Awans na Euro oznacza, że trzecia kolejna wielka piłkarska impreza odbędzie się z udziałem Polaków. Trzy lata temu znaleźliśmy się w najlepszej ósemce kontynentu, rok temu w trakcie Mistrzostw Świata reprezentacja skompromitowała się porażkami bez walki z Senegalem i Kolumbią. Przez polski futbol przepływają coraz większe pieniądze. Nie przekłada się to jeszcze na podobne wyniki. Nawet po awansie wiele komentarzy wskazuje, że grupa była słaba, chociaż to nie wina zawodników.
Szukanie dziury w całym to specjalność sportowych znawców. Gdy na nieudanym mundialu w Rosji przed trzema laty po dwóch fatalnych porażkach ze słabymi zespołami (ani Senegal ani Kolumbia do tytanów piłki nie należą) wreszcie wygraliśmy z wyżej notowaną od nas Japonią, część mediów z całą powagą wybrzydzała, że tylko jeden do zera… Albo, że prowadząc, reprezentanci nie starali się o podwyższenie rezultatu, choć w grze z wyżej notowanym w rankingach rywalem takie – jak powiadają w swoim slangu piłkarze – szanowanie wyniku stanowi raczej regułę.
Grupa, którą teraz wygraliśmy aż tak słaba nie była, znalazły się w niej m.in. Słowenia i Austria, czasem obecne na wielkich imprezach. Nawet ostatnia w tabeli Łotwa przed laty naszym kosztem awansowała na Euro, o czym doskonale powinien pamiętać obecny prezes PZPN Zbigniew Boniek, bo w przegranym u siebie meczu z Łotyszami prowadził zespół jako trener. Zresztą właśnie Boniek, który zwłaszcza na Mundialu w Hiszpanii (1982 r.) był współtwórcą wielkiego sukcesu polskiej piłki, a Belgii sam strzelił wszystkie trzy bramki – teraz w roli prezesa PZPN arogancki, z gruba ciosany i nie odpowiadający na dzień dobry wydaje się ciągnąć ją w dół. Trudno też o autorytet, gdy odpowiadając za ważne sprawy występuje się w głupawych reklamach. Ostatnio zajmował się jakością trawy na Narodowym zamiast przygotowaniem Polski do wielkiego turnieju.
Klasę symbolizuje za to Robert Lewandowski, jeden z najlepszych piłkarzy nie tylko monachijskiego Bayernu, ale i świata, który rzetelnie zapracował sobie na status celebryty i bohatera wyobraźni zbiorowej, jakim cieszy się od lat. Zaś nadzieję – dwudziestolatek Sebastian Szymański, który już w trzeciej minucie meczu ze Słowenią na Narodowym lewą nogą strzelił przepiękną bramkę. Jego talent pokazuje, że Lewandowski nie jest sam – przez większą część meczu z Izraelem koledzy poradzili sobie bez niego, wszedł z ławki w drugiej połowie – a w Polsce nie brakuje zawodników, potrafiących nawiązać do tradycji tych, co w latach 70 i 80 stali się dumą narodu. Wygrywali z bogatszymi i szczęśliwszymi krajami. Gdy ich obywatele cieszyli się z sukcesów w gospodarce i nowoczesnych technologii, Polakom pozostawała piłka nożna.
Polska marka: skoczkowie narciarscy
Dawid Kubacki zdobywając mistrzostwo świata stał się kolejnym po Adamie Małyszu i Kamilu Stochu bohaterem wyobraźni zbiorowej. Sukces skoczków narciarskich stanowi efekt udanego połączenia tradycji, kibicowskiej ofiarności i zmysłu biznesowego wszystkich, którzy uznali ten niebezpieczny sport za okazję do promocji i zarobku. Bardzo polski był ten konkurs nie tylko dlatego, że nasi rodacy zajęli w […]
Ekipa Kazimierza Górskiego już ze złotymi medalami olimpiady w Monachium (1972) wywalczyła pierwszy po wojnie awans na piłkarskie mistrzostwa świata za sprawą zwycięskiego remisu 1:1 z Anglikami na Wembley (1973), kiedy bohaterem okazał się bramkarz Jan Tomaszewski. Wcześniej przez trzy dekady można było wspominać nasz jedyny start w finałach i przegraną po dogrywce z Brazylią 5:6 (1938). Na turnieju w Niemczech (1974) okazaliśmy się rewelacją, wygrywając m.in. z Argentyną i Włochami, a także jakby w rewanżu mecz o trzecie miejsce z Brazylią, podziwiani również za styl gry. Grzegorz Lato został królem strzelców, wyprzedzając Andrzeja Szarmacha, Tomaszewski obronił dwa rzuty karne, a kapitan Kazimierz Deyna uznany został za trzeciego piłkarza Europy.
W Argentynie (1978) piątą lokatę ekipy Jacka Gmocha uznano za porażkę, dzisiaj wszystko dalibyśmy za taki rezultat, gdy klasyfikuje się nas koło dwudziestego miejsca w świecie. W trudnych czasach stanu wojennego na mundialu w Hiszpanii (1982) piłkarze Antoniego Piechniczka dostarczyli znękanym rodakom optymizmu i radości, których brakowało w kraju. Do czwórki najlepszych awansowali za sprawą „zwycięskiego remisu” z ZSRR. Mecz o trzecie miejsce wygrali z Francją mającą w składzie legendarnego Michela Platiniego. Warunki nie były łatwe, przed turniejem nie rozegrali ani jednego meczu towarzyskiego, bo świat juntę Jaruzelskiego bojkotował, zaś bratnie kraje socjalistyczne też grać nie chciały, bojąc się demonstracji na trybunach.
