Umundurowani funkcjonariusze policji nachodzą akredytowanych w Sejmie dziennikarzy w ich miejscach zamieszkania. U mnie byli dwa razy: w środę i czwartek. Opozycyjni posłowie obiecują, że zbadają, jak szeroki zasięg ma ta akcja. Zapewne do mnie się nie ogranicza. Wypytywani o powody, policjanci podają błahe przyczyny (konflikt sąsiedzki), plączą się w sprzecznych twierdzeniach lub w ogóle odmawiają wartościowych informacji.

– Z kim pan mieszka? – to autentyczne chociaż obcesowe pytanie, które zadał mi funkcjonariusz z Ludnej w odpowiedzi na moje indagacje, dlaczego policjanci próbowali dostać się do mieszkania pod moją nieobecność. Takie zachowanie rozpierającego się ostentacyjnie rozmówcy przywodzi na myśl praktyki dawnej Milicji Obywatelskiej, jeśli nie po prostu komunistycznej służby bezpieczeństwa. Równocześnie ten sam funkcjonariusz przekonuje, że sprawa jest błaha: jakiś spór sąsiedzki, “który w dodatku pana nie dotyczy”. Jak to nie dotyczy, skoro tam mieszkam? To po co się do mnie dobijali?   

Policjant z Ludnej, najwyższy tam rangą, przynajmniej spośród obecnych na miejscu, z którym rozmawiam w piątek 17 września o 15,30, przyznaje się wyłącznie do pierwszego najścia: w środę. Tak, to ich dzielnicowa. Drugie, czwartkowe i z udziałem już trójki umundurowanych (dwóch postawnych facetów i kobieta) to zapewne Komenda Stołeczna, jednak funkcjonariusz nie jest tego pewien. W zespole prasowym komendy potwierdzenia nie uzyskuję. Żadnej sensownej wersji. Wiedzą, że nic nie wiedzą. Może pan maila do nas napisze… Rzecznik jest nieobecny. Podobny pozbawiony treści przebieg miała poranna moja rozmowa też w piątek o godz. 9,10 z oficerem prasowym komendanta rejonowego policji podinspektorem Robertem Szumiatą. Też nie są mu obce narowy rodem z poprzedniego ustroju.

– To co, sam się pan zgłosi? – zwraca się jak do przestępcy.

Jaka to błaha sprawa sąsiedzkiego donosu, skoro jednym dziennikarzem zajmują się aż dwie komendy? Policjant z Ludnej odmawia jednak podania mi nazwiska kapusia. Jednym słowem – jak w dawnej Niemieckiej Republice Demokratycznej. Tyle, że opierające się na anonimowych pomówieniach sąsiedzkich państwo przestało istnieć. A my żyjemy w 32 lata po przełomie ustrojowym. 

Nazwisko tajemniczego donosiciela, jeśli rzeczywiście istnieje, wydobędą zapewne z policjantów posłowie, którzy zapowiedzieli zajęcie się sprawą. Znacznego stopnia zbulwersowania bezzasadnym nachodzeniem dziennikarza w domu przez funkcjonariuszy nie ukrywali: wiceprzewodniczący Klubu Koalicji Obywatelskiej Rafał Grupiński i warszawski poseł Michał Szczerba, czwarty w ubiegłorocznych wyborach prezydenckich przewodniczący Koła Konfederacji Krzysztof Bosak oraz poseł Artur Dziambor, posłanka Hanna Gill-Piątek z Koła Polska 2050 a także senator Lewicy Wojciech Konieczny i poseł Koła Polskie Sprawy Zbigniew Girzyński. Wszyscy obiecali interwencję. Tylko posłowie mogą ustalić, u ilu poza mną dziennikarzy policjanci jeszcze byli i po co. Z pewnością graniczy jednak twierdzenie, że nie okazałem się jedynym, którego funkcjonariusze nachodzą. W piątek pytałem o to na briefingach różnych partii. 

W środę 15 września około południa policjantki nie wpuściła do mieszkania moja przyjaciółka, pod moją nieobecność w domu pomagająca mi w drobnych porządkach. Powiadomiła dzielnicową z Ludnej, żeby przyszła, gdy na miejscu będzie właściciel lokalu.  

W czwartek 16 września pod wieczór policjantów było już troje. Do mieszkania dobijali się bezskutecznie. Od sąsiadów dowiedziałem się później, że nieproszeni goście chodzili po nich i wypytywali o mnie. Wywiad środowiskowy. Potem cała trójka funkcjonariuszy wystawała ze 45 minut przy domofonie, wyraźnie na mnie czekając. Tyle, że nie jestem celebrytą. Skąd więc wiedzieli, jak wyglądam?

Do sejmowego biura Konfederacji zadzwoniła w piątek osoba, przedstawiająca się jako mój sąsiad i oburzona faktem, że funkcjonariusze bez dania racji wypytywali ją o dziennikarza, pracującego w tym czasie w gmachu parlamentu.

Nie dostałem wcześniej – ani z Ludnej, ani z żadnej innej policyjnej lokalizacji – formalnego wezwania. Żadne zapomniane awizo nie spoczywa w mojej skrzynce pocztowej. Od razu przyszli jak po swoje. 

Dziennikarz powinien jak najrzadziej stawać się bohaterem własnych tekstów. Jeśli jednak nie będziemy zawczasu informować o nagannych zachowaniach służb mundurowych, wkrótce staną się one normą.  

Jak oceniasz?

kliknij na gwiazdkę, aby ocenić

średnia ocen 5 / 5. ilość głosów 11

jeszcze nie oceniano

jeśli uznałeś, że to dobre...

... polub nas w mediach społecznościowych

Nie spodobało się? Przykro nam...

Pomóż nam publikować lepsze teksty

Powiedz nam, jakie wolałbyś teksty na pnp24.pl?

Łukasz Perzyna (ur. 1965) jest dziennikarzem „Opinii”, Polityczni.pl i „Samorządności”, autorem filmu o Aleksandrze Kwaśniewskim (emisja TVP1 w 2006 r.) oraz dziewięciu książek, w tym. „Uwaga, idą wyborcy…” i „Jak z Pierwszej Brygady”. Pracował m.in. w „Wiadomościach TVP” i „Życiu”, kierował działem krajowym „Obserwatora Codziennego”. W latach 80 był działaczem Konfederacji Polski Niepodległej i redaktorem prasy podziemnej.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here