czyli jak cofnąć podwyżki ale i tak stracić twarz
Nasza wdzięczność wobec polityków, co najpierw uchwalili podwyżki dla siebie a potem się z nich wycofali – zresztą wcale nie ostatecznie – dorównuje tej, którą żywi się wobec gości, którzy najpierw naśmiecili, a później posprzątali po sobie, jak umieli.
W słynnym wierszu Zbigniewa Herberta Senat obraduje, jak nie być Senatem. W realu naszej polityki stało się odwrotnie. To Senat zabrał się za prostowanie gorszących regulacji, przyjętych uprzednio przez posłów, przewidujących podwyżki dla parlamentarzystów, ministrów, pensję dla Pierwszej Damy – jednym słowem, gratyfikacje dla całej klasy politycznej, bo podniesione zostają również subwencje, które żywią partyjne aparaty. Pierwszym sprawiedliwym okazał się senator Koalicji Obywatelskiej i przedsiębiorca z Lublina Jacek Bury, krytykujący te kokosy jeszcze w dniu ich uchwalenia przez Sejm. Zresztą ponad trzydziestu opozycyjnych posłów, wbrew pokątnemu porozumieniu ich liderów z PiS nie podniosło rąk za bulwersującymi opinię publiczną regulacjami.
Senat okazał się rzeczywiście izbą refleksji. Wcześniej bowiem Sejm podjął decyzję wbrew wszelkim społecznym nastrojom, zwłaszcza w dobie pandemii. Ani jedno z demoskopijnych badań nie wskazywało, żeby politycy powinni zarabiać więcej. Zamrożone pozostają płace sfery budżetowej. Narażający się na bezpośrednie niebezpieczeństwo w walce z wirusem z Wuhan pracownicy służby zdrowia nie otrzymali żadnych dodatkowych gratyfikacji. Górników straszy się zamykaniem kopalń, do drzwi wielu przedsiębiorców puka komornik, zaś część klasy kreatywnej – choćby organizatorzy koncertów i innych imprez masowych – od pół roku nie zarobili ani złotówki. GUS dopiero co podał dane o recesji, pierwszej od 28 lat.
W tej sytuacji politycy, wdając się w podwyższanie własnych wynagrodzeń w przedświąteczny piątek i ponowne ich obniżanie w poniedziałek już po świętach stracili sporo swojego… niezależnie od tych zmian nieźle opłacanego czasu, który poświęcić mogli uchwalaniu przepisów ratujących życie i zdrowie zagrożonych pandemią oraz gospodarkę, dotkniętą jej następstwami. Nie pociesza więc fakt, że ochoczo naprawiają własne błędy.
W tym samym czasie sejmowa większość zaostrza kary za błędy lekarskie, za które – przy niekorzystnej dla medyka interpretacji – uznać można nawet stosowanie ryzykownych, ale jedynych dających nadzieję terapii w przypadkach chorobowych uznanych za beznadziejne czy niemożliwe do wyleczenia konwencjonalnymi sposobami. Wzruszająco mówił o tym na własnym przykładzie w Senacie Krzysztof Kwiatkowski, przed ćwierćwieczem uratowany jako młody człowiek z choroby nowotworowej właśnie za sprawą lekarskiej odwagi podjęcia niebanalnych metod, gdy wszystkie inne zawiodły.
Prawo do błędu tradycyjnie demokratyczna polska opinia publiczna skłonna jest przyznać niemal każdemu, ale z pewnością nie temu, kto powodowany chciwością swoimi błędami nas absorbuje, zaniedbując zarazem swoje obowiązki, jasno określone w ustawie o wykonywaniu mandatu posła i senatora.
Prawo do błędu zyskali zarazem – decyzją pisowskiej większości – urzędnicy, dokonujący zakupów sprzętu ochronnego na czas pandemii, nawet jeśli przysporzyli budżetowi wielomilionowych strat, a zakupy do służby zdrowia nie dotarły lub okazały się niezdatne do użytku. Bywało już i tak i tak, afera goni aferę.
Ruszyła karuzela stanowisk. Do dymisji podał się właśnie wiceminister zdrowia Janusz Cieszyński. Jego szef prof. Łukasz Szumowski pozostaje w ministerialnym fotelu, chociaż wciąż daremnie poszukuje się respiratorów, kupionych, żeby służyły w czasie walki z pandemią. W tle niczym w kiczowatym filmie sensacyjnym mamy handlarzy bronią, byłe służby specjalne, powiązania rodzinne i biznesowe eksperymenty instruktorów narciarskich. Nie chodzi jednak o dramaturgię sitcomu, lecz o zabezpieczenie lub ratowanie zdrowia nas wszystkich.
Klasa polityczna zawodzi obywateli wtedy, gdy zajmuje się ich sprawami – ale jeszcze bardziej, gdy bierze się za swoje własne. Posłowie zadbali w pierwszym rzędzie o własny dobrobyt, dopiero senatorowie po odbiorze jednoznacznych weekendowych przekazów zawstydzili się i zabrali za korygowanie ich błędów. Przewodniczący Platformy Obywatelskiej Borys Budka – co charakterystyczne – w piątek był z jednymi, w poniedziałek z drugimi. Elastyczność pozostaje zaletą w polityce, ale w tym wypadku przypomina się to, co przed laty opowiadano o prof. Bronisławie Geremku: gdy idzie po schodach, to nie wiadomo, czy wchodzi czy schodzi. A kto dziś – poza magistrantami historii – pamięta ówczesną partię, kierowaną przez profesora, Unię Wolności? Albo jej poprzedniczkę Unię Demokratyczną? Chociaż obie współrządziły…
Postawa Budki przywodzi też na myśl stary radziecki dowcip o marksiście, który w partyjnej ankiecie biedził się nad pytaniem o odchylenia. Aż w chwili olśnienia wpisał do tej rubryki optymalną odpowiedź: odchylałem się razem z partią. Intryga czy jeśli użyć typologii francuskiego pisarza rosyjskiego pochodzenia, specjalisty od analizy technik manipulatorskich Władimira Wołkowa – montaż, przygotowany przez speców z PiS okazał się skuteczną pułapką na opozycję.
W chwili kryzysu i drożyzny, spowodowanych pandemią parlamentarzyści zajęli się podwyżką własnych uposażeń. Nie zarobków ratowników, lekarzy, pielęgniarek, ani laborantów.
Podwyżkę PiS mógł w Sejmie uchwalić własnymi tylko głosami, dysponuje przecież bezwzględną tam większością. Poparcia opozycji potrzebował wyłącznie po to, żeby ośmieszyć jej chciwość. Zamysł ten powiódł się całkowicie.
PiS słynie z mieszczących się w znormalizowanym sms-e zwięzłych przekazów dnia. Ten najnowszy brzmi: my, politycy, wszyscy jesteśmy tacy sami… Otrzeźwienie w Senacie niewiele tu zmieni.
Podwyżki dla polityków Sejm przyjął, Senat odrzucił. Niesmak pozostał – mówi się w takich sytuacjach. Jak w poincie dowcipu, że w trakcie imienin pierścionek wprawdzie zginął, ale przecież się znalazł w kieszeni szwagra. Wkrótce ustawa wróci do Sejmu. Wraz z niesmakiem.