Z Meksyku (1986) wciąż z Piechniczkiem wróciliśmy po czterech meczach, co znowu uznano za klęskę, chociaż dzisiaj nie wybrzydzalibyśmy z pewnością na odniesione wtedy jedyne zwycięstwo z Portugalią, która teraz na Euro bronić będzie tytułu mistrzowskiego, w drodze po który pokonała rzutami karnymi Polskę. Ćwierćfinał sprzed 3 lat to pierwszy od legendarnych czasów dobry turniej w wykonaniu Polaków, pokonaliśmy wtedy Ukrainę i rzutami karnymi Szwajcarię, a z Niemcami zremisowaliśmy. Wcześniej dane nam było przeżyć trzy dekady piłkarskiej posuchy, chociaż wspólnie z Ukrainą odnieśliśmy wielki sukces jako organizatorzy Euro 2012. Po tej imprezie pozostały nam piękne stadiony. To zapewne największy sukces Polski w okresie transformacji. Dał nam prestiż i zaprzeczył stereotypom polskiego bałaganu, bo wszystko ułożono perfekcyjnie.
Poza tym kiedy jednak nawet pojechaliśmy na wielki turniej, to jak na niemieckim Euro podziwiani tam byli… polscy kibice a nie piłkarze. Tych pierwszych zawsze mieliśmy wyjątkowych.
W początkowym okresie rządów Edwarda Gierka ratownicy dotarli po siedmiu dniach do górnika Alojzego Piontka, odciętego przez zawał w śląskiej kopalni.
– Co z Górnikiem, wygrał? – tak brzmiało pierwsze pytanie, które im zadał.
Wisła, czyli przedsiębiorca, który uratował legendę
– Wy myślicie, że nie zwalniamy wielu ludzi w Wiśle, bo nie mamy jaj. Ale po prostu jesteśmy strategami. Musimy ich zachować, by pozyskać od nich wiedzę.
Zabrzańska drużyna grała wtedy z Manchesterem, jej bohaterem był Włodzimierz Lubański. Sukcesy klubowe Górnika i warszawskiej Legii utorowały drogę późniejszym wyczynom reprezentacji. Zaś Lubański, po tym jak belgijski Lokeren sfinansował mu operację kolana, okazał się pierwszym wielkim polskim graczem, który wyjechał na Zachód. Dziś większość reprezentacji stanowią zawodnicy zagranicznych drużyn. Nie tylko z Zachodu. Szymański, autor fenomenalnej bramki ze Słowenią, na co dzień strzela gole dla moskiewskiego Dynama.
Ale to nie oznacza, że w kraju poznikały kluby, które kochamy.
Lukas Podolski, wielokrotny reprezentant Niemiec, który wyjechał z Polski w wieku dwóch lat z rodzicami, emigrującymi za chlebem – zapowiedział właśnie, że piłkarską karierę dokończy w Górniku Zabrze. Nieważne, że dwunasta w tabeli ekstraklasy drużyna nie zaoferuje mu wielkich pieniędzy. Istotne, że kiedyś marzył, żeby w niej grać. Do Polski trafią też pieniądze genialnego piłkarza: zapowiedział, że będzie tu inwestował.
Krakowską Wisłę, jeden z dwóch wraz z Cracovią najstarszych polskich klubów (od 1906), nie licząc lwowskich: Lechii ani Sławy – Czarnych, które już nie istnieją – uratowała ofiarność kibiców, gdy popadła w długi za sprawą nieuczciwych menedżerów i panoszenia się chuliganów. Wciąż gra w ekstraklasie, choć groziły jej bankructwo i utrata licencji. W ratowanie Wisły zaangażował się młody biznesmen z branży nowych technologii Jarosław Królewski. Inni kibice po prostu zrzucili się na pensje poszczególnych zawodników. Reanimuje też klub weteran Jakub Błaszczykowski, który wielką karierę tam właśnie zaczął. I tam ją kończy.
Wisła, czyli przedsiębiorca, który uratował legendę
– Wy myślicie, że nie zwalniamy wielu ludzi w Wiśle, bo nie mamy jaj. Ale po prostu jesteśmy strategami. Musimy ich zachować, by pozyskać od nich wiedzę.
Po śmierci Jana Pawła II w 2005 r. zwaśnieni zwykle kibice Wisły i Cracovii (sam Papież kibicował drugiej z tych drużyn) w symbolicznym geście pojednania splatali klubowe szaliki.
Jedni utyskują na kibicowski patriotyzm, inni się nim zachwycają, ale nie ulega wątpliwości, że istnieje i stanowi siłę. Także imponujący target dla biznesu i reklamy. Reprezentacja Polski pozostaje potężną marką. Inna rzecz, że w trakcie poprzednich turniejów, z wyjątkiem Euro sprzed trzech lat, drużyna narodowa grała tak fatalnie, że niektóre firmy wstrzymywały emisję reklam tematycznie z nią związanych, żeby swojego z kolei znaku nie kojarzyć trwale z porażką.
Nie wiemy oczywiście z góry, jak zagra Polska na kolejnym Euro – ale z powodu, że awansowała nie ma co się martwić ani wybrzydzać. Wystarczy przypomnieć, że od Meksyku w 1986 r. aż do awansu na azjatycki mundial w Korei i Japonii w 2002 r. polskiej piłki nie było na wielkich imprezach. Dajmy więc szansę piłkarzom i kibicom, a nie tylko żyjącym z opisywania futbolu malkontentom, którzy zachowują się tak, jakby swojego zajęcia nie lubili.
Twoim zdaniem…
[democracy id=”131″]
Czytaj inne teksty Autora: