czyli dlaczego Andrzej Duda nie ma prawa monopolizować tradycji Solidarności, KPN i innych ugrupowań, walczących o demokrację
Środowiska propisowskie planują zorganizowanie wielkiego mityngu poparcia dla Andrzeja Dudy z udziałem nawet kilkudziesięciu stowarzyszeń kombatanckich – dowiedzieliśmy się nioficjalnie. Miejscem będzie Stadion Narodowy. Celem – wywołanie wrażenia, że weterani walki o wolność wspierają prezydenta. Tyle, że to oczywista nieprawda.
Z tak gorszącą uzurpacją nie mieliśmy jeszcze w tej kampanii do czynienia. Nie wiadomo jeszcze, czy organizatorzy planują zaproszenie również prokuratora Stanisława Piotrowicza, który w stanie wojennym oskarżał opozycjonistów (w tym Antoniego Pikula, legandarnego działacza pierwszej Solidarności z Podkarpacia) a niedawno otrzymał nominację na sędziego Trybunału Konstytucyjnego z rąk prezydenta Andrzeja Dudy. Bez kamer, fotoreporterów i dziennikarzy ze względu na oczywiste zgorszenie publiczne.
Organizacje kombatanckie w Polsce są liczne i podzielone, to poniekąd naturalne, skoro skupiają ludzi, którzy przed laty walczyli o demokrację. Często poświęcili temu celowi całe życie.
Żadna z nich nie może sobie przypisywać prawa do reprezentowania całego środowiska, nie zdobędzie takiej kompetencji nawet koalicja z udziałem kilkudziesięciu kombatanckich stowarzyszeń. Dla każdego myślącego Polaka wydaje się oczywiste, że kombatanci w majowych wyborach zagłosują na różnych kandydatów. Mają przecież pluralizm, o który przez lata walczyli, chociaż demokracja w Polsce nie funkcjonuje bez zarzutu, o czym przekonują się zarówno ofiary błędów sądowych jak sędziowie poniewierani przez pisowskich urzędników i propagandzistów (nienawistny program „Kasta”). Tyle, że przekaz, jaki ma płynąć z planowanego mityngu na Narodowym adresowany ma być do najmniej wymagającej publiczności. Już w relacjach TVP Info z wiecu poparcia dla pisowskiej reformy sądownictwa w ostatnią sobotę, na który aparat PiS dowożono autokarami, eksponowano przy montażu transparenty z napisem „stowarzyszenie internowanych i represjonowanych” i inne podobne. Z relacji telewizyjnej nie dowiemy się przecież, czy organizacja liczy pięćdziesięciu czy pięciuset członków. A internowanych w stanie wojennych zostało 10 tysięcy Polaków, nie znalazł się wśród nich Jarosław Kaczyński, wyłączny promotor politycznej kariery Andrzeja Dudy. To on faktycznie Dudę jako polityka wymyślił, podobnie jak przed niespełna ćwierćwieczem Marian Krzaklewski wykreował Jerzego Buzka: tyle, że ono obaj – czegokolwiek nie powiedzieć o wprowadzanych przez nich reformach – autentycznie działali w opozycji i byli przed 1989 rokiem represjonowani.
Sam Duda, rocznik 1972, przed 1989 r. działał wyłącznie… w oficjalnym Związku Harcerstwa Polskiego. Pamiętam, jak w latach 70 i 80 naśmiewaliśmy się z „czerwonych harcerzy” przezywając ich „drużyną Timura” w nawiązaniu do znakomitej zresztą literacko książki Arkadego Gajdara o radzieckich pionierach, zatytułowanej „Timur i jego drużyna”. Autor tej budującej opowieści podczas rewolucji jako nastoletni czekista i komisarz dowodził dwoma tysiącami dorosłych mężczyzn, tworzących rodzaj brygady śmierci, pacyfikującej m.in. buntujących się przeciw bolszewickiej dyktaturze chłopów z guberni tambowskiej. Na sumieniu miał krew tylu ludzi, że do końca życia prześladowały go koszmary, więc korzystał z opieki psychiatrycznej. Rodzony wnuk Arkadego, Jegor Gajdar, za rządów Borysa Jelcyna wprowadzał jako wicepremier liberalne reformy gospodarcze w Rosji, stając się tamtejszym odpowiednikiem Leszka Balcerowicza.
Związek Harcerstwa Polskiego, jedyna organizacja, do której przed 1989 r. należał przyszły prezydent Andrzej Duda otwarcie wzorował się na tradycji radzieckich pionierów. Nawiązywał też do dokonań podobnych organizacji w innych krajach socjalistycznych. Harcerska gazeta nastolatków, jak określał się wychodzący od 1973 r. do końca socjalizmu trzy razy w tygodniu w kolorze „Świat Młodych” na trzech, czasem czterech stronach podawał politgramotę przypominającą lajtową wersję „Trybuny Ludu”, a na pozostałych z ośmiu – publikował opisy zagranicznych samochodów, kąciki hobbystyczne i reportaże, nawet powieści Strugackich w odcinkach, wszystko, żeby dzieciaki to kupowały, na ostatniej zaś stronie – postępowe komiksy „papcia Chmiela”, artysty służącego każdej władzy, który na starość został z kolei… zwolennikiem PiS. Zaś wieloletni redaktor naczelny „Świata Młodych” Jerzy Majka tak zasłużył się w forsowaniu na łamach pisma oficjalnej propagandy komunistycznej, że u schyłku ustroju i lat 80 powołany został na szefa „Trybuny Ludu”. W latach 80 nielegalnie, pod auspicjami Kościoła i we współpracy z opozycją tworzyć się zaczął alternatywny wobec ZHP Związek Harcerstwa Rzeczypospolitej. Oficjalna jego rejestracja nastąpiła dopiero z chwilą upadku ustroju. Charakterystyczne, że ZHP uchodził za organizację tak przesiąkniętą komunizmem, że przed 1989 r. nie podejmowano poważniejszych prób jego odnowy ani przejmowania struktur.
Rówieśnicy Andrzeja Dudy – który w roku wyborów czerwcowych kończył 17 lat – zdążyli uczestniczyć w antykomunistycznych działaniach Federacji Młodzieży Walczącej oraz licznych młodzieżówek partyjnych, jak KPN-owski „Świt Niepodległości”. W samym 1989 r. gdy toczyły się już negocjacje Okragłego Stołu, dodatkową presję na „stronę koalicyjno-rządową” wywarły demonstracje uliczne, zwłaszcza w Krakowie, z masowym udziałem nastolatków.
W latach 80 konspirowały często całe rodziny, a dzieci uczestniczyły w sprawach dorosłych stając na czatach albo przynajmniej słuchając ich rozmów. W późnych latach 80 w jednym z przedszkoli na warszawskim Ursynowie pani spytała dzieci, czy nie rozumieją jakiegoś słowa z odczytanej im właśnie bajki. Jedna z dziewczynek nie miała pojęcia, co to takiego „kociołek”.
– Może ktoś wie? – spytała pedagogicznie jak należy przedszkolanka.
– Jasne. Krwawy Kociołek to kat Trójmiasta – zacytowała śpiewaną w domu piosenkę robotników Wybrzeża z 1970 roku o zbrodniczym sekretarzu partyjnym pięcioletnia Diana. W mieszkaniu jej mamy – studentki polonistyki konspirowały zarówno KPN jak podziemne struktury Solidarności.
W „Raporcie o stanie wojennym” Marka Nowakowskiego, opublikowanym jeszcze w 1982 r. w podziemiu i na emigracji inny – fikcyjny, ale wzorowany na czyimś prawdziwym dziecku pięciolatek – na widok pociętej dermy na siedzeniu w autobusie MZK mówi na cały głos:
– To na pewno ubecy zepsuli podczas rewizji.
Stwierdzenie, że nawet dzieci walczyły z komunizmem to truizm. Nie jest to jednak tradycja ani narracja Andrzeja Dudy. Podobnie jak dokonania pierwszej dziesięciomilionowej Solidarności z lat 1980-81 tworzyli działacze odważniejsi od Jarosława Kaczyńskiego, któremu dziś demonstranci pod jego żoliborską willą skandują: – Trzynastego grudnia spałeś do południa.
