czyli o fałszywej mocarstwowości

Jedną z najsmutniejszych polskich rocznic przyjdzie nam obchodzić w klimacie napięcia za wschodnią granicą. Pamięć o 17 września, milionach później wywiezionych i tysiącach ofiar Katynia nastraja do refleksji o sojuszach i gwarancjach, o potrzebie szukania przyjaciół blisko o wrogów daleko, odwrotnie niż czyniła to Polska sanacyjna. Podejście do Białorusi w dniach przedłużającego kryzysu pokazuje, że obecnie rządzący… odrabiają lekcje najwolniej.

“(..) Moja bezbronna ojczyzna przyjmie cię najeźdźco / i da ci sążeń ziemi pod wierzbą – i spokój / by ci co po nas przyjdą uczyli się znowu / najtrudniejszego kunsztu – odpuszczania win” – pisał Zbigniew Herbert w tomie “Raport z oblężonego Miasta i inne wiersze” ogłoszonym w chwili, gdy u steru Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego stał Jurij Andropow, dawny szef KGB oraz wykonawca krwawej inwazji na Węgry, a w Polsce po stanie wojennym panowała jeszcze noc generałów [1].

Chociaż akurat Herberta formacja dziś Polską rządząca próbowała zawłaszczyć jako swojego wieszcza, przeciwko czemu jak mogła tak żarliwie protestowała wdowa po wielkim poecie Katarzyna, próbująca wytłumaczyć opinii publicznej, że fragment o “zdradzonych o świcie” nie traktuje wcale o Smoleńsku, jak utrzymywał Jarosław Kaczyński, a wiersz powstał wiele lat przed katastrofą – mądrość poety wciąż pozostaje niedoścignionym wzorem dla dyplomatów, co w naszej części Europy zdarza się nie po raz pierwszy.

Zygmunt Krasiński też pozostawał bardziej przenikliwy od Stańczyków krakowskich, którzy równie chętnie – i pośmiertnie – jego autorytet przywoływali.  
Skoro o pisarzach mowa, warto oddać głos znakomitemu prozaikowi i równie wytrawnemu znawcy Wschodu Ziemowitowi Szczerkowi, który zauważa, że: “zaraz po tym, jak PiS doszedł od władzy, jego politycy, jak nastolatki buzujące hormonami, zaczęli biegać po Europie i opowiadać, jak to Polska zaraz tutaj zrobi blok państw pod własną dominacją. Rzecz w tym, że poczciwe polskie władze (..) zapomniały na bieżąco pytać, jak też się na ten projekt zapatrują szanowni sąsiedzi, którzy mieli w nim uczestniczyć” [2]. Próbkę mieliśmy przy okazji obcesowego zaproszenia niedawnej kontrkandydatki Aleksandra Łukaszenki w wyborach prezydenckich Swietłany Cichanouskiej przez premiera Mateusza Morawieckiego na szczyt Grupy Wyszehradzkiej bez uprzedniego zapytania o zdanie pozostałych jego uczestników. Wobec groźby zerwania spotkania przez Czechy, protestów Słowacji oraz otwartej prorosyjskości premiera Węgier Victora Orbana trzeba było się wycofać, a Cichanouska obrażona wróciła na Litwę, skąd teraz działa.

Związek tej afery z podobnymi z lat 30 wykracza poza standard seminaryjnych analogii, w których wyszukiwaniu lubują się studenci historii: jak pamiętamy w 1939 r. zaprzyjaźniona zarówno z Polską jak Francją Rumunia internowała uciekające w panice z kraju polskie władze państwowe, zamiast je do sojusznika przepuścić. Wszyscy pozostali sąsiedzi z jedynym wyjątkiem najmniejszej Łotwy byli wtedy wrodzy Polsce, a operetkowa armia słowacka wzięła nawet udział w inwazji, zajmując Zakopane. Najstarsi Górale wciąż jeszcze pamiętają parodniową okupację “janosikowych”, jak szydliwie nazywano szwejków z armii kolaboranckiego państwa ks. Józefa Tisy. Zawarte jeszcze za życia Marszałka Józefa Piłsudskiego pakty o nieagresji z ZSRR (1932 r.) i Niemcami (1934 r.) wobec słabości jego następców okazały się świstkami papieru. Za to z żelazną konsekwencją najwięksi sąsiedzi zrealizowali pakt Joachima Ribbentropa z Wiaczesławem Mołotowem podpisany 23 sierpnia 1939 r. w Moskwie wraz z tajną klauzulą, a nie były to wcale ostatnie ich układy. Trzymali się zresztą razem od czasów Rapallo, gdzie umowę o przyjaźni podpisali 16 kwietnia 1922 r. komisarz Gieorgij Cziczerin w imieniu Rosji Radzieckiej oraz Walther Rathenau jako szef dyplomacji Republiki Weimarskiej.

