak zmarnowaliśmy trzy dekady.
Wirus, groźny przybysz z chińskiego Wuhan nie tylko zatrzymał już na wiele tygodni – a końca nie widać – funkcjonowanie wielu sfer aktywności, w tym całą edukację, sport i rozrywkę oraz większość gospodarki ale w nagły sposób odmienił przyzwyczajenia Polaków. Z pewnym wzruszeniem obserwować można przesiadujące na parkowych ławkach babcie z twarzami zakrytymi dokładnie przepisowymi maseczkami czy seniorów równie skrupulatnie stosujących się do wymogów dezynfekcji rąk i nakładania rękawiczek w osiedlowych Żabkach czy Biedronkach. Ma się wrażenie, że nawet rowerzyści i biegacze mniej niż zwykle się rozpychają, jakby respektując obowiązujący dwumetrowy dystans między bliźnimi.
Odrodzona po latach, a pamiętana najlepiej z okresu rynkowych niedoborów lat 80 wzajemna pomoc sąsiedzka przybiera rozmaite formy od wymiany informacji, że w sklepie na rogu właśnie pojawiły się zapowiadane od dawna w reklamach ale długo nie widziane maski sprzedawane „po kosztach” bo pro publico bono – po ogłoszenia o gotowości robienia zakupów starszym osobom, wywieszane na klatkach schodowych. Uczestniczą w tym również młodzi lokatorzy, urodzeni już w czasach, które zachowaniom wspólnotowym nie sprzyjały.
Zmieniły się nawet śmieci warszawskie: ponieważ nadal nikt ich nie sprząta – pamiętam jak w Paryżu budziły mnie odgłosy czarnoskórych pracowników o świcie wielkimi miotłami zgarniających z ulic puszki po piwie – łatwo dostrzec można, że na chodnikach zalegają pojedyncze przezroczyste rękawiczki obowiązkowe w sklepach, maski i opakowania po przeróżnych odkażaczach.
Z noszeniem masek – niegdyś domeną japońskich turystów, którzy jednak bali się smogu a nie wirusów – wiąże się cała rewia mody, pojawiają się kwiatowe motywy, stylizacja na arafatki czy wzory nawiązujące do stylów malarzy awangardowych. Na rocznicę powstania w Getcie warszawskim kandydat na prezydenta Szymon Hołownia pojawił się na konferencji prasowej w maseczce barwy żonkili i odtąd trzyma się już tej tonacji. Z początku wielkie wrażenie wywierały czarne maski zakrywające pół twarzy, gdy sam taką założyłem, znajomy fotoreporter dostrzegłszy mnie w grupie oczekującej na briefing polityka zareagował krótkim: o, k… i zachwycony natychmiast zrobił mi zdjęcie. Już wkrótce jednak widok czarnej maski spowszedniał.
Zwykle przywiązani tak bardzo do osobistej wolności Polacy z pogodą i humorem respektują ograniczenia, nie dlatego, że wprowadziła je władza, ale ponieważ uznają je za pożyteczne. Zresztą troska o zdrowie od dawna lokowała się wysoko w rankingu wartości, wskazywanych przez społeczeństwo jako istotne. Podobnie jak szacunku dla lekarzy, ratowników i pielęgniarek nie podważyła ani pauperyzacja tych zawodów w publicznej służbie zdrowia ani kampanie pisowskiej propagandy, gdy te grupy upominały się o swoje warunki pracy i zarobki. Poza pojedynczymi przypadkami nie spotykamy się z objawami nietolerancji wobec chorych czy ich rodzin ani osób poddanych kwarantannie.
Polacy po raz kolejny wykazują się w czasie próby wrażliwością i empatią, podobnie jak w czasach powodzi stulecia i cyklicznych akcji dobroczynnych od Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy Jerzego Owsiaka po Szlachetną Paczkę.
Efekt ukradzionych walizek
Jak zwykle jednak, do poziomu powszechnych reakcji nie dorastają ci, których sobie za przedstawicieli wybraliśmy. Ten dysonans przywodzi na myśl znaną rosyjską anegdotę.
Gdy wirtuoz wiolonczeli Mstisław Rostropowicz powrócił po kilkunastu latach do ojczyzny, na peronie moskiewskiego Dworca Białoruskiego rozejrzał się i w patetycznym geście wzniósł do góry obie ręce.
– Rosjo moja, ja cię nie poznaję! – zakrzyknął.
Ale gdy tylko wielki muzyk ręce opuścił, stwierdził, że w międzyczasie ukradziono mu walizki.
– Teraz cię poznaję – podsumował już normalnym głosem.
W przypadku pandemii w Polsce efekt ukradzionych walizek czyli gorzkiego powrotu do prozaicznej rzeczywistości fundują nam politycy, nie dotyczy to wyłącznie rządzących.
Ćwiczenia z liczenia
Kurczowe trzymanie się przez PiS majowego terminu głosowania prezydenckiego skrytykowane zostało przez OBWE jako niezgodne z zasadą państwa demokratycznego a w opinii naszego Sądu Najwyższego ustawa o głosowaniu korespondencyjnym narusza art. 5 Konstytucji gwarantujący obywatelom troskę państwa o ich zdrowie.
W determinacji rządzących do przeprowadzenia wyborów nawet w warunkach zagrażających zdrowiu obywateli objawiają się żądza władzy i chciwość, które dołączają do trapiących już ogół społeczeństwa demonów towarzyszących pandemii: niepewności, lęku i poczucia zagubienia. Opisane działania wspólnotowe mogą je tylko osłabić ale nie ostatecznie uśmierzyć. Upór PiS – niezależnie od tego czy finalnie okaże się skuteczny – z pewnością pogłębi negatywne oceny polskiej polityki i przepaść między obywatelami a ich państwem. W latach 80 władza zwoływała dla siebie kolejne zjazdy i plena, a obywatele na własną rękę troszczyli się o uzupełnianie dotkliwych dla nich niedoborów. Również dzisiaj kolejne medialnie tylko atrakcyjne rządowe tarcze antykryzysowe nie zmieniają poczucia, że ludzie sami muszą walczyć o ratowanie swoich firm i zachowanie miejsc pracy. Przedsiębiorcy gorzko żartują, że wyśrubowane warunki rządowej pomocy spełnia wyłącznie ten, kto… jej nie potrzebuje. Policja służbiście nękająca staruszków z pieskami w parkach wtedy gdy były zamknięte i legitymująca chętniej młodzież z dobrych domów niż dresiarską (trudno się dziwić, ta pierwsza jest przecież milsza w bezpośrednim kontakcie) nie zgarnia ani nie przegania gromadzących się na ulicach żebraków, których brak higieny poważnie zagraża zdrowiu nagabywanych przechodniów.
Znów jak zaraz po stanie wojennym mamy słabe państwo bezradne wobec zagrożeń i silne społeczeństwo przynajmniej wobec nich solidarne a w niejednym wypadku również skuteczne. Choćby działania zarabiających bez skrupułów na pandemii spekulantów zostały oczywiście nie udaremnione ale wydatnie ograniczone za sprawą wzajemnego przekazywania przez Polaków informacji o dostępności i cenach środków ochronnych. Za to struktury siłowe państwa walki z hienami w widocznej formie nawet nie spróbowały.
Porównanie słabości władzy we wszystkich dziedzinach poza propagandą, zwłaszcza w sferze zarządzania kryzysowego – objawiającej się wprowadzaniem i rychłym odwoływaniem tych samych ograniczeń (zakaz wstępu do parków i lasów pozostaje jaskrawym przykładem) z imponującą wytrzymałością społeczeństwa, jego zdolnością do wspólnego działania i całą ujawnioną w kryzysie soft power skłania do zastanowienia, jak wiele szans zmarnowano przez ostatnie trzy dekady. Wśród umiejętności, sprzyjających zdobywaniu i utrzymywaniu władzy nie znalazła się zdolność szybkiego reagowania na zagrożenia a tym bardziej ich przewidywania i uprzedzania. Efekty teraz zbieramy. Reakcją na kolejne niebezpieczeństwa okazuje się zwoływanie konferencji prasowej, co pozostawałoby w sferze anegdot, gdyby nie groza sytuacji. Zwłaszcza, że perorujący bez ustanku ministrowie czynią to kosztem wypełniania obowiązków. A chiński wirus zagadać się nie da, bo i tak po polsku nie rozumie.
Pogłębianiu się wrażenia, że rodzima klasa polityczna po raz kolejny nie sprostała wyzwaniu sprzyja również gorączkowe i ostetntacyjne liczenie mandatów przed rozstrzygającymi głosowaniami sejmowymi, które zdecydują o możliwości przeprowadzenia wyborów w terminie.
Społeczeństwo interesuje bowiem inna, bardziej złowroga statystyka. Największe portale internetowe eksponują uaktualnianą na bieżąco liczbę ofiar pandemii. Już sześciokrotnie przewyższa ona bilans katastofy smoleńskiej a trzykrotnie rachunek zabitych, gdy w latach 80 rozbił się samolot LOT-u w Lesie Kabackim. Następstwa związanej z pandemią zapaści gospodarczej okażą się bezprecedensowo dotkliwe, niedawno poseł Dariusz Rosati uśredniając wyniki kilku prognoz przewidywał, że spadek produktu krajowego brutto w drugim i trzecim kwartale br sięgnie kolejno 10 i 5 proc, co oznacza recesję gorszą niż na początku lat 80 oraz w czasie przełomu ustrojowego, zanim w kwietniu 1992 r. osiągnęliśmy ponowny wzrost, od którego gospodarka już nie odeszła. Aż do 2020…
Do polityków nie trafia prosta prawda, że tym razem losy kraju nie rozstrzygają się w parlamencie, ale w szpitalach zakaźnych i laboratoriach. Za chwilę zaś – również na giełdach i w siedzibach międzynarodowych struktur gospodarczych. Pozostaje tylko pytanie, jaką cenę wyobcowana ze społeczeństwa klasa polityczna za to zapłaci. Często pojawia się formuła, że po pandemii nic w Polsce nie będzie takie jak przedtem. Polityka na pewno.
Nie wiemy, czy z wzajemnej pomocy, wolontariatu i różnorodnych form aktywności społecznej narodzi się jednolity ruch obywatelski. Nie powstanie pewnie ani Partia Zdrowie ani Ruch 49 (taka była maksymalna liczba uczestników zgromadzenia wedle pierwszych wprowadzanych ograniczeń). Ale zmieni się wiele, jeżeli nie wszystko. Jeśli nawet energia, którą teraz w antywirusowej samoobronie wykazuje się społeczeństwo, z czasem zostanie rozproszona – krytycyzm wobec polityków się pogłębi. Rządzącym zapamiętana będzie ich bezwzględność w dążeniu do zachowania dotychczasowych zdobyczy, pozostałym – infantylny entuzjazm dla gabinetowych rozstrzygnięć, nowych rozdań i egzotycznych większości, które zupełnie nie interesują ich wyborców. W kolejnych tygodniach pandemii Polacy żyją troską o zdrowie własne i najbliższych, zaś politycy wciąż własnymi sprawami. Powrót do normalności okaże się wstrząsem dla jednych i drugich, ale wiązać się będzie z rozliczeniem, a być może wymianą rodzimej klasy politycznej.