Gdy jedni spali, innych bito. Wielu bohaterów tej najbardziej autentycznej, dziesięciomilionowej Solidarności z lat 1980-81 z powodu późniejszych represji wyjechało z kraju. Masowa emigracja dotyczyła zwłaszcza działaczy zakładowych z mniejszych ośrodków, prześladowanych szczególnie ostro i nie mogących liczyć na to, że ich obroni Radio Wolna Europa, jak opozycjonistów z Gdańska czy Warszawy. Wielu z tych, którzy w kraju pozostali, zraziło się do polityki na tyle, że nie chcieli w niej uczestniczyć po 1989 r. Oburzenie działaniami kolejnych ekip, powołujących się na Solidarność lub – jak rządy 1989-93 a potem AWS i PiS – korzystających z poparcia słabnącego, ale wciąż używającego tej historycznej nazwy związku zawodowego było tak wielkie, że ludzie masowo wynosili na śmietnik zbiory publikacji drugiego obiegu, kiedyś pieczołowicie ukrywane przed kolejnymi rewizjami. Dokumentujący historię antykomunistycznej opozycji Ośrodek Karta zorganizował nawet akcję „Ratujmy bibułę” apelując, by zamiast wyrzucać – oddać mu bezpłatnie podziemne gazetki, żeby coś pozostało dla historyków.
Wiele historycznych postaci pierwszej Solidarności – od Lecha Wałęsy po Władysława Frasyniuka – nie pozwala dziś kojarzyć swoich nazwisk z żadną z partii politycznych, ale ich krytycyzm wobec Dudy, Kaczyńskiego i premiera Mateusza Morawieckiego pozostaje powszechnie znany. Założyciel i historyczny przywódca Konfederacji Polski Niepodległej, pierwszej antykomunistycznej partii między Łabą a Władywostokiem Leszek Moczulski wielokrotnie krytykował autorytarne tendencje pisowskiej władzy. Sporo konfederatów jak Krzysztof Król włączyło się w działania KOD.
Ci bohaterowie antykomunistycznej opozycji, którzy w polityce pozostali – działają w różnych partiach. Legendarna tramwajarka, która rozpoczęła zwycięski strajk powszechny na Wybrzeżu w Sierpniu 1980 r Henryka Krzywonos oraz Jerzy Borowczak, inicjator strajku w Stoczni Gdańskiej są dziś posłami Platformy Obywatelskiej. Lider podziemnej Solidarności Zbigniew Bujak bez efektu kandydował do europarlamentu z listy Wiosny Roberta Biedronia. Dawny sekretarz Komisji Krajowej „Solidarności” Andrzej Celiński działał przez lata w SLD, dochodząc tam do funkcji wiceprzewodniczącego. Jacek Protasiewicz, organizujący studenckie strajki we Wrocławiu w 1988 r jest posłem PSL.
Dawnych opozycjonistów, jak Adam Lipiński, nie brakuje też w PiS, ale z pewnością nie nadają oni tonu partii rządzącej, chociaż premier Mateusz Morawiecki mimo młodego wieku zdążył być działaczem NZS. Mocniej niż bohaterów Kaczyński od dawna hołubi jednak kadry dawnego reżimu: za pierwszych rządów PiS wiceministrem, i to sprawiedliwości, został Andrzej Kryże, który w PRL skazał opozycjonistów za demonstrowanie na rzecz niepodległości pod Grobem Nieznanego Żołnierza. Stałym komentatorem reżimowej TVP pozostaje Marek Król, po stanie wojennym redaktor naczelny komunistycznego „Wprost” a potem sekretarz KC PZPR. Gwiazdeczką zaś – Magdalena Ogórek, niedawna kandydatka Leszka Millera na prezydenta kraju.
Do dziedzictwa antykomunistycznej opozycji, podobnie jak wcześniejszej walki z okupantem hitlerowskim prawo mają wszyscy Polacy, w pierwszym rzędzie ci, którzy w niej uczestniczyli. Nie da się tej tradycji zmonopolizować ani zawłaszczyć, zbyt wielu z nas jeszcze bowiem pamięta autentycznych bohaterów i umie ich odróżnić od tych, którzy w chwili próby spali do południa.