Jak opisuje Norman Davies w “Sercu Europy”: “Na wschód od linii demarkacyjnej, w zachodniej Białorusi i na zachodniej Ukrainie władze sowieckie zainscenizowały rzekome plebiscyty, aby pokazać, że narody te pragną przyłączenia do ZSRR. Rejon Wilna wspaniałomyślnie przekazano Litwie na osiem miesięcy przed mającym nastąpić atakiem armii sowieckiej na Litwę. Polska została szybko i sprawnie podzielona. Zdaniem zdobywców, tak zręcznie wyrażonym przez sowieckiego komisarza spraw zagranicznych Mołotowa, Polska “przestała istnieć”. Zawarte porozumienia przypieczętowano niemiecko-sowieckim traktatem o przyjaźni z 28 września 1939 r. Dokument ten przewidywał również wspólną akcję przeciwko spodziewanemu polskiemu ruchowi oporu” – zauważa Davies [3].

Komuniści pod tym względem słowa dotrzymali. Jak czytamy dalej w “Sercu Europy”: “NKWD, działając w myśl wytycznych opartych na własnych koncepcjach analizy klas, przeznaczyło około dwóch milionów ludzi – przedstawicieli inteligencji i przedwojennych urzędników państwowych do przymusowej deportacji. Obie strony aresztowały wiele tysięcy więźniów politycznych i gdy im to dogadzało – wymieniały ich między sobą. (..) Obie strony nawiązały wymianę handlową – ropa sowiecka płynęła do Niemiec przez Polskę, wspierając inwazję na Francję i bitwę o Wielką Brytanię” [4].
Inny badacz Aleksander Bregman nazwał Związek Radziecki z lat 1939-41 “najlepszym sojusznikiem Hitlera” [5]. 

Z kolei Davies nie ma wątpliwości, że przynajmniej w początkowym okresie okupacji “Reżim stalinowski wyprzedził hitlerowców w technikach i umiejętności organizowania terroru, bo dysponował już niezbędną machiną uruchomioną w trakcie czystek we własnym kraju (..) Z szacunkowej liczby około 2 milionów cywilnych obywateli polskich zesłanych do podarktycznej Rosji, na Syberię i do Kazachstanu w strasznych transportach kolejowych w latach 1939-1940, co najmniej połowa zmarła w roku aresztowania” [6].

Najwyrazistszym jednak symbolem eksterminacji stał się nie którykolwiek z łagrów opisanego później przez Aleksandra Sołżenicyna “archipelagu Gułag”, ale Katyń, jedno z kilku miejsc rozstrzelania polskich oficerów w kwietniu 1940 r. Ujawnili je okupujący te tereny Niemcy w 1943 r. ale na pełną prawdę przyszło poczekać aż do rozpadu ZSRR. Dopiero jeden z polityków, którzy rozmontowali imperium zła, prezydent Rosji Borys Jelcyn jesienią 1992 r. przysłał do w pełni już suwerennej Polski swojego pełnomocnika Rudolfa Piechoję z archiwum katyńskim.

Paradoks historii sprawił, że najlepszemu sojusznikowi Hitlera, jeśli trzymać się określenia Bregmana, przyszło po 22 czerwca 1941 r. przeżyć to samo co wcześniej za jego sprawą przeszła Polska, gdy Niemcy przystąpiły do realizacji “planu Barbarossa”. Dopiero w grudniu 1941 r. wermacht odrzucony został spod Moskwy. Nowa wojna oznaczała uwolnienie z łagrów kolejnych Polaków: ci z pierwszej amnestyjnej fali utworzyli armię gen. Władysława Andersa, podległą rządowi londyńskiemu i ewakuowaną rychło do Iranu wraz z towarzyszącymi jej cywilami. Ci z drugiej weszli w skład armii gen. Zygmunta Berlinga. Sami siebie określali, jako tych, którzy “nie zdążyli do Andersa” (często dlatego, że mieli wyższe wyroki lub surowszy reżim obozowy) ale to właśnie im przyszło o boku wojsk radzieckich dotrzeć do kraju. Jednym  z nich był młody oficer Wojciech Jaruzelski, po latach ostatni obrońca komunizmu w Polsce w latach 80. Charakterystyczne, że to właśnie on, gdy sprawował już pełnię władzy nie dotrzymał obietnicy danej autorowi książki z zebranymi relacjami berlingowców, że pozwoli ją wydać: wyszła w Londynie dopiero dziesięć lat później, co oznaczało, że wielu bohaterów nie doczekało jej publikacji [7].

Sporo paradoksów historii tłumaczy różnica między polityką okupanta radzieckiego i niemieckiego wobec elit społeczeństwa. NKWD mordowała oficerów w Katyniu, Niemcy inteligencję w Palmirach oraz profesorów lwowskich w egzekucjach wkrótce po zajęciu miasta, ale tak jak hitlerowcy w Polsce nastawieni na wyniszczenie narodu nie nakłaniali nawet nikogo do kolaboracji przekraczającej ramy pospolitego donosicielstwa, to stalinowcy radzieccy od początku wzięli się za kaptowanie części polskich elit. W okupowanym Lwowie czy Wilnie potwierdziły się słowa przedwrześniowego ministra spraw zagranicznych Józefa Becka, że z Niemcami ryzykujemy utratę niepodległości, z Sowietami zaś duszy. W partyjnej i komsomolskiej prasie gadzinowej pisywali zarówno Leopold Tyrmand (w Wilnie) jak Adam Ważyk (we Lwowie). Równolegle stosowano też represje, w wyniku których do więzienia trafił dawny sympatyk KPP ale wcześniej legionista Władysław Broniewski (w celi miał skrawek papieru i ołówek więc w zapisanym na gorąco wierszu nie omieszkał spytać retorycznie: “rewolucyjny poeta ma zgnić w tym mamrze sowieckim?”) oraz Aleksander Wat. Dramaty ówczesnych wyborów doczekały się licznych eseistycznych analiz od “Zniewolonego Umysłu” Czesława Miłosza po “Czerwoną mszę” Bohdana Urbankowskiego. Ich tragizm zawiera się w złowrogim prapoczątku daty 17 września.

Niejeden z historyków i autorytetów społecznych – z Leszkiem Moczulskim na czele – uznaje, że tego dnia losy wojny nie były jeszcze rozstrzygnięte. Wprawdzie Warszawę oblegali już Niemcy, dawno też zajęli Kraków i Śląsk, ale istniała koncepcja obrony “na przedmościu rumuńskim”, wzorowana na “przedmościu warszawskim” z 1920 r. i pamiętnym manewrze znad Wieprza, bo wiadomo, że generałowie zawsze najchętniej… rozgrywają na nowo poprzednie wojny. Niestety w 1939 nie dotyczyło to generałów niemieckich ani radzieckich komandarmów, którzy zrealizowali cele bieżące a nie historyczne.

Nóż w plecy zdecydował. Wypłoszył z Polski sanacyjne władze, które wprawdzie raźno uciekały szosą na Zaleszczyki, ale zamierzały w kraju pozostać. Radziecka agresja zmieniła ich plany. Niefortunni sternicy nawy państwowej przekroczyli most w Kutach.  
Polskie wojsko walczyło jednak dzielnie. Olimpijczyk w jeździectwie z Amsterdamu Henryk Dobrzański przedzierał się ze swoimi oddziałami przez Puszczę Augustowską, bagna nad Biebrzą i dalej na pomoc Warszawie, walcząc na zmianę z oddziałami radzieckimi i niemieckimi, każdym, kto próbował mu stanąć na drodze. Ówczesny chaos oddaje po latach relacja historyka: “23 września pod wsią Krasne 110 pułk stoczył bitwę z 20 Brygadą Zmechanizowaną 15 Korpusu Pancernego 11 Armii ZSRR, w wyniku której na skutek przewagi wroga pułk wycofał się. Dzień później pod Dolistowem Starym ułani ponownie zostali zaatakowani przez sowiecką 20 Brygadę Zmechanizowaną. (..) 24 września (..) kontynuowano (..) marsz na Warszawę, w trakcie którego podczas przekraczania szosy Grajewo – Osowiec doszło do starcia z oddziałami niemieckimi, jednak oddział nie poniósł strat. Do kolejnego starcia doszło pod Radziłowem. Walk tych nie dało się uniknąć, gdyż ten teren nasycony był oddziałami niemieckimi, wycofującymi się na linię demarkacyjną, ustaloną przez strony niemiecko-sowieckie” [8]. Trudno o lepszy przykład, jak ustalenia dyplomatów i sztabowców rzutowały na codzienny obraz wojny i dlaczego zabrakło nam szans.

Stolicy mjr Dobrzański już nie pomógł, bo padła, ale przebił się na drugi brzeg Wisły, gdzie po przybraniu rodowego przydomka “Hubal” jako pseudonimu konspiracyjnego został pierwszym polskim partyzantem tej wojny. Podobnie zarówno z Sowietami jak hitlerowcami musiał walczyć gen. Franciszek Kleeberg, który pod Kockiem przetrwał w oporze najdłużej spośród regularnych wojsk bo do 6 października.

Czołgi radzieckie widziano pod Mińskiem Mazowieckim, operowały też pod Stoczkiem Łukowskim, bo pierwotne ustalenia między agresorami zakładały linię demarkacyjną na Narwi, Wiśle i Sanie. Skorygowano to, bo zmiany dotyczyły całych państw, tak m.in. Litwa, która wedle pierwszego podziału miała przypaść Hitlerowi znalazła się po niecałym roku w składzie ZSRR.

Jak w 1920 r. bohaterstwem odznaczyła się również ludność cywilna, angażująca się m.in. w obronę Grodna, gdzie odznaczyli się harcerze, biorący przykład z Orląt lwowskich. Jednak nie brak ducha rozstrzygnął o porażce. Zdrada sojuszników zachodnich – wymogli oni na Polsce odwleczenie mobilizacji, pod pretekstem, żeby sytuacji nie zaogniać, co sprawiło, że wielu żołnierzy nie dotarło do swoich jednostek – rejterada dowództwa oraz anachroniczne koncepcje wyrastające z doświadczeń poprzedniej wojny przyczyniły się do porażki, ale prowadzenie wojny na dwa fronty i tak przekraczało możliwości Polski, po dwudziestoleciu niepodległości średnio zamożnego kraju europejskiego.

Za rojenia o mocarstwowości przyszło drogo zapłacić. Ich twórcy podobnie jak niefortunni dyplomaci od chybionych sojuszy i nie dotrzymywanych przez partnerów gwarancji znaleźli się w stosunkowo zadowalającym położeniu w Rumunii, zaś obywatele pod dwoma surowymi i niszczycielskimi okupacjami. 

[1] Zbigniew Herbert. 17 IX [w:] Poeta pamięta. Antologia poezji świadectwa i sprzeciwu 1944-1984. Wybór: Stanisław Barańczak. Puls, Londyn 1984, s. 220
[2] Ziemowit Szczerek. Rząd zmarnował własny dobry pomysł na Białoruś. Wirtualna Polska wp.pl z 11 września 2020
[3] Norman Davies. Serce Europy. Aneks, Londyn 1995, s. 76
[4] ibidem
[5] por. Aleksander Bregman. Najlepszy sojusznik Hitlera. Orbis, Londyn 1983
[6] Davies, op, cit, s. 77-78
[7] por. Bolesław Dańko. Nie zdążyli do Andersa. Berlingowcy. Polskie Studio Wydawnicze Unicom, Londyn 1992 
[8] Zbigniew Sperka. Powstanie i kształtowanie się Oddziału Wydzielonego Wojska Polskiego… [w:] Przegląd Prawniczy, Ekonomiczny i Społeczny nr 4/2014, s. 119-120 

Jak oceniasz?

kliknij na gwiazdkę, aby ocenić

średnia ocen 5 / 5. ilość głosów 11

jeszcze nie oceniano

jeśli uznałeś, że to dobre...

... polub nas w mediach społecznościowych

Nie spodobało się? Przykro nam...

Pomóż nam publikować lepsze teksty

Powiedz nam, jakie wolałbyś teksty na pnp24.pl?

Łukasz Perzyna (ur. 1965) jest dziennikarzem „Opinii”, Polityczni.pl i „Samorządności”, autorem filmu o Aleksandrze Kwaśniewskim (emisja TVP1 w 2006 r.) oraz dziewięciu książek, w tym. „Uwaga, idą wyborcy…” i „Jak z Pierwszej Brygady”. Pracował m.in. w „Wiadomościach TVP” i „Życiu”, kierował działem krajowym „Obserwatora Codziennego”. W latach 80 był działaczem Konfederacji Polski Niepodległej i redaktorem prasy podziemnej